Страница 51 из 73
– Bursztyn – wyjawiła Danusia natychmiast i westchnęła ciężko. – Mój mąż się dowiedział, jakoś tam, przez kogoś, że podobno istnieje jakiś niezwykły bursztyn, jeden na świecie, i chce go kupić. Bursztyny tam są w wielkiej cenie.
– Jaki bursztyn? – spytałam podejrzliwie po krótkiej chwili.
– Nie wiem. No, to znaczy wiem, z opisu. Podobno jest wielki i ma w środku coś nadzwyczajnego. Motyla albo muchę, chyba muchę. Taką jakąś niezwykłą, podobno złotem świeci. Już tu dzwoniłam do takiego jego człowieka, bo on ma wszędzie swojego człowieka…
– I dlaczego jego człowiek muchy mu nie załatwił, tylko musisz ty? – przerwałam natychmiast, bo od pierwszych słów Danusi myślało mi się w szalonym tempie.
Danusię zastopowało i jakby się zdziwiła.
– A wiesz, że nie wiem… A nie, wiem! Bo są z tym jakieś trudności, takie nie ogólne, tylko typowo nasze. Folklorystyczne. Hamid ich nie może zrozumieć, więc wysłał mnie, bo ja może prędzej zrozumiem, bo ja stąd, a ja i tak chciałam przyjechać. Mam to kupić za dowolne pieniądze, ale najpierw trzeba to znaleźć, bo okazuje się, że ten człowiek wcale nie wie, gdzie to jest. Powiedział, że poszuka.
Dla zyskania na czasie poleciłam Danusi dolać nam wina i zaproponowałam małe krakersiki, po które poszłam do kuchni. Zastanawiałam się, co zrobić. Powiedzieć jej o Franiu, ułatwiając poszukiwania człowiekowi, a zarazem sama zyskując jakąś pewność, czy ukryć wszystko, bo przecież ten upiorny Hamid zaproponuje milion dolarów, albo dwa, i wtedy nie ma siły, Franio się połakomi. Złota mucha przepadnie dla nas na zawsze. Trochę to tak, jakby przepadła „Bitwa pod Grunwaldem”, ewentualnie ołtarz mariacki, chociaż w grę wchodzi i
– Zapomniałam cię uprzedzić – powiedziała zmartwiona Danusia – że z tą muchą to jest tajemnica i miałam o tym nikomu nie mówić. Tylko temu człowiekowi. Więc bardzo cię proszę, ty też nikomu nie mów.
Wróciłam do pokoju.
– A ten człowiek twojego męża właściwie od czego jest? Czym się zajmuje? Ma coś wspólnego z bursztynem?
– Nic kompletnie, nie ma o nim żadnego pojęcia. Zajmuje się interesami.
Po kolejnej chwili namysłu podjęłam męską decyzję.
– No to ci powiem. Ja o bursztynie wiem coś niecoś. On rzeczywiście istnieje, ten bursztyn z muchą, ale pochodzi z rabunku i nikt się do niego nie przyzna. Nie wiadomo gdzie jest. Rzeczywiście należy zachować ostrożność.
Danusia się przestraszyła.
– O Boże, jakaś afera? To nie, do afer mam się nie wtrącać. To co, powiedzieć temu człowiekowi, żeby przestał szukać?
Znów się zawahałam. Nie byłam w końcu tak całkowicie pewna, że bursztynem ze złotą muchą dysponował Franio, a nawet jeśli, gdzie go mógł trzymać. Człowiek Danusi miał może szansę dotarcia do niego i wyjaśnienia kwestii…
– Nie, niech szuka. Tylko, widzisz, w grę tutaj wchodzi takie coś w rodzaju patriotyzmu. Jest parę osób, które nie chcą, żeby to zostało sprzedane, ten bursztyn stanowi okaz muzealny, a pojawiła się taka myśl o stworzeniu bursztynowego muzeum. I w ogóle on powinien zostać w kraju pochodzenia.
– A on stąd? Od nas…?
– Od nas. Byłam świadkiem, jak został wyłowiony z morza. Słuchaj, czy ty mogłabyś przetłumaczyć temu swojemu Hamidowi, żeby tego jednak nie kupował?
– Jemu można przetłumaczyć wszystko. Ale tak naprawdę, ja sama chciałam to mieć. Albo chociaż zobaczyć. Czy to się da zobaczyć?
– Zobaczyć owszem. No, nie w tej chwili. A możesz mieć różne i
– Pewnie, że zrozumie, on nie jest żadna świnia, tylko porządny człowiek, chociaż bogaty.
– Bardzo dobrze. Zdrowie twojego męża!…
Człowiek Danusi musiał być bystry i operatywny, bo spełnił polecenie z niezwykłą szybkością. Ledwo zdążyłam porozumieć się z Anią i Kociem, których wezwałam na konferencję, a już ruszyły wydarzenia.
Ściśle biorąc, Kocia nie było potrzeby wzywać, przyszedł sam z siebie, Ania zaś, głęboko zainteresowana całą aferą, poświęciła zaplanowane na wieczór zabiegi fryzjerskie. Zgodzili się z moimi wnioskami, pochodzącymi z notesu wymarzeńca, zaniepokoiły ich, tak samo jak mnie, arabskie zakusy na złotą muchę i nabrali jakichś wysoce mglistych nadziei w kwestii odnalezienia miejsca jej pobytu. Więcej nie udało nam się osiągnąć, bo Danusia zgłosiła się z raportem już nazajutrz w południe.
– Okazuje się, że on, ten Zenobi, on się nazywa Zenobi, ten człowiek Hamida, zna tutaj takiego, co też chciał kupić ten bursztyn, albo może i
– Poczekaj – poprosiłam. – Ja bym to chciała zrozumieć porządnie i po kolei. Kto to taki, ten co też chce kupić bursztyn i nie chcą mu sprzedać?
– Nie wiem. Jakiś Hindus.
– A, Hindus… A ten jeden, co ma muchę i wspólników, to kto?
– Nie wiem. Nie powiedział mi. Powiedział, że nazwiskami nikt tu sobie nie będzie gęby wycierał. Nie moja sprawa.
– Rozumiem. O wspólnikach też pewnie pary z pyska nie puścił. A dlaczego ci głupio?
Westchnęła tak ciężko i żałośnie, że niemal powiało przez słuchawkę.
– No bo najpierw powiedziałam, że Hamid to kupuje za wszystkie pieniądze świata, a teraz mam powiedzieć, że się rozmyślił i nie kupuje. To co, niepotrzebnie szukał? Głupio okropnie. Bo przecież sama kazałaś mi coś zrobić, żeby nie kupił, a ja mu tego nie umiem wytłumaczyć przez telefon, Hamidowi mam na myśli, wolałabym osobiście. Osobiście on mnie bardziej kocha niż na odległość. W dodatku chciałam to zobaczyć. To co mam zrobić?
Zadecydowałam błyskawicznie.
– O niekupowaniu jeszcze nie mów. Upieraj się, żeby obejrzeć, za takie pieniądze do oglądania ma się prawo, niech ci pokaże. A jak już się umówisz na to oglądanie, zadzwoń natychmiast i powiedz mi o tym. Też chcę przy tym być.
– No właśnie miałam ci to zaproponować! – ucieszyła się Danusia. – Nic z tej afery nie rozumiem, wszystko wydaje mi się podejrzane i trochę się boję. Wolę, żebyś była.
– I słusznie. Dzwoń wobec tego…
Czekając na jej telefon oddałam się zajęciu, ostatnio ulubionemu. Polerowałam ręcznie oczyszczone wcześniej bursztyny, posługując się pastą polerską na flanelce i nie produkując przy tym żadnego pyłu ani kurzu. Zarazem mogłam z tym siedzieć przy oknie i gapić się na willę Orzesznika do upojenia, chociaż wcale nie byłam pewna, czy ma to jakikolwiek sens.
Okazało się, że ma.
Około piątej po południu pod bramę podjechał Franio. Lornetkę położyłam sobie pod ręką, chwyciłam ją, sprawdziłam numer, zgadzał się z zapiskami wymarzeńca. Zanim jeszcze zdążyłam odłożyć przyrząd, pod dom Orzesznika podjechał drugi samochód, z którego wysiadł Baltazar. Rozpoznałam go, wysiadł, rozejrzał się dookoła i wyraźnie ujrzałam jego twarz. Do licha, Danusia spowodowała zlot gwiaździsty przestępców…! Ciekawe, kto tu jeszcze przybędzie… Zadzwonił Kocio z zapytaniem, czy przypadkiem coś się nie dzieje. Z lornetką przy oczach opisałam mu sytuację, na co oświadczył, że zaraz przyjeżdża. Ucieszyłam się, pomyślawszy, że może zdoła zakraść się tam pod jakieś okno i coś usłyszeć. Warunki, co prawda, zbytnio nie sprzyjały, dom był pełen ludzi, w oknie na piętrze widziałam piszącą dziewczynkę, zapewne córka odrabiała lekcje, w oknie na dole mignęła mi baba, prawdopodobnie żona, no i tych trzech facetów, licząc i pana domu. Istny tłum!