Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 48 из 73

– Zreasumujmy – zaproponowała. – Ze wszystkiego wychodzi, że Kajtek szantażował trzech ludzi i możemy ich roboczo wytypować. Florian, Franio i Terliczak…

– Co do Terliczaka, mam wątpliwości – przerwałam. – Te jego brednie z ostatniej chwili… Ja, matka mafii, napuszczałam już na niego dwóch, a teraz trzeciego…

– Dwóch…?

– No, ten mój cholerny wymarzeniec…

– On też się wmieszał?

– Okazuje się, że tak. Przy nim wylazły zwłoki i utopił się Florian, z glinami miał sitwę, latał i węszył…

– I co wywęszył?

– A diabli go wiedzą. Znasz go przecież, nic nie powie, a nawet jeśli powie, nic z tego nie zrozumiesz. Ale zorientowałam się, że węszy nadal. Coś tam musiał napaskudzić.

– Na to wygląda – zgodziła się Ania. – A kto trzeci?

– Kocio.

– Jaki Kocio?

– A co, jeszcze nie zdążyłam ci o nim powiedzieć? Wielbiciel z moich bardzo młodych lat, napatoczył mi się przypadkiem i siedzi w branży… O, właśnie idzie, przy okazji go poznasz.

Dzwonek do drzwi musiał oznajmiać Kocia, bo nikogo i

– Jest całkowicie wtajemniczony – powiadomiłam ją. – W pierwszej kolejności postarał się o to właśnie Terliczak. Podejrzewam, że ma największe szansę odnaleźć złotą muchę.

– Konstanty Wielecki – przedstawił się Kocio nieco dokładniej. – A co, panie omawiają aferę…? Trochę się dowiedziałem… Czerwone wino jest zdrowe, napiję się z przyjemnością, bo jestem nieco uchetany. Przyniosłem trochę na wszelki wypadek.

Ania popatrzyła na zegarek, zastanowiła się i machnęła ręką.

– Nie mam już dzisiaj obowiązków, a mój mąż potrafi zapalić gaz pod garnkiem z zupą. Na szczęście lubi zupy. Po raz pierwszy w życiu znalazłam się po tej stronie dochodzenia, więc niech już skorzystam…

Kocio w ciągu tego jednego dnia odwalił wielką robotę. Nie darmo od kilkunastu lat tkwił w bursztynie, miał więcej znajomości, przyjaciół, klientów i rozmaitych powiązań niż mogłam przypuszczać. Pytania zadawać i wnioski wyciągać potrafił.

Baltazar aktualnie przebywał nad morzem, plącząc się między Gdańskiem a Mierzeją, gdzie po ostatnim urodzaju bursztynowym było co kupować. Franio znajdował się w Warszawie, mieszkał we własnym lokalu w Śródmieściu, na Złotej, i pazurami trzymał przy piersi Japończyka, monopolistę na kulki. Orzesznik, jako łącznik, kursował między nimi i na boku próbował rwać towar dla Hindusa, źle widzianego przez wszystkich. Hindus płacił ceny szaleńcze i niechęć do niego wydawała się niepojęta, a delikatnie i podstępnie dopytywał się o bryłę z opalizującą chmurką, oferując za kulę z niej dwa tysiące dolarów jako kwotę wywoławczą. Skąd o niej wiedział, można było domyśleć się z łatwością, od Orzesznika. Ponadto między nimi wszystkimi plątał się facet postro

Potwierdziły się w pełni informacje od pana Szczątka, a także nasze wnioski. Nasze jak nasze, wnioski Ani. Bezskuteczne poszukiwanie bursztynu z chmurką oznaczało, że istotnie, Idusia już go nie posiada, inaczej skojarzony z Hindusem Orzesznik poleciałby do niej jak w dym, a parę tysięcy zielonych mogłoby ją skusić. Ponadto potwierdziły się wnioski z mojej wizyty u pana Lucjana, rzeczywiście były kupiec-monopolista z Niemiec dyplomatycznie szukał wszystkich trzech okazów ze złotą muchą na czele, rzeczywiście obiecywał za znalezienie złote góry i rzeczywiście kluło się coś w rodzaju muzeum czy galerii. Do tego wszystkiego jeszcze Kociowi udało się dowiedzieć, że w owej torbie słodkiego pieska musiały znajdować się dwie bryły z bańkami powietrza w środku, i ta wiedza przeszła do niego pośrednio od Frania, a była to wiedza szeptana na ucho.

– Zatem Franio – powiedziała stanowczo Ania, nie zwracając już żadnej uwagi, którą butelkę wina pijemy. – Nasze dedukcje były trafne, Franio stoi na czele podejrzanych. Jak, na litość boską, można by go przesłuchać? Chyba tylko jako zatrzymanego, czy on nie popełnia żadnych wykroczeń…?





