Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 57 из 73

Zważywszy iż całe popołudnie, poczynając od godziny piętnastej, spędził w kasynie na ludzkich oczach, wieczór we Fliku, gdzie, czekając na kontrahenta, spożył bardzo drogą kolację, pomiędzy jednym a drugim zaś upłynęło jedenaście minut, niezbędne na przejazd, podejrzenia z niego spadły. Zabić Frania nie miał szans.

– Czy nikt z nich, do cholery, nie spytał go, na jaki plaster mu te kulki? – powiedziałam z wielką irytacją.

– Mam wrażenie, że za gęsto się kłaniał – odparła Ania z lekkim zakłopotaniem. – Nasi z tego zgłupieli i też się kłaniali. Bali się już zadawać mu pytania, bo i tak im zajął trzy razy więcej czasu niż przewidywali…

Wszystkich z ogromnym naciskiem wypytywano o damskie kontakty nieboszczyka. Wielką męską urodą Franio nie błyszczał, wydało nam się to zatem dość niezrozumiałe. Wysunęłam supozycję, że sugeruje ich mój telefon, informujący o zbrodni, dzwoniła baba, chcą ją znaleźć, ale Ania pokręciła głową. Jej zdaniem podejrzewali raczej, że w zasadniczej chwili była tam jakaś facetka i kto wie, czy nie stanowiła motywu, a w każdym razie mogłaby wszystko wyjaśnić i dlatego jest ce

Najwyraźniej w świecie, skoro już popełniała to swoje potworne wykroczenie służbowe, popełniała je porządnie i racjonalnie. Myślała logicznie i wyciągała wnioski. Z góry postanowiła tej sprawy nie brać, nawet gdyby na nią padło, wyłgać się osobistą znajomością, i jej sumienie, dzięki postanowieniu, zostało odrobinę odciążone. Nikomu też, poza nami, nie zwierzała się ze swoich poglądów.

– Mogłaby pani jednakże, w razie potrzeby, na coś tam dyplomatycznie zwrócić im uwagę – podsunął zachęcająco Kocio:

– Chociażby przypomnieć o bursztynach. W końcu wie pani o nich prywatnie i od i

– Albo może związek z poprzednimi zbrodniami – dołożyłam. – Bywasz na Mierzei, znasz to z plotek… Masz skojarzenia. Tak ci się z ust wyrywa, a oni niech myślą.

Ania nie musiała się zastanawiać nad tą propozycją, rozważyła kwestię już wcześniej.

– Otóż to. Wahałam się, czy nie powi

– O mnie, ja proszę, nie – powiedziała Danusia błagalnie.

– Ale bez Zenobiego się nie obejdzie.

– A ja nie wiem, bo on mówił, że nie mógł być… To znaczy nie wiem, co mówił, bo mnie nie było, jak dzwonił. Moja rodzina z nim rozmawiała. Coś mówił, że przeprasza i że jeszcze będzie dzwonił, ale mnie przecież ciągle nie ma, bo siedzę u ciebie…

– Jeśli był, ktoś go mógł widzieć – ostrzegła Ania. – I na kogoś ten denat przecież czekał. To im wyszło. Jeśli się wyprze, będzie podejrzany.

– Może się nie przyznać, że tam był – zaproponowałam. – Owszem, miał być, ale się spóźnił. Zobaczył gliny, zaniepokoił się i zrezygnował z wizyty. A szedł po bursztyn, dlaczego nie, to mu wolno, i, Danusia, ciebie w tym w ogóle nie ma, bo twój mąż załatwiał z nim wszystko bezpośrednio, przez telefon. Ty o tym jeszcze nic nie wiesz, robili ci niespodziankę…

Wpadłam w natchnienie i na poczekaniu stworzyłam dla Zenobiego całą legendę. To z nim właśnie Franio był umówiony i na niego czekał, a nie na Danusię, spóźniony Zenobi nie wszedł wcale, nie rozumiejąc sytuacji. Frania wcześniej w ogóle nie znał i nie miał z nim do czynienia, dopiero teraz, chlebodawca na bursztyn się naparzył i tak dalej. Ania po krótkim namyśle zgodziła się na tę wersję, Danusia zaaprobowała ją w pełni od razu, chwyciła słuchawkę, zadzwoniła, żeby uzgodnić z Zenobim zeznania, nie było go w domu, przyszło jej na myśl, że Zenobi właśnie znów dzwoni do niej, zerwała się z miejsca i popędziła do siebie, porzucając śledczą naradę. Miała już potem nie wychodzić, żeby przynajmniej z nami nie tracić telefonicznego kontaktu.

– Tego Hindusa złapią – podjęła Ania z troską. – Badanie krwi wykaże kolorową rasę, a zrobią, to wiem.

– Ale baba im zostanie…

– Nic podobnego, odpadnie od razu, bo płeć też im wyjdzie. Hindus będzie podejrzany. Powie wszystko ze strachu, więc zastanówmy się nad wami, dlaczego uciekłyście, wycierając klamkę…

Moje natchnienie ciągle kwitło.





– Żaden problem. Żeby do nich zadzwonić. Telefon leżał rozbity. Danusia im może w ogóle nie wyjdzie, niczego nie dotykała…

– Przecież Hindus ją widział!

– A, widział… Rzeczywiście. No więc przypadkiem ze mną była, sama ją namówiłam, zwabiłam ją na złotą muchę, o niczym nie ma pojęcia, a Hindusa zabrałyśmy ze sobą z litości, łeb miał uszkodzony, na dole jakoś odzyskał równowagę, więc pozwoliłam mu odjechać, sam ględził o lekarzu i opatrunku. Klamkę i dzwonek wytarłam, żeby nie wprowadzać mylącego zamieszania, po co im jeszcze i my, całkiem niepotrzebne i przypadkowe, mogą mnie uważać za idiotkę, co mi szkodzi.

– A ta butelka i kieliszki?

– To samo. Z grzeczności. Nie mnożyć śladów.

– No dobrze, a dlaczego zadzwoniłaś anonimowo? Będą cię o to pytać.

– Przez Leżoła, co leżoł, pardon, leżał. Tak mi to głupio wyszło, że się zdenerwowałam i rzuciłam słuchawkę. Pomyślałam, że zadzwonię ponownie, jak już sobie sformułuję sensowną wypowiedź. Próbowałam później, ale mój telefon dziwnie działa i nie łączyło mnie z nimi.

– Pani by w to uwierzyła? – zainteresował się Kocio.

– Owszem – odparła Ania. – Alternatywnie. Albo mam do czynienia z inteligentną kretynką, albo z morderczynią. Ale walnięto go w kark, lekarz twierdzi, że ciosem karate, a tego właściwie żadna baba nie potrafi, więc raczej przyjęłabym kretynkę. Tyle że wymaglowałabym ją porządnie, niech powie, co widziała. Licz się z tym, że cię wymaglują.

Nie przejęłam się zbytnio.

– Liczę się i tu właśnie jeszcze nie wiem, co zrobić. Powiedzieć im wszystko? Mogę się jeszcze przyznać, że uciekłam od Frania w obawie, że padnie na mnie i zamkną mnie od razu. Nie miałam przy sobie szczotki do zębów. Zaś po namyśle i pierwszych badaniach, tak na spokojnie, zdołają mi już uwierzyć. Ale wtedy muszę zeznawać uczciwie…?

– I tak musisz – zawyrokowała Ania. – Możesz im podawać same fakty, bez wniosków. Jeśli nie wznowią przy tej okazji tamtych starych spraw, to znaczy, że zidiocieli doszczętnie.

– Czekać, aż mnie dopadną, czy zgłosić się sama…?

– Chyba byłoby lepiej… – zaczęła Ania z wahaniem, ale przerwałam jej w pół słowa, doznawszy kolejnego olśnienia.

– Nie, żadne zgłaszać, poczekam. Mętne to wszystko i śliskie, w poprzednich dochodzeniach wcale nie wyszło, a tego notesu im nie dam. Nie przyznam się do niego w ogóle za skarby świata. Gdybym w tej sytuacji poleciała sama, byłaby to donosicielska nadgorliwość, a najlepiej byłoby pogadać z nimi prywatnie. Na oficjalne zeznania ta zbrodnicza epopeja wcale się nie nadaje!

Ania i Kocio po krótkim wahaniu zgodzili się z tym poglądem.

Policja nie zidiociała doszczętnie i stare sprawy wznowili, z tym że nie tak od razu zdążyli je zgłębić.

Mnie wezwali zaraz nazajutrz, telefonicznie, poszłam zatem, wiedząc już, skąd im się wzięłam, średnio zaniepokojona. Poprzekomarzałam się tylko nieco o późniejszą godzinę, dziewiąta rano bardzo mi nie pasowała, zełgałam coś o lekarstwie, wymagającym dodatkowych zabiegów, niepewna jeszcze, co też mi dolega, wątroba czy kolano, na szczęście o to nie spytali i przenieśli mnie na dwunastą. Po drodze do komendy zdecydowałam się na kolano, uściślając sobie owe zabiegi, mianowicie, kompres należy robić, żeby je rozruszać, to tak po wysięku, a w ogóle chwilowo, za dwa tygodnie już mi przejdzie. Obmyśliłam to tak porządnie, że sama w dolegliwość uwierzyłam i o mało nie zaczęłam kuleć.

Za biurkiem siedział jakiś taki dobroduszny, sympatyczny, okrągły, ale nie tłusty facet, w którym po krótkiej chwili i metodą dedukcji odgadłam nadkomisarza Bieżana. Ania o nim słyszała i wiedziała, że prowadzi tę sprawę.

– Czy pani zna niejakiego Franciszka Leżoła? – spytał dość sucho, pomilczawszy chwilę po odpracowaniu moich personaliów.