Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 47 из 73

– Mogę ci dać ustnie – zaproponowałam. – Albo nawet napisać, tyle że nie w tej chwili. Mam na myśli nie na poczekaniu, trochę to potrwa.

– Bardzo dobrze, napisz, a ja sobie poczytam. Ale czekaj, rozważmy to. Chwileczkę. Czy, na przykład, ta żona Floriana nie może tylko udawać? Zaraziła się skąpstwem od męża i ukrywa swoje bogactwo?

– Mogłaby, ale tam za dobrze się wszyscy znają i patrzą sobie na ręce. Poza tym po śmierci Floriana wściekła była tak, że nie zdołała się opanować, dopiero później przyszło na nią opamiętanie. A teraz siostra Jadwigi twierdzi, że ona ma pieniądze, ale mało. Tyle co z tego sprzedanego domu.

– No dobrze, więc zniknięcie pieniędzy przyjmijmy za fakt. Jedźmy dalej. Ciebie i Waldemara usuwam. Nie mogę natomiast usunąć nieżywych. Zważywszy cztery fakty razem, obecność Kajtka w chwili wyłowienia bursztynu, obecność bursztynu w jego domu, jego nagłe bogactwo i zubożenie tego topielca, Floriana… nie, więcej nawet, znajomość z Orzesznikiem, pretensje Terliczaka, znany nam charakter Kajtka oraz zeznania Idusi, jestem skło

– Szantażystę każdy zamorduje z przyjemnością, nie tylko z premedytacją – przyświadczyłam. – Ale na ogół zabiera przy tym dowód rzeczowy. W tym wypadku, jak rozumiem, zasadniczym dowodem była złota mucha, ale nie wierzę, że znaleźli torbę w halce Idusi i zabrali tylko ten jeden bursztyn, nie zabierając pozostałych. Też są niezwykłe i też stanowią dowód. Upieram się, że w ogóle nie trafili na worek, i dziwię się, że nie spróbowali później.

– Mnie też to dziwi. Możliwe, że coś tu w zeznaniach tej kretynki umknęło. Możliwe też, że już dawno tych bursztynów nie ma, wynegocjowano je od niej, płacąc jakąś rozsądną cenę, o czym nie chce mówić. Kiedy miała w ręku ten bursztyn z rybką?

– Kilka lat temu, tak to określił pan Szczątek, pięć albo sześć.

– Dziewięć lat po śmierci Kajtka. Długo dosyć. Nadal mnie to dziwi. Zaraz, wracajmy do tematu. Kajtek zatem, chociaż zabity, to jednak nie niewi

– Franio – przypomniałam. – Wieść gmi

– Intryguje mnie Terliczak – powiedziała Ania z namysłem. – Skło

– Czekaj, nie całkiem! Nowy dom wybudował. Zaraz potem, w tamtych czasach.

Ania znów zadumała się i skrzywiła.

– Kazałabym uzupełnić dochodzenie – mruknęła. – Kiedy dokładnie, rachunki, jakie miał dochody… Przesłuchać porządnie świadków…

Pamięć mi nagle cichutko pisnęła.

– Kajtuś musiał mu zdrowo dokopać. Wypominał mi, ostatnio, że kolejnych mężów na niego napuszczam, rozumiesz, ja, zapewne matka chrzestna mafii, bo chyba nie ojciec… Ale najlepszy był ten pierwszy i oto, hi hi, już go nie ma. Trochę może i

– To znaczy, że też było go czym szantażować – stwierdziła Ania spokojnie i bezlitośnie. – Jezus Mario, cała szajka. Ale nie skonsolidowana, raczej pozostająca we wzajemnej kontrowersji. Punktem wyjścia jest bursztyn ze złotą muchą, tak to widzę, należy go odnaleźć i pójść za nim do tyłu, zbadać, kto pierwszy nim zawładnął natychmiast po zbrodni. Na początku przesłuchałabym Frania, w drugiej kolejności Baltazara. Przepraszam cię bardzo, ale czy Kajtek… Jeszcze przecież był z tobą…?

Z lekkim wysiłkiem przypomniałam sobie ówczesne wstrząsy uczuciowe.

– Nie wiem, czy tak to można określić. Wróciliśmy do Warszawy, nie odzywając się do siebie ani słowem, to pamiętam. Weszłam do mieszkania jako pierwsza i pamiętam też, że miałam wielką ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. I zamknąć na łańcuch. Nie zrobiłam tego, a może właśnie należało. Później już jedno ludzkie słowo z naszych ust nie wyszło, to znaczy wyszło, owszem, on powiedział, że możemy się rozwieść, a ja powiedziałam „won z mojego domu”, bardzo elegancko. I od razu znikł mi z oczu, do dziś nie wiem, gdzie się podziewał, w domu nie nocował i zagarnął samochód, który wydarłam mu ostatecznie dopiero po dwóch tygodniach, kiedy podpisywałam zgodę na rozwód bez orzekania o winie. I tyle. Zbrodnie i bursztyny wyleciały mi z głowy.

– Bardzo niedobrze – skrytykowała Ania. – W ten sposób niczego się od niego nie dowiedziałaś.

– Ale Idusia, o ile wiem, już była na tapecie. Pewnie natychmiast u niej zamieszkał. Ona miała mieszkanie?





– Wynajętą kawalerkę.

– Rozmawiali chyba…?

– Nie jestem tego pewna. W niektórych okolicznościach rozmawia się mało.

Zastanowiłam się.

– Bagaże. Jak się do niej wprowadzał, musiał mieć jakieś bagaże? Kochająca kobieta rozpakowuje tego swojego…

– Zdaje się, że przyzwyczaiłaś go do samoobsługi…? Część rozpakował osobiście, żeby nie męczyć najdroższych rączek, i w tej części znalazła się torba z bursztynami. Nie zabrał im przecież całych pięćdziesięciu kilo?

– Nie, chyba nie. Niech sami sprzedają, on wolał żywe pieniądze.

Ania otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, zamknęła je i otworzyła ponownie po chwili namysłu.

– Czekaj, jeszcze jedna rzecz mnie gnębi. Przyjmujemy takty i wydarzenia z dobrodziejstwem inwentarza, ale skąd właściwie Kajtek wiedział to wszystko, co wiedział? Tam, na Mierzei, byliście razem, jak się to mogło stać, że on wiedział, a ty nie? Skąd znał zbrodniarzy? Jak do nich trafił?

Oczyma duszy ujrzałam w całości swój pierwszy pobyt w Krynicy Morskiej.

– Sama mu to ułatwiłam – wyznałam ponuro. – Wysłałam go do sklepu, a tam podrywał ekspedientkę i spotkał ludzi. Ona mu chyba wyjawiała różne tajemnice. A potem, po zbrodni… To nie ma siły, musiał rozpoznać sprawców!

– I wyobrażasz sobie, że chwycił ich za rękę, a oni łożyli uszy po sobie i nie zrobili mu nic złego?

– Musiałby upaść na głowę, żeby ich od razu chwytać. Czekaj, według zeznań Waldemara wszystko skończyło się koło pierwszej. A on wrócił po drugiej. Z Piasków do Krynicy jedzie się dziesięć minut, no, niechby kwadrans. Co robił przez godzinę?

– Śledził ich…?

– Jestem pewna, że tak. A potem dalej uprawiał krecią robotę, niknąc mi z oczu razem z samochodem. Musiał zdobyć dowody… Boże drogi, to chyba wtedy, od razu, wydarł im ten bursztyn! Nie bez powodu, do diabła, zostawił mnie na tym cholernym parkingu, teraz mi przychodzi do głowy, że miał torbę przy sobie, może na tylnym siedzeniu, bał się, że ją zobaczę, wolał wszystko i

Zirytowały mnie te wspomnienia i wylałam resztę wina z drugiej butelki.

– Co za szkoda, że nic o tym wtedy nie wiedziałam! – westchnęła Ania z żalem. – Pewnie bym się zainteresowała, a tak było blisko w czasie… Jacyś idioci musieli prowadzić to dochodzenie.

– Wtedy jeszcze nic nie było wiadomo o zbrodni – przypomniałam jej. – Istniała możliwość, że właściciele bursztynu uciekli razem ze zdobyczą. Wolno im.

– No tak… Ale szkoda…

Też westchnęłam, poszłam do kuchni i znalazłam trzecią flachę. Postawiłam ją na stole na wszelki wypadek, na razie jeszcze nie otwierając. Ania przyjrzała jej się z powątpiewaniem.