Kocio, mimo niewątpliwych osiągnięć, wydawał się jakiś mroczny i niezadowolony z życia. Coś mu się bardzo nie podobało. Skierowałam na niego silnie pytające spojrzenie.

– No…? – zachęciłam z nadzieją, że może naprawdę się we mnie zakochał i nie wytrzyma nacisku.

Nie wytrzymał.

– Czy ty wiesz, do czego im te cholerne kulki? – spytał gwałtownie i nie całkiem na temat, kompletnie pomijając pytanie Ani. – Sprawdzałem. O Japończykach nie mówię, ale ten Hindus…!

– No…? – spytałyśmy równocześnie, podejrzliwie i z niepokojem.

– Powiem wam i proszę, żeby was szlag nie trafił. Byłem nawet w ambasadzie. Obrzędy pogrzebowe, oni palą zwłoki, a razem ze zwłokami rozmaite rzeczy. Im bogatszy nieboszczyk, tym droższe wyposażenie, a szczytem luksusu jest bursztyn, który, jak wiadomo, świetnie się pali. Taki radża, tam ciągle jeszcze są milionerzy, miliarderzy nawet, jakiś temu potrafił spalić trzydziestokaratowy diament, ale nie diabli biorą diament, te kule z bursztynu, pouwieszane dookoła zwłok… Za kulę z chmurką, unikat, kupiec weźmie majątek, może dojść do miliona dolarów, po czym facet ją spali przy zwłokach ukochanej żony. Ukochanego syna. Córki. Wszystko jedno. Spali, rozumiecie…?!

– Hindusa trzeba zabić – zadecydowałam gwałtownie po chwili milczenia. – Rany boskie, to gorzej niż ruskie przed laty…

– A Japończycy…? – spytała Ania, wyraźnie starając i odzyskać panowanie nad sobą.

– O ile wiem, też im tego potrzeba ze względów religijno-rytualnych. Możliwe, że również palą, tyle że w mniejszym zakresie. Jedno jest pewne: w żadnym razie nie wolno im sprzedać takich rzeczy jak złota mucha…

Dopiero po bardzo drugiej chwili udało nam się wrócić do jakiej takiej równowagi. Przyniesiona przez Kocia informacja budziła szczerą zgrozę. Wyjątkowo mamy jakieś jedno coś, czego nie ma nigdzie na świecie, i to jedno coś mamy dobrowolnie i bez żadnych sensownych powodów oddać na bezpowrotne stracenie. Czyśmy już resztki rozumu stracili…?

Patriotyzm eksplodował we mnie niczym kilka gejzerów razem wziętych.

– Trupem padnę, a nie pozwolę! – oznajmiłam gwałtownie. – Kociu, dopilnuj, na litość boską! Sam próbuj kupić, oferuj miliony! Aniu, ta kretynka może łgać, ten jakiś nowy może ją trzymać w ręku i nakłaniać do łgarstwa, grajcie w brydża! Sama będę grała, przebiorę się, włożę perukę, wymyślę sobie nazwisko, powiesz, że jestem kuzynka z prowincji! Gdzie mieszka ten cholerny Franio…?!!! A, prawda, na Złotej…

– Uspokój się – poprosiła Ania, z natury zdecydowanie spokojniejsza ode mnie. – Owszem, trzeba to załatwić, ale bez przesadnych komplikacji. Pan ma doskok do nich wszystkich, jak widzę? Propozycja nabycia za wielkie pieniądze wydaje mi się sensowna, to pozwoli do nich dotrzeć. Rozmowa z Franiem, oczywiście, ale musiałabyś się z nim zaprzyjaźnić, inaczej zełże do ciebie każde słowo. Czy nie mogłabyś…?

– No…? – spytałam niecierpliwie, bo zamilkła nagle. – Co bym mogła?

Ania łypnęła okiem na Kocia i zawahała się.

– Kociu, zobacz, co tam jest jeszcze w kuchni, w lodówce albo obok – poleciłam delikatnie.

Kocio już się podnosił.

– Też mi się tak wydawało – mruknął i wyszedł z pokoju.

– Czy nie mogłabyś spotkać się z tym swoim… Boże, co za słowo… wymarzeńcem…? – podjęła natychmiast Ania trochę niespokojnie. – Wydaje mi się, że on tu nieźle miesza. Ta osoba postro

– Jestem tego nawet całkowicie pewna – odparłam w nagłym błysku natchnionego jasnowidzenia. – On musi od początku cholernie dużo wiedzieć, nie darmo zaprzyjaźnił się z glinami. Ale spotkanie do kitu, nawet gdybym zamieszkała u niego, też mi nic nie powie. Mam silne wrażenie, że raczej należałoby wykryć nowego wielbiciela Idusi, bo skoro go ukrywa, coś w nim musi być. Nie namówiłabyś jej na kolejnego brydża? U niej może?