Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 48 из 60

– Nie zajmuj się nią przynajmniej tak przeraźliwie aktywnie – powiedziałam z niesmakiem.

– Nie zajmuję się nią przeraźliwie aktywnie. Zachowuję się w stosunku do niej tak samo jak w stosunku do każdego.

Zirytował mnie na nowo.

– Ale nie rozdziewasz z płaszcza staruszka z końca korytarza! I staruszek nie łypie na ciebie uwodzicielskim oczkiem! Nie wdzięczy się porozumiewawczo, nie upuszcza ci paczuszek pod nogami, nie majta rączką pod nosem, nie czeka z obiadkiem i kolacyjką, aż ty zejdziesz! Ani razu nie widziałam, żebyś staruszkowi zapalał fajeczkę…!

– Dostałbym pewnie tą fajeczką po łbie…

– Ciekawe, którą z nas byś ratował, gdybyśmy razem wpadły do wody! Typowa okazja, żeby o to spytać! Pewnie ją, przez uprzejmość…

– Ona wygląda na to, że umie pływać…

– Ja za to umiem wiosłować! A gdyby nie umiała, to co?!

– Zdaje się, że jestem obiektem klasycznej sceny zazdrości?

– Jak to, dopiero teraz to zauważyłeś? Cóż za refleks!…

– Dobrze, nie będę się nią zajmował. Jeśli jej coś upadnie, celnym kopem usunę to pod przeciwległą ścianę, drwiąco przy tym rechocząc.

– Mam nadzieję, że będzie to surowe jajko – powiedziałam mściwie i wreszcie przestałam się wygłupiać. Myśl o kopaniu surowego jajka usatysfakcjonowała mnie dostatecznie.

Cała awantura okazała się niepotrzebna, bo nazajutrz dziewczyna zniknęła. Nie znaczy to, że ktoś ją porwał albo że przepadła jakoś tajemniczo, po prostu wyniosła się ze swojego pokoju, w którym zamieszkał ktoś i

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że wylęgły się nowe problemy. Nocne życie na ulicy pod Grand Hotelem przybrało rozmiary nie do zniesienia i grzmiało tak, jakby się tam odbywał co najmniej start do rajdu Monte Kalwaria. Mnie to specjalnie nie przeszkadzało, bo sen mam, chwała Bogu, kamie

Sama wysunęłam propozycję, żeby Marek na te trzy dni przeniósł się może do Grand Hotelu, co przy okazji pozwoli mu się wyspać, pełna obaw, jak też on to przyjmie. Mężczyźni mają na ogół dziwną awersję do ustępstw na rzecz pracy zawodowej ukochanych kobiet. Ku mojej wielkiej uldze przyjął to w sposób naturalny, przyznając, że też o tym myślał i rozwiązanie uważa za jedyne rozsądne. Aż dziw bierze, jak dokładnie wyleciało mi z głowy, że nigdy w życiu żadne przejawy rozsądku nie wyszły mi na dobre.

Maszynopis wisiał nade mną jak wyrzut sumienia, chciałam tę korektę już zacząć i już skończyć, zostawiłam mu zatem załatwienie wszystkiego, nie wdając się w szczegóły i zadowalając informacją, że dostał pokój na drugim piętrze Grand Hotelu. Bóg ustrzegł, że nie obejrzałam nawet tego pokoju! Wyłącznie dzięki temu moja korekta odjechała do Warszawy w terminie, gdybym bowiem wcześniej stwierdziła to, co stwierdziłam później, wątpliwe jest, czy zrozumiałabym bodaj jedno słowo własnego tekstu.





*

Przekopałam się przez najgorsze. Spędziłam na tym cały wieczór, pół nocy i poranek, z rozpędu popracowałam jeszcze trochę, w czasie obiadu wymyśliłam następne poprawki i późnym popołudniem straciłam wreszcie natchnienie. Postanowiłam zrobić przerwę, przyodziałam się w gumiaki i nadzwyczajnie zadowolona z życia porzuciłam warsztat pracy. Zostały mi już tylko drobiazgi, nie wymagające wielkiego wysiłku umysłowego.

Zamierzałam przelecieć się z Markiem po plaży. Z tego, co mówił przy obiedzie, wynikało, że o tej porze powi

Przez hol przechodziła wstrętna, odrażająca, piękna dziwa we własnej osobie. Nie zwróciła na mnie uwagi, opuściła właśnie salę restauracyjną i zaczęła wchodzić po schodach,

Była bez płaszcza, w ręku trzymała klucz i nie można było wątpić, że tutaj mieszka.

W środku skamieniało mi wszystko. Nie wiadomo, dlaczego w tym właśnie momencie przypomniałam sobie, jak jej na imię, przeczytałam to w spisie gości, czekając na rozmowę telefoniczną z Warszawą. Manuela… Też imię! Chociaż, trzeba przyznać, w tych czarnych włosach, w tym gładkim uczesaniu z kokiem, w tej kremowej twarzy było coś południowego… Na sweterku miała zawiązaną zieloną, jedwabną apaszkę i nagle sprecyzowało się samo moje niemiłe, niejasne skojarzenie. Jak grom z jasnego nieba spadło na mnie przypomnienie własnych wyobrażeń! Ależ oczywiście, tak właśnie, dokładnie tak powi

W mgnieniu oka wymyśliłam całą epopeję. Ona rzeczywiście jest jego żoną, aktualną, względnie byłą, raczej aktualną, on mnie kantuje niebotycznie, obydwoje ukrywają swój związek z podejrzanych pobudek, celem kantu jest coś, co ma związek ze mną… Brylanty pułkownika! Pardon, nie pułkownika, tylko państwa Maciejaków… Dla stu tysięcy dolarów opłaca im się robić ze mnie balona…

Jaki sens mogłoby mieć takie skomplikowane szachrajstwo, nie wymyśliłam, przypomniałam sobie bowiem, że ja tych brylantów przecież nie ukradłam, nie dysponuję nimi i ze mnie się ich nie wydoi. Zreflektowałam się nieco. Tak czy inaczej, nie mogłam stać w drzwiach Grand Hotelu do skończenia świata, zamierzałam również wejść na górę i nie było powodu, dla którego miałabym zrezygnować z zamiaru. Ruszyłam za nią, kiedy zbliżała się już do pierwszego piętra, czując się całkowicie wytrącona z równowagi i usiłując jakoś trzeźwo ustosunkować się do strasznego odkrycia. Ohydna harpia nie poszła wyżej, na pierwszym piętrze skręciła w korytarz na lewo, zajrzałam za nią, nie zauważyła mnie ani, dzięki gumiakom, nie usłyszała, dostrzegłam jeszcze, że otwiera sobie drzwi pokoju na końcu, tuż obok damskiej toalety.

Marek mieszkał piętro wyżej, dokładnie nad nią. Moim otumanionym wnętrzem wstrząsnęło następne odkrycie, niemniej okropne. Wynajął sobie pokój nie od strony morza, gdzie miałby ciszę doskonałą, tylko od strony ulicy, gdzie rozlegał się ów budzący go warkot, z pięknym widokiem akurat na parking…

Osobowość mam na szczęście elastyczną i skło

Konieczność postarania się jeszcze i o część trzecią, która by koordynowała poczynanie tamtych dwóch, jakoś, niestety, przeoczyłam. Pierwsza zatem weszła w paradę drugiej i cokolwiek ją ogłupiła.

– Dlaczego nie wziąłeś sobie pokoju od tamtej strony? – spytałam wbrew pierwotnym postanowieniom. – Tam j jest ciszej.

– Nie było – odparł bez namysłu. – Wszystkie zajęte, z wyjątkiem apartamentów. Nie będę przecież mieszkał w salonach. Idziemy na ten spacer?

– Zaraz. Czekaj. Pod tobą mieszka ten cud natury. Ta… heroina romansu. Wiedziałeś o tym?

– A owszem, zauważyłem ją tu – odparł z najdoskonalszą obojętnością. – Pode mną? Na to nie zwróciłem uwagi. Jajko jej nie upadło, więc nie miałem co kopać…