Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 38 из 60



– Jeżeli zatem zechcą państwo być tak łaskawi, pozwolę sobie z prawdziwym wzruszeniem zdjąć z ramion państwa ten niewygodny ciężar. Czy nie przeszkadzała ona zbytnio?

– Nie – warknął mąż. – Nie zbytnio!

– Mam nadzieję, że paczuszka nie pozostawała poza domem, pod wpływem opadów atmosferycznych? Nie śmiałbym, rzecz jasna, domagać się najmniejszych bodaj względów…

– Nie pozostawała!!!

– Gdyby bowiem pozostawała, w pewnym stopniu mogłoby to negatywnie wpłynąć na jej zawartość…

Przestałam słuchać, zajęta wyobrażaniem sobie rozmazanego na deszczu baniastego łba rycerza, co stanowiłoby niewątpliwie widok niezwykle atrakcyjny. Mąż błysnął nagle dziko okularami, wydał z siebie nieartykułowany charkot i runął po schodach w dół. Facet kłaniał się ku drzwiom do piwnicy z rozanielonym wyrazem twarzy.

Gest, jakim paczuszka została mu wręczona, wykluczał odmowę jej przyjęcia. Gdyby nie chwycił jej w objęcia natychmiast, zleciałaby mu na nogi. Wśród dygów, przegięć i podziękowań, właściciel godnych go dzieł sztuki oddalił się w lansadach, błyskając białymi getrami. Przez długą jeszcze chwilę nie mogliśmy ochłonąć z wrażenia.

– Poszedł… – wyszeptał mąż w osłupiałym niedowierzaniu… – A już myślałem, że do śmierci się tego ścierwa nie pozbędziemy… Rany boskie, więc to jest ten kacyk?! Skąd się wziął, z panopticum?!

Mój oszołomiony umysł pracował gorączkowo.

– Słuchaj no – powiedziałam, odciągając go od okna. – Jak tam wszedłeś, to nic nie było?

– Gdzie?

– W warsztacie.

Mąż oderwał się od kontemplacji ulicy, z której zniknął czarny fiat, i patrzył na mnie otępiałym wzrokiem.

– Wszystko było. To znaczy… Czekaj no! Tyś tam nie wchodziła?

– Gdzie?

– Do warsztatu.

– Oszalałeś? Przecież cały czas siedzę z tobą w kuchni!

– Wcale bym się nie dziwił, gdybym z tego wszystkiego oszalał. Ale chyba jeszcze nie… Bo uważasz, ona inaczej leżała. Odwrotnie. Pamiętam, położyłem ją w poprzek krzesła, a teraz, jak ją brałem, leżała wzdłuż. Sama się obróciła?

Kilkakrotnie pokiwałam i pokręciłam głową, usiłując odpowiedzieć równocześnie jemu i sobie.

– Zamienili jedną na drugą. Ktoś się zakradł, podrzucił fałszywą, zabrał prawdziwą, a ten tutaj zabrał fałszywą. Nie bez powodu trzymał nas tyle czasu, chodziło mu o to, żeby tamten zdążył. Mam nadzieję, że kapitan dosłał tu dwóch, a nie jednego.

Znów padłam na kolana przy telefonie, mętnie myśląc, że trzeba tu było podłożyć jakąś poduszkę. Składając kapitanowi sprawozdanie, zmieniłam poglądy i doszłam do wniosku, że zamiana paczki była pozorowana i kacyk zabrał jednak prawdziwą. Prawdopodobnie te rozważania wywarły negatywny wpływ na jasność moich wypowiedzi, bo kapitan zażądał konwersacji z mężem, który od drzwi do telefonu przeczołgał się na czworakach, nie bacząc na to, że w pokoju jest ciemno i nikt z zewnątrz zobaczyć nas nie może. Potwierdził moją wersję wypadków, po czym wydarłam mu słuchawkę z rąk.

– Panie kapitanie, co teraz? – spytałam niespokojnie. – Mamy tu dalej siedzieć? Kontynuować przedstawienie?

– Siedzieć! – zagrzmiał kapitan. – Aż zleceniodawcy was zwolnią! Uzgodnić, co im powiecie! Żadnych wyczynów na własną rękę! Wszystko jak było! Dobranoc!

Z westchnieniem odłożyłam słuchawkę, zmieniłam pozycje i oparłam się wygodnie o drzwiczki szafki, wyciągając nogi.



– Zanosi się na to, że resztę życia spędzimy jako stadło państwa Maciejaków – powiedziałam ponuro do męża, siedzącego również na podłodze, pod sekretarzykiem. – Złapią kacyka, złapią pana Palanowskiego w objęciach Basieńki, złapią prawdziwego pana Romana i nie wiem, kto nas tu przyjdzie zluzować. Umowa opiewa do jutra włącznie, a tu co? Jedna wielka chała.

– Grunt, że tę paczkę wreszcie diabli wzięli – odparł mąż stanowczo. – Bez kacyka na głowie od razu się lepiej czuję. Zastanowiłem się, te pięćdziesiąt patyków też im oddam, nie życzę sobie mieć z tym nic wspólnego. Zwrócę ratami, chociaż jeszcze nie wiem, skąd wezmę. Może się zgodzą strącać mi z pensji.

Kiwnęłam głową i przesunęłam się nieco, bo uchwyt drzwiczek ugniatał mnie w plecy.

– Nie mam pensji, ale za to nie wydałam jeszcze pieniędzy. Za remont samochodu muszę zapłacić, to już przepadło. Też im resztę zwrócę z najbliższych dochodów.

– To trzeba na piśmie. Słuchaj, musimy to napisać już teraz i oddać kapitanowi, czy tam komu trzeba. Dobrowolnie oddajemy dochód z przestępstwa, nie braliśmy udziału i niech się nas nikt nie czepia. Mnie zależy na tym, żeby zostać praworządny, a jak nie zrobimy tego zaraz, to potem nikt nie uwierzy w nasze dobre chęci. Jazda, piszemy!

Przyznałam mu rację. Rozwój afery ogłupił nas do tego stopnia, że dopiero po długiej chwili obijania się w ciemnościach o meble uświadomiliśmy sobie, że możemy zapalić światło. W blasku lampy udało nam się oprzytomnieć prawie do reszty. Uroczyście podpisane dokumenty postanowiliśmy wysłać pocztą nazajutrz.

– Niech ci się nie zdaje, że to tak łatwo przyjdzie koniec – powiedziałam złowieszczo, przykrywając maszynę. – Najgorsze jeszcze ciągle przed nami.

– Niby co takiego? – zaniepokoił się mąż. – Ja już nic gorszego nie umiem sobie wyobrazić.

– No to wyobraź sobie, że się spotykasz z Maciejakiem w celu kolejnej metamorfozy w odludnym miejscu i on cię pyta, skąd taka komitywa z żoną i dlaczego nie ukryłeś przed nią, że nic nie wiesz o kacyku. I czy ona nie nabrała jakichś podejrzeń. I co?

Mąż spojrzał na mnie jak na Gorgone, która do tej pory ukrywała się pod maską gołębicy. Zbladł i obie ręce same mu skoczyły ku włosom.

– I jeszcze spyta, co wiesz o hydraulikach i gdzie to tak ciekło – dodałam nielitościwie. – Zwracam ci uwagę, że kapitan kazał nam się nad tym zastanowić. Nie ulega wątpliwości, że będą nam zadawali głupie pytania, żeby sprawdzić, czy się coś nie wykryło, bo ten kacyk nas obszczeka. Musimy uzgodnić zeznania.

Mąż przestał nagle szarpać się za głowę, przyjrzał mi się z niesmakiem i urazą i wrócił do sprzątania papierów.

– Zrób no kawy – zażądał. – Nie wiem, co w tym jest, ale cholernie lubisz wyskakiwać z rozmaitymi rewelacjami akurat w środku nocy. Chyba się jednak nigdy w życiu nie ożenię, chociaż miałem zamiar…

*

Nazajutrz o poranku przybył kapitan we własnej osobie w przebraniu pracownika elektrowni. Nawet mu było do twarzy. Przyjęliśmy go w holu, pod otwartą szafką z bezpiecznikami, co było o tyle niewygodne, że siedzieć mogliśmy tylko na schodach. Prezentował znacznie lepszy humor niż wczoraj.

– Szanowni państwo – powiedział uroczyście – organa MO zwracają się do was… Ściśle biorąc, nie tyle organa, ile ja prywatnie, chociaż, oczywiście, w porozumieniu z organami… Z prośbą, czy może z propozycją, nie wiem, jak to nazwać. Otóż widzicie… Odsunęlibyśmy was od tej całej sprawy kategorycznie, bo milicja nie zatrudnia osób postro

– O rany boskie…!! – jęknął mąż rozdzierająco. Sama też się poczułam niemile zaskoczona. Kapitan przyjrzał nam się z mieszaniną zainteresowania i niesmaku.

– Tak panu źle z tą żoną? – zdziwił się karcąco.

– Nie, nie to… Jako żona to ona jest wprawdzie do niczego, ale tak sama w sobie specjalnie mi nie przeszkadza. Tylko ja już nie mogę, ja się nie nadaję na przestępcę, ja mam dosyć! Urlopu mi nie starczy!

– Masz jeszcze trzy tygodnie – zauważyłam.

– A jak oni się rozbestwili i będą chcieli miesiąc…? Kapitan uciszył nas gestem.

– Ja to państwu zaraz wytłumaczę. Rzecz w tym, że nam zależy, żeby oni się czuli bezpieczni. Będzie bez porównania łatwiej. Jasne, że wyłapiemy ich i bez tego, ale i trudności się zwiększą, i dłużej to będzie trwało, a wasza pomoc może być nadzwyczajnym ułatwieniem…