Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 33 из 73

Zarazem, z roztargnieniem i tak całkiem na marginesie, zdążyłam stwierdzić, że sylwetką dorównuje niemal Terliczakowi. Miły chłopiec. Ciekawe, jak wygląda na twarzy, nie zwróciłam uwagi…

Machanie siatką w zaśmieconym morzu jest to zajęcie wciągające. Zdążyłam cały swój połów porządnie spenetrować, zanim wrócił, rzucił siatkę i padł na piasek obok mnie.

– Tu mokro – zauważyłam ostrzegawczo.

– Nie szkodzi, mnie już wszystko jedno. Takie mi się udało zdobyć, o…!

Pękaty, jasny bursztynek, jak orzech włoski, z tych mniejszych. Nie zmieniłam zdania, nie zaczęłam mu żałować. Przyjrzałam się za to z uwagą jego twarzy.

– Czy my się przypadkiem nie znamy? – spytałam podejrzliwie.

– No wiesz…! Znamy się oczywiście, chociaż może nie najdokładniej. Nie pamiętasz tej swojej makiety z gipsu na trzecim roku? Pomagałem ci skrobać, chociaż byłem u was tylko z wizytą, wyglądałaś wtedy, nie wiem dlaczego, identycznie tak samo, jak w tej chwili. Przypominasz sobie?

O twarz…! Przypomniałam sobie natychmiast. Było to przeszło ćwierć wieku temu, jakim cudem on mnie poznał…? A, prawda, wyglądałam identycznie, pomijając oczywiście młodzieńczą świeżość, ponieważ jechałam na wydział trolejbusem w potokach ulewnego deszczu, parasolki nie miałam, mokre strąki wisiały mi na twarzy… Zdaje się, że teraz też wiszą, bo czapkę dawno zdjęłam, zjeżdżała mi na oczy i przeszkadzała.

Obejrzałam się za nią, leżała na skraju śmieci, nieco przysypana piaskiem. Strzepnęłam ją i włożyłam na głowę. Przypomniałam sobie więcej. Pomagał mi usuwać gipsowy śmietnik i ktoś powiedział: „Albo Kocio jest dobry Samarytanin, albo się w tej zołzie zakochał…”

– Kocio…! – wrzasnęłam, ucieszona, bo już zdążyła mi zamigotać myśl, że zapadam na jakieś halucynacje. Każda twarz wydaje mi się znajoma.

– No proszę, pamiętasz! – rozpromienił się. – Od tyłu cię w pierwszej chwili nie poznałem, myślałem, że gówniara, ale od frontu natychmiast. Nigdy nie zmieniasz uczesania?

Nie wiem, czy zamieniliśmy wtedy ze sobą dwa zdania, byłam wściekła, furia ze mnie tryskała, ale teraz wydało mi się, że nasza znajomość trwa od wieków bez przerwy. Może wspomnienie młodych lat wywarło na to jakiś wpływ.

– Jeśli ogólnie poszukujesz pięknej koafiury, do mnie lepiej odwracaj się tyłem. Bywam niekiedy uczesana, ale raczej rzadko. I na pewno nie tutaj. Nigdy nad morzem.

– Dlaczego…?!

– Wilgotno i wieje. Moje śliczne włoski tego nie lubią.

Pomacał się po kieszeni na piersiach i wyciągnął papierosy.

– Chyba suche…? – zauważył z powątpiewaniem i poczęstował mnie.

Wolałam swoje. Ciepło nie było, wiatr się wzmagał. Sięgnęłam po kurtkę, włożyłam ją i też znalazłam suche w górnej wewnętrznej kieszeni. Dobra kurtka, naprawdę nieprzemakalna. Udało nam się zapalić, każde oddzielnie, z głową w zwojach odzieży.

– A tak na marginesie… – powiedział. – Dla uniknięcia nieporozumień… Bo może nie pamiętasz, ale mam na imię Konstanty.

– Nie mam nawet co pamiętać, słyszałam tylko Kocia. Skąd się wziąłeś u nas na wydziale?

– Mówiłem. Przyszedłem z wizytą do Krzyśka Jeleńskiego. Byłem na ASP. Krzyśka pamiętasz?

– No pewnie. Stał wtedy obok i płakał z radości. Dziwię się, że mu nie przyłożyłam, bo szlag mnie trafiał straszny.

– Z tym gipsem to nie był najlepszy pomysł świata…

– Nie był – zgodziłam się. – Ale ja go rozrabiałam na bazie naleśników. Później już byłam mądrzejsza. Jakim sposobem zdołałeś mnie zapamiętać? To skrobanie deski tak ci dogodziło? Miałam wrażenie, że pomagasz mi dobrowolnie?

– Całkowicie dobrowolnie. Rozśmieszyło mnie do wypęku, z grzeczności to ukryłem. A ciebie wszyscy znali, było o tobie mnóstwo gadania, należałaś do osób, które ciężko zapomnieć. Miałaś wtedy męża, rzadka rzecz na studiach. Wyszłaś za niego jeszcze w szkole?

– Prawie. Można powiedzieć, że poleciałam do ślubu z maturą w dłoni.

– Po cholerę ci to było?





Wszystkim zawsze wyjaśniałam, że winą należy obarczać psa, który ugryzł mnie w dzieciństwie. Którą dziewczynę w młodym wieku pies ugryzie, ta wcześnie za mąż wychodzi. Nagle znudziło mi się stereotypowe tłumaczenie.

– Uczciwie mówiąc, od urodzenia miałam obawy, że nikt się ze mną nie zechce ożenić, bo ja bym się nie ożeniła. Więc jak się znalazł kandydat, skorzystałam czym prędzej.

– Wariatka. Taka opinia wtedy panowała. Widzę, że trafna.

– A ty? – zainteresowałam się z pustej ciekawości, bo nie robiło mi różnicy, czy ma dwadzieścia żon, czy żadnej.

– Ja też. Czekaj, źle mówię, nie wychodziłem za mąż, ożeniłem się, z tym że nie po maturze, tylko po dyplomie. Wytrzymałem czternaście lat.

– I co?

– Nic. Rozwiodłem się.

– Prawdę mówiąc, ja też. Wcześniej. Ty dlaczego…? O rany boskie, wiem, że to nietaktowne pytanie, możesz nie odpowiadać.

– Odpowiem z przyjemnością, bo do tej pory czuję ulgę i wspominam to w upojeniu. Moja żona była z tych, co każą gościom zdejmować buty w przedpokoju. A ja mam zawód jednak trochę bałaganiarski. A ty…?

– Mój mąż nie wytrzymał ze mną, bo nigdy w życiu żadnych butów gościom nie kazałam zdejmować. I też mam zawód trochę bałaganiarski…

Gdyby nie wiatr, coraz silniejszy i zimniejszy, przesiedzielibyśmy na tej plaży prawdopodobnie resztę dnia i całą noc, bo rozmawiało nam się doskonale. Nadal ten Kocio wydawał mi się bliski i znajomy. Mokra byłam jednakże, w bezruchu zamarzałam na śmierć, podniosłam się z piasku.

– Co tu w ogóle robisz? – spytałam rzeczowo. – Masz jakąś metę czy przyjechałeś na chwilę?

Podniósł się również.

– Na parę dni, ale mety jeszcze nie mam. Zacząłem od wizyty na plaży.

Zawahałam się, przebiegając myślą puste pokoje Jadwigi. Ten za Mieszkiem zagracony, zapasowe łóżka, krzesła, pościel… Ten obok mnie prawie wolny, stos upranych ręczników tam widziałam, ale to nie problem.

– Wolisz zostać tu czy w Krynicy?

– Sam nie wiem. Myślałem, żeby posiedzieć w środku tej Mierzei, wypadałaby Krynica, ale już się zorientowałem, że źródło towaru znajdę raczej w Piaskach. To Piaski są tutaj, nie?

– Piaski. Gdzie zostawiłeś samochód?

Samochodu byłam pewna, dorosły człowiek w tym wieku, choćby nawet trzymał się tak jak Terliczak za młodu, nie leciałby na piechotę przez całą Mierzeję, w dodatku z pustymi rękami. Miałby przynajmniej plecak. Musiał gdzieś podziać rzeczy.

– Nie mam pojęcia. To znaczy nie, wiem, na szosie, przy tym przejściu, którym tu przyszedłem. Wydawało się krótkie i łatwe, z szosy wydmę widać.

Oczywiście, barka! Zatrzymałam się, bo już zdążyliśmy przelecieć kawałek w stronę portu. Popatrzyłam w obu kierunkach, na wschód i na zachód, do portu było bliżej, zaledwie kilometr, do barki dwa z małym hakiem.

– Mam propozycję. Tamto przejście jest łatwiejsze, ale tu mamy krótszą trasę, wyjdziemy akurat na ten dom, gdzie mieszkam. Możliwe, że też dostaniesz pokój, a jakby nie, wrócisz do Krynicy. W każdym wypadku podrzucę cię do twojego samochodu i zrobisz, jak uważasz.

– Bardzo dobrze, aprobuję…

Jadwiga, na szczęście, była w domu. Po krótkim namyśle wyraziła zgodę, owszem, proszę bardzo, ten pokój za mną może udostępnić. Co do ryb, jest trochę śledzia i stynki, bo Zalew się uspokoił i Waldemar zdążył zgarnąć jedną siatkę, trochę poszarpaną, ale z połowem. Będzie zatem nawet kolacja.

Wiedziona elementarną przyzwoitością, nie przebierałam się, tylko od razu zawiozłam Kocia do jego samochodu. W drodze powrotnej zdążyłam w sklepie kupić piwo, ponieważ rybka lubi pływać, a był to najmocniejszy trunek używany w domu Waldemara.

Jak się okazało, Kocio, z myślą o rybce, również nabył piwo. Pochwaliłam go w głębi duszy. Sucha już i pełna nadziei, że on też co miał mokre, to zmienił na suche, usiadłam z nim przy tym piwie na lodowato zimnej werandzie, która w lecie służyła jako sala jadalna, a w zimie jako lodówka. Ogrzewania nie miała żadnego, ale wiatr w niej nie wiał, więc można było wytrzymać.