Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 73

– Nie złodziej – odparłam stanowczo.

– Tylko kto? – padło natychmiast z tamtej strony.

To mnie prawie dobiło. Z rozpaczy zdecydowałam się rozpocząć konwersację rzeczową.

– Znajoma pana Lucjana – oznajmiłam, natychmiast uświadamiając sobie, że to przecież też nieprawda.

Osoba była uparta.

– Jakiego pana Lucjana?

– Orzesznika.

– Nie znam.

Zgłupiała chyba, on tu mieszka, a ona go nie zna…?

– Niemożliwe. On tu przecież mieszka!

– Nic podobnego. Żaden Orzesznik tu nie mieszka.

– Musi mieszkać! Pan Korecki tu u niego bywa!

– Pana Koreckiego też nie znam.

– No to co? Ale ja go znam!

– A pani kto…?

Pomyślałam, że szlag mnie trafi i cholery z nią dostanę. Otworzy wreszcie te drzwi czy nie? Głos był młody, ale nie dziecięcy, jakaś obsesjonistka na tle gwałtu…? Do diabła, stwierdziła już chyba moją płeć…?

– Ja jestem znajoma. Pan Orzesznik tu mieszka z całą pewnością, a jak nie mieszka, to mieszkał. Niechże pani otworzy! Nie mogę tak wrzeszczeć przez drzwi!

– A o co chodzi?

Ugryzłam się w język, żeby nie ryknąć krótko i treściwie.

– O informacje od pana Orzesznika – wyjaśniłam grzecznie, acz gromko, i nawet prawdziwie. – Jeśli go nie ma, chcę wiedzieć, gdzie jest!

– Ja nie wiem…

Na litość boską…! Krowa chyba jakaś za tymi drzwiami stoi!!!

Straciłam do niej cierpliwość i sama przystąpiłam do zadawania pytań.

– Czy pani tu mieszka, czy przyszła pani z wizytą?

– Tak. Nie. A o co chodzi?

– Może jest tam ktoś, kto coś wie! Sama pani jest?

– Wcale nie sama. Mój mąż tu jest.

– Umarł?

– Co?





– Pytam, czy umarł? Leży pijany?

– No co też pani…

– To dlaczego, do diabła, się nie odzywa?! Niech podejdzie do tych drzwi, choćby nawet z siekierą! Nie stoi tu ze mną czterdziestu rozbójników! Ani nawet dwunastu!

W głębi mieszkania, wypełnionego dotychczas tylko jednym damskim głosem, usłyszałam jakieś dodatkowe dźwięki. Ktoś się poruszył, odezwał, widocznie ten mąż… pień, nie mąż… rzeczywiście tam był i wreszcie zareagował.

– …idiotko, wszyscy usłyszą… – dobiegło mnie wyraźnie.

– Dobrze, już otwieram – powiedziała dziewczyna żałośnie.

Zaszczekały liczne zamki, drzwi uchyliły się w połowie. Nie chcąc dopuścić do ich ponownego zamknięcia, wdarłam się poza próg. Ujrzałam dziewczynę i chłopaka, chłopak w głębi, w szortach i podkoszulku, dziewczyna tuż przy mnie, wiotka blondynka w szlafroczku, obydwoje bardzo młodzi, na oko nawet sympatyczni, i wyraźnie przestraszeni. Chłopak siekiery w ręku nie trzymał.

– Rany boskie, zamknijcie te drzwi i porozmawiajmy przez chwilę jak ludzie – powiedziałam, z wysiłkiem tłumiąc irytację. – Nic nie rozumiem, bo Lucjan Orzesznik naprawdę powinien tu mieszkać!

– To pani nie z adeemu? – spytał chłopak niepewnie.

Po dziesięciu minutach byliśmy już całkiem zaprzyjaźnieni i sprawa się wyjaśniła. Mieszkali na dziko, bez meldowania. O Lucjanie Orzeszniku rzeczywiście nie mieli najmniejszego pojęcia, ale wiedzieli, że przed nimi mieszkał tu ktoś i

Nie powiedziałam już nawet, co myślę wobec tego o pogawędce przez zamknięte drzwi i dzikich rykach na klatce schodowej, bo zdaje się, że dotarło to do nich samo. Zajęłam się Orzesznikiem.

– Skoro Orzesznik mieszkał na podobnej zasadzie, ten wasz znajomy też go musi znać – stwierdziłam stanowczo. – Chcę waszego znajomego. Machlojki mieszkaniowe nic mnie nie obchodzą, może wynająć nawet Pałac Kultury. Kto to jest i jak go złapać?

– Tego pani nie powiemy za żadne skarby świata – odparł chłopak równie stanowczo. – Ale możemy go sami zapytać, czy zna Orzesznika. Nawet zaraz. Tu jest telefon.

– Bardzo dobrze, dzwońcie. Jeszcze trzy lata temu Orzesznik mieszkał tutaj i niech powie, gdzie mieszka teraz.

Nie podglądałam, jaki numer kręcą, ale słuchałam rozmowy. Znajomy imieniem Rysio wyparł się Orzesznika całkowicie. Owszem, wiedział, że mieszka, i wiedział, że przestał mieszkać, ale sprawę mieszkania załatwiał z nim bezpośrednio legalny właściciel, ówże Fermiel, widniejący na liście lokatorów, i było to już bardzo dawno temu. Zatem o Lucjana Orzesznika należy pytać Fermiela, który, proszę bardzo, znajduje się w aktualnie w Algierii, w Oranie, i Rysio może nawet podać jego adres, bo on się wcale nie ukrywa.

Oran mnie bardzo ucieszył, bo po Algierii na kontraktach plątali się moi przyjaciele, którzy mogliby nawet dopaść faceta osobiście. Jednakże nie poprzestałam na uciesze. Przez cały czas coś myślałam, pamiętając doskonale, czym się Orzesznik zajmował.

– No dobrze, ale ja tu przyszłam z opóźnieniem. Więcej jest takich, którzy znają ten adres i nie wiedzą, że Orzesznik się wyprowadził. Nie było wypadku, żeby ktoś jeszcze przychodził i pytał o niego?

Dziewczyna i chłopak popatrzyli na siebie, zmieszani nieco i zakłopotani.

– Tak prawdę mówiąc, to my się staramy nikomu nie otwierać – wyznał chłopak. – Udajemy, że nas nie ma. I to tak od początku. Ale owszem, pół roku temu… Ile my tu mieszkamy? Pół roku…?

– Siedem i pół miesiąca – uściśliła dziewczyna.

– No więc pół roku temu to chyba owszem. Zdarzało się. Co do jednego razu wiem na pewno, bo gość mnie złapał akurat, jak zamykałem drzwi. Kluczem, no to już nie mogłem powiedzieć, że mnie tu wcale nie ma. Pytał o pana Lucjana, uparty był, wymienił imię, mówił, że on z polecenia pana Frania, żeby panu Lucjanowi powtórzyć. Nie chciał uwierzyć, że nie znam człowieka. A tak, to może i przychodzili różni, ale nam się udało ich uniknąć…

– Dzwonili, ale ja nie otwierałam – przyznała się dziewczyna. – Ze znajomymi jesteśmy umówieni, dzwonią krótko, a potem pukają. I już wiadomo. A tak w ogóle, to kto to jest, ten Orzesznik?

– Kupiec bursztynowy – odparłam z lekkim roztargnieniem, już zajęta myślą o dalszym ciągu poszukiwań. – Taki pośrednik. Potrzebny mi prywatnie…

I nie zwróciłam żadnej uwagi na to, że obydwoje nagle zamarli, skamienieli i jakby stracili mowę. Nie miałam już do nich serca przez te głupie uniki, chociaż drobną korzyść odniosłam. Zastanowiwszy się głębiej, uznałam, że nawet dużą korzyść. W imprezie znów pojawił się Franio, nie musiałam go sobie z wysiłkiem przypominać, po wydarzeniu sprzed prawie siedmiu lat utkwił mi w pamięci na zawsze. Skojarzenie miałam natychmiastowe, ujrzałam siebie samą, mokrą, siedzącą pod wiatą na przystanku autobusowym, z flachą w ręku i morderstwem w duszy…

Zatem ten Franio istnieje i coś w tym wszystkim ma do roboty…

Kiedy po raz trzeci wyrzucono mnie za drzwi z pracowni szlifierskiej, poniechałam pytań o zawartość bębnów polerskich, pojąwszy wreszcie, iż stanowi ona ściśle strzeżoną tajemnicę warsztatu, taką, co to przechodzi z ojca na syna albo z dziadka na wnuka. Jeden bęben, jako taki, udało mi się zobaczyć z daleka i z wierzchu, gruby walec, ustawiony pionowo i obracający się bez wielkiego pośpiechu, ale na tym zdobycze się skończyły.

– Niech mnie pan nie przepędza od razu! – poprosiłam żarliwie w czwartej pracowni, do której dotarłam przez znajomości. – O bębnach i o tym, co w środku, słowa nie powiem, bo już wiem, że przez te cholerne bębny wszyscy mnie wyganiają. Myślą sobie Bóg wie co, a ja nie żadna konkurencja, tylko zwyczajna maniaczka. W życiu tych rzeczy nie widziałam, a chcę się nauczyć dla własnej, prywatnej przyjemności. JAK pan to poleruje na tarczkach albo końcówką bawełnianą?!! Mnie pryska na wszystkie strony!!!

Zważywszy upływ czasu, miałam już za sobą czyny rewolucyjne. Z siłą prasy hydraulicznej wymogłam na moim wymarzeńcu dalsze szkolenie, pożyczył mi małą wiertarkę, pokazał, jak się nią posługiwać, okazałam się zręczna w rączkach, nie wybiłam sobie oka, nie przedziurawiłam palca, nie zdarłam skóry znikąd i nie popsułam urządzenia od razu. Dopiero po dwóch tygodniach zapchałam je rozgrzanym pyłem bursztynowym i części ruchome przeistoczyłam w monolit. Na to jednakże mężczyzna zaradził, aczkolwiek trzeba przyznać, że nie kochał mnie wówczas zbytnio. Ciasno położywszy uszy po sobie, użebrałam jeszcze trochę, wypróbowałam rozmaite końcówki, w tym te cholerne tarczki, i bardzo porządnie oprószyłam sobie twarz i włosy pastą polerską. Spragniona doskonałości, wciąż nieosiągalnej, zapomniałam w końcu, po co właściwie latam po bursztyniarzach, i więcej rwałam się do metod i narzędzi szlifierskich niż do rozpoczętego śledztwa.