Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 59

Stanęło na tym, że Ten Pan się popyta, ja zaś będę mu udzielać pożytecznych informacji na bieżąco.

Zadzwoniła do mnie Anita.

– Słuchaj, co się dzieje? – spytała z niepokojem. – Grażynka jest tak przygnębiona, jakby co najmniej wiedziała o pomyłce z listami. Węszę jakieś komplikacje z jej najnowszym chłopakiem. Znów coś nie gra?

– A ty go znasz? – zaciekawiłam się.

– O tyle, o ile. Obił mi się o uszy. Zdawało mi się, że można go aprobować.

– Mnie się też tak wydawało w pierwszej chwili, ale okazuje się, że nasze wrażenia były złudne. Mam poważne obawy, że trzeba ją będzie wyciągać z depresji. Nadzieja, że może nie, wynika wyłącznie z mojego zakamieniałego optymizmu, w tym wypadku bezrozumnego kompletnie.

– Bo co z nim jest?

– Wszystko. Będę ostatnią osobą, której wyjdą z ust konkretne zarzuty.

– To znaczy, że nie chory, tylko porąbany. O rany, ależ ona ma fart! Może warto byłoby podetknąć jej kogoś i

– A masz takiego? Bo u mnie chwilowo posucha.

– Chyba znalazłby się. Trzydzieści parę, świeżo rozwiedziony, bezdzietny, rozgoryczony