Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 43 из 73

Rzeczywiście, rychło w czas. Wzdragając się zapewne przed ogłuszeniem mnie, sam doznał nagłej amnezji. Widać było, że konferencja ulega zakończeniu, zmobilizował się i na żadne pytanie już odpowiedzi nie uzyskam.

Czując w sobie zdecydowany niedosyt wiedzy, poddałam się. Wylazłam z głębokiego fotela i opuściłam jego gabinet, a następnie willę. Wymacawszy nogami w ciemnościach chodniczek i płyt, ruszyłam dookoła oficyny. Gdyby było widno, poszłabym wprost ku wejściu do mojego domu, przez trawnik z głębokimi dołami. Po ciemku wolałam nie ryzykować.

W ten sposób pan Orzesznik stracił doskonałą okazję ukręcenia mi łba, co byłoby dla niego nad wyraz korzystne. Być może, gdybym poszła wprost, nie strzymałby i wyskoczył za mną z jakimś drągiem, pozbywając się zręcznie głupiego kłopotu.

Całą sprawę omówiłam z Kociem jeszcze tego samego wieczoru, bo jako świeży amant wizytował mnie codzie

Ania zadzwoniła o poranku.

– No więc gramy dzisiaj w tego podstępnego brydża u jednej mojej przyjaciółki – oznajmiła. – Zrobiłam, co mogłam, i jutro już powi

– Jak ci wygodniej. Gdzie wolisz? U mnie czy u ciebie?

– Wolę u ciebie. U mnie będzie zawracał głowę mój mąż.

– To przyjedź prosto z pracy. Czekam na ciebie z takim zapałem, że nawet zrobię coś do jedzenia. Łatwe i niedużo, ale zjeść się da.

– Wzruszyłaś mnie – zapewniła Ania i rozłączyła się.

Rozszarpana przez dwie namiętności, jedną nową, a drugą zastarzałą, wahałam się przez chwilę, co zrobić. Jechać na miasto i popętać się wśród bursztyniarzy czy wleźć do foliowej klatki i przystąpić do szlifowania. Obiecany Ani posiłek przeważył sprawę, musiałam kupić jakieś produkty spożywcze, pojechałam zatem na miasto.

Przez czysty przypadek, w chwili kiedy przejeżdżałam Wspólną, zwolniło się miejsce na chodnikowym parkingu akurat obok sklepu i szlifierni ojca kumpla syna przyjaciółki, poniekąd już mi znajomego, którego nazwisko prawie zdołałam zapamiętać. Można powiedzieć, alternatywnie. Nazywał się Szczątek, straszliwie pchała mi się na usta Resztka i w rezultacie nie byłam pewna, co mylę. Bo może nazywał się Resztka, a pchał mi się niepotrzebnie Szczątek. Zważywszy ilość okropnych pomyłek, jakie w tej dziedzinie zostały popełnione, wolałam w razie czego nie ryzykować i, korzystając ze szczęśliwej okazji, postanowiłam sprawdzić. Nie zamierzałam głupio pytać, wystarczało spojrzeć, nazwisko musiało być napisane na szyldziku zewnętrznym i licznych dyplomach wewnątrz.

Szlifiernia mieściła się w podwórzu. Przeszłam przez bramę, obok gabloty wystawowej ze strzałką skierowaną w głąb, i natychmiast wyleciało mi z głowy, że mam spojrzeć na szyldzik. W otwartym wejściu do pracowni stał i kłaniał się grzecznie mój eks-wymarzeniec.

Niepewna, co mnie tknęło, wrosłam w bruk dziedzińca.

Mogły mi piknąć dawne uczucia, obecnie gruntownie przekształcone w bunt i niechęć, wzmożone triumfem i satysfakcją, bo ja miałam teraz więcej bursztynu niż on, a do tego własnego mini-crafta. Zarazem bunt i niechęć ostatnimi czasy trochę zdechły, złagodzone Kociem. Mogło mnie zatem dziabnąć złe przeczucie, podejrzenie, mocno brzęczące wspomnieniami, jak to przed laty węszył dookoła Floriana. I na odkrycie zwłok trafił… I do milicji latał, a mnie właściwie nic nie powiedział…

Co on tu robi? Jakie ma interesy do ojca kumpla syna mojej przyjaciółki? Och, podsłuchać…!

Może bym się i wygłupiła z podsłuchiwaniem, w którym nie miałam najmniejszej wprawy, bo idiotyczne dobre wychowanie wzbraniało mi go przez całe życie i naraziłabym się jakoś kretyńsko, gdyby nie to, że on wyraźnie się żegnał. Wychodził już. Rozmaite uprzejme wyrazy doskonale mogłam sobie wyobrazić bez żadnego podsłuchiwania i od razu zrezygnowałam z pomysłu.

Za to cofnęłam się ku bramie i ukryłam w wejściu na klatkę schodową. Nie wiadomo po co, może na wszelki wypadek, a może na złość. Skoro nie mogę wiedzieć, po co on tu przyszedł, niech i on nie wie, że ja w ogóle przyszłam, i nie ma znaczenia, że przyszłam całkiem niewi

Odczekałam długą chwilę, bo te uprzejme wyrazy bardzo mu się przedłużyły, upewniłam się, podglądając, że wyszedł na ulicę, i popędziłam do szlifierni.

– Dzień dobry panu – powiedziałam do ojca kumpla syna przyjaciółki. – Co on tu robił, ten pan, co właśnie wyszedł? To zły człowiek, podpuścił mnie kiedyś na wiercenie dziurek wiertełkiem ręcznie.

Ojciec kumpla syna przyjaciółki o nazwisku, jak dla mnie, ciągle podwójnym, pamiętał mnie, rozpoznał i zaczął się śmiać.

– Może widział w pani konkurencję? Pani go zna?





– No pewnie! Od wieków! Ale jestem na niego obrażona.

– Nic dziwnego, ja bym też się obraził, gdyby mnie ktoś namawiał do wiercenia ręcznie. Wie pani zatem, że on się trochę tym zajmuje…?

Nie zamierzałam posuwać się zbyt daleko i demaskować go całkowicie.

– Owszem, niekiedy. Jak ma powód. Hobbystycznie.

– To chyba właśnie ma jakiś powód, bo znów szuka ładnego bursztynu.

– U pana? – zdziwiłam się. – Nie u tych kupców-pośredników? Nie chce surowego?

– Chce, chociaż godzi się i na szlifowany, byle coś ekstra. Ponadto wpada czasem okazjonalnie, żeby się zorientować, czy jest jakiś większy napływ towaru. Interesują go różne nowinki, ostatnio kleje, no i to samo, co panią…

Patrzyłam pytająco, uzupełnił zatem:

– Ta bryła ze złotą muchą…

Podskoczyło mi wszystko w środku.

– Więc jednak…! A myślałam, że już go nie obchodzi albo że ją znalazł. Dawno temu zainteresowała nas równocześnie, jeszcze nie byłam na niego obrażona. I co? Wie pan coś o niej?

– Tyle, że ciągle ktoś jej szuka. Krążą pogłoski, jakoby ktoś ją gdzieś trzymał w ukryciu, czekając podwyżki cen albo jakiejś oferty od wyjątkowego amatora. Podobno za granicę jeszcze nie poszła, chociaż bardzo się do niej pchają Niemcy. Słyszałem plotki o muzeum bursztynowym, nie wiem dokładnie gdzie, w Hamburgu…? Któreś nadmorskie miasto. Kompletują okazy, ale przepłacać nie mają ochoty. Oprócz tego obiła mi się o uszy aukcja, planowana w Stanach, czy może w Kanadzie. Takie to robi wrażenie, jakby zainteresowanie bursztynem rosło.

– Ciekawe, swoją drogą, ile by za tę złotą muchę mogli zapłacić – rzekłam w zadumie.

– Nie da się przewidzieć. Jak dotąd, o ile wiem, najlepsza propozycja sięgała sumy tysiąca dolarów.

Skrzywiłam się.

– Mało. Widziałam brylant za dwadzieścia tysięcy, taki średni, wielkie mecyje. Pięciokaratowych brylantów na świecie zatrzęsienie, a ten bursztyn z muchą jest tylko jeden i drugiego nie będzie. To jest coś jak Guyana w filatelistyce, obecnie już chyba leci w miliony. Ćwierć wieku temu poszła na licytacji za czterdzieści tysięcy funtów angielskich.

Ojciec kumpla syna przyjaciółki też się nieco zadumał.

– Wie pani… Ja się zajmuję bursztynem, bo go kocham. Każdy prawdziwy bursztyniarz kocha bursztyn. Osobiście nic mi z tego nie przyjdzie, ale chciałbym, żeby taka niezwykłość zyskała rekordową cenę. To w końcu nasze…

– Otóż to – przyświadczyłam z sympatią. – Ja też bym chciała. I nie dla korzyści własnych, bo mogę pana zapewnić, że tyle pieniędzy w życiu nie będę miała, ale, czy ja wiem…? Patriotycznie. I wolę, żeby u nas zostało. W Malborku na przykład. I niech przyjeżdżają oglądać.

– Bardzo słusznie. Z tym że… – zawahał się, popatrzył na mnie trochę niepewnie – nie mówiłem o tym i nie wiem, czy pani… Podobno, tak słyszałem, bardzo mętnie. Z tym bursztynem jest związana jakaś afera, podobno przechodził z rąk do rąk nielegalnie, no, drogą kradzieży, czy nawet rabunku… Stąd pewna, związana z nim, tajemniczość. Coś pani o tym słyszała?