Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 36 из 60



– Czy nie za wiele pani ode mnie wymaga? Ma pani do załatwienia coś niemiłego, a ja mam panią do tego nakłaniać?

– Przeciwnie, mam do załatwienia coś szalenie atrakcyjnego, co wchodzi w zakres moich aktualnych obowiązków. Prawdę mówiąc, w ogóle nie powi

– To dlaczego pani przyszła?

– Przez pana. Cały czas oczekuje od pana jakichś niezwykłości, których nie umiem sobie wyobrazić i ciekawość mnie pcha.

– Boje się, że zawiodę pani oczekiwania, żadnych niezwykłości nie mam w planach. Poza tym mówi pani takim tonem, jakby pani aktualne obowiązki różniły się czymś od zwykłych. Wnioskuję z tego, że jest to jakieś wyjątkowe zajęcie, które wkrótce się skończy?

Przyjrzałam mu się potępiająco i z niesmakiem. W końcu, ogłuszona czy nie, zdawałam sobie jeszcze mniej więcej sprawę z tego, co mówię. Aż tyle nie powiedziałam! Wymyślił to sam i doprawdy niemożliwe, żeby tak trafiał ślepym przypadkiem…!

– Na oko budzi pan zaufanie – powiedziałam z ponurym rozgoryczeniem. – A na ucho napełnia mnie pan niepokojem. Jeśli okaże się, że pan mnie oszukuje, dybie pan na moje życie i zdrowie, działa pan na moją szkodę…

– Dlaczego miałbym dybać na pani życie albo działać na pani szkodę? – spytał spokojnie po chwili, nie mogąc się doczekać ode mnie dalszego ciągu. – Czy jest coś, co nasuwa takie przypuszczenia?

– No pewnie, że jest! Robi pan niekiedy takie uwagi, jakby wiedział pan o mnie absolutnie wszystko, a poza tym…

– Możliwe, że wiem.

– Jak to…?

– Zaczęła pani coś mówić dalej, przepraszam, że przerwałem.

Na moment straciłam wątek.

– A poza tym – ciągnęłam, z wysiłkiem przypominając sobie, co chciałam wyjaśnić – te pańskie spacery tutaj są podejrzane. To nie jest najpiękniejsze miejsce świata. Po jakiego diabła marnuje pan tu ten swój bezce

Odczekał chwilę, ale żadne więcej przypuszczenie nie przyszło mi do głowy.

– Mógłbym na przykład czuwać nad pani bezpieczeństwem – podpowiedział uprzejmie i jakby zachęcająco.

– Nie widzę powodu. Po pierwsze nic mi nie grozi…

– Skoro obawia się pani z mojej strony fałszu i podstępów, to widocznie coś pani grozi.

– Mogę cierpieć na manię prześladowczą. A poza tym… Do mojego skołowanego umysłu dopiero teraz dotarło to, co mówił.

– Co? – spytałam, zaskoczona. – Wszystko pan o mnie wie i czuwa pan nad moim bezpieczeństwem? Cóż to ma znaczyć?

– Uczyniłem przypuszczenie. Zaprezentowałem pani jedną z przyczyn, dla których mógłbym tu przebywać w pani towarzystwie. Rozmowa z panią sprawia mi przyjemność, miałem nadzieję, że wzajemną. Nie widzę w tym nic podejrzanego.

– Widzę w tym wszystko podejrzane. Mówi pan do mnie zagadkami. Moje wyjątkowe zajęcie istotnie skończy się zapewne za dwa dni, ale pan wygląda tak, jakby pan wiedział, na czym ono polega!

– Możliwe, że wiem.

– W takim razie jest pan albo sojusznikiem, albo wrogiem. Jeżeli jest pan sojusznikiem, powinien pan mówić jasno, bez wykręcania kota ogonem…

– Mogę jeszcze być neutralny…

– Nie wiem, jakim sposobem: Tym bardziej kołowanie mnie jest nieprzyzwoite. Wie pan w końcu wszystko czy nie?

– Przypuśćmy, że wiem…

Otworzyłam usta, siłą powstrzymałam wypychające się z nich słowa i przyjrzałam mu się uważnie. Wyglądał, jakby się świetnie bawił. Niemożliwe, żeby taką przednią rozrywkę stanowiła wizja mojego kadłuba z ukręconym łbem!

Milczałam bardzo długą chwilę, z niejakim trudem zbierając rozproszone myśli.

– I przez cały czas nie zaciekawiło pana, jak mi na imię? – spytałam z naganą, niespodziewanie dla siebie samej.



– Mówiła pani przecież, że nie lubi pani kłamać. Poczekam cierpliwie na tę informację jeszcze jakieś trzy dni…

To już naprawdę brzmiało jednoznacznie! Wszelkimi siłami starałam się logicznie zastanowić. Przez głowę przeleciało mi tak ze trzy miliony rozmaitych przypuszczeń, z których wyłowiłam kilka średnio sensownych. Gdyby należał do grona przestępców, pułkownik wiedziałby o nim i ostrzegłby mnie. Gdyby współpracował z MO, moja wizyta u nich nie byłaby żadną rewelacją, już wcześniej przecież domyślał się, że nie jestem Basieńką. Jedno i drugie odpada, a zatem co? Kim on jest, oprócz tego, że jest produktem mojej wyobraźni? Może jednak rzeczywiście nie istnieje…?

Na tym arcyrozsądnym wniosku poprzestałam. Jakiś chłopczyk, biegnący przez skwer, spytał nas o godzinę, dzięki czemu przypomniałam sobie o konieczności powrotu do domu. Zakończenia afery państwa Maciejaków byłam spragniona niczym kania dżdżu!

Mąż powitał mnie w domu dużym zdenerwowaniem i dziwaczną informacją.

– Słuchaj, był tu jakiś – powiedział niespokojnie. – Przyszedł z walizką i chyba się wygłupiłem, bo spytałem, czy pan po paczkę, zdziwił się, jaką paczkę, i spytał, czy mamy psa. Podobno ktoś doniósł, że mamy ratlerka i nie płacimy podatku. Słuchaj, czy ci Maciejakowie mają ratlerka?

W drodze powrotnej ze skwerku usiłowałam się przestawić i przygotować na różne rzeczy, ale, na litość boską, przecież nie na ratlerka…!

– Nawet jeśli mają, to ja nic o tym nie wiem. Nie zaskakuj mnie tak. Czekaj. Z jaką walizką?

– Dosyć dużą, akurat kacyk by się zmieścił. Dlatego myślałem, że po paczkę. Zaraz, to jeszcze nie koniec. Wyjrzałem za nim oknem, jak już wyszedł, i wiesz, co zrobił? Zaczął się uginać!

Nie zrozumiałam, co to znaczy, głównie dlatego, że w głosie męża brzmiała szczera zgroza.

– Jak to uginać? Elastyczny się zrobił?

– Pod ciężarem walizki. Tu nią wymachiwał, jakby była pusta i nic nie ważyła, a po wyjściu nagle zaczęła mu cholernie ciążyć. Do warsztatu nie wchodził, paczka leży, co to ma znaczyć? Nic do niej nie wkładał!

Olśnienie spłynęło na mnie w mgnieniu oka.

– Dzwoniłeś do kapitana? – spytałam pospiesznie.

– Jak miałem dzwonić, skoro zabrałaś numery telefonów! – zdenerwował się mąż. – Też uważam, że trzeba go zawiadomić, siedzę i czekam jak ten pień, a ty się szlajasz! Jest wpół do dziesiątej!

– Wyglądaj oknem, czy jeszcze ktoś nie idzie – poleciłam i rzuciłam się na kolana przed telefonem.

Kapitan żywo zainteresował się wydarzeniem i potwierdził pośrednio moje przypuszczenia. Kazał powstrzymać się z wydawaniem paczki i nie tracić jej z oczu, dopóki nie zadzwoni i nie odwoła polecenia. Bez wielkiego trudu odgadłam, co to znaczy.

– Idź, pilnuj paczki – powiedziałam do męża. – Najlepiej usiądź na niej. Zwariować można z tym kacykiem, co za potwornie kłopotliwy człowiek. No leć, na co czekasz?

– Idzie tu jakiś następny – zaraportował mąż przy oknie. – Wygląda na przedwoje

– Wynoś się, pilnuj skarbów, ja go załatwię! Przygotowana na najgorsze otworzyłam drzwi jakiemuś

bardzo brudnemu obszarpańcowi. Na razie jeszcze nie miałam pojęcia, w jaki sposób będę protestować przeciwko wydaniu mu arcydzieł.

– Makulaturę kupuję – powiadomił mnie ponuro obszarpaniec. – Stare gazety. Ma pani?

Tak byłam nastawiona na podstępną walkę o paczkę dla kacyka, że przez chwilę nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Obszarpaniec był doskonale autentyczny, nie było w nim nic z przebrania. Zwątpiłam w jego związek ze sprawą.

– Nie mam – odparłam stanowczo, zdecydowana w żadnych okolicznościach nie handlować mieniem cudzego domu.

– Butelki, stare ubrania?

– Nic nie mam.

– E tam. Coś pani ma na pewno. Nie ma takiego domu, żeby w nim nic nie było. Pani sprzeda byle co. Może być stłuczka szklana. Śmieci.

Obszarpaniec robił wrażenie gotowego na wszystko, jeśli nie uda mu się dokonać jakiegokolwiek zakupu. Uznałam, że lepiej stracić śmieci niż życie. Poza tym za wszelką cenę chciałam się go czym prędzej pozbyć, kapitan mógł zadzwonić w każdej chwili.

– Śmieci, proszę bardzo. Śmieci mogę panu sprzedać. W co pan je weźmie?

Obszarpaniec wyciągnął zza pazuchy papier pakowy i sznurek. Z mocnym postanowieniem niedziwienia się niczemu przyniosłam mu wiaderko, dwie popielniczki pełne niedopałków, pudełko po proszku do prania i zwiędnięty koperek w musztardówce. Pochwalił mnie, z wyraźnym zadowoleniem wysypał wszystko na papier, przykrył drugim, z nadzwyczajną zręcznością zrobił z tego paczkę przypominającą kształtem i wielkością paczkę kacyka, owinął sznurkiem, wręczył mi dwa złote i wyszedł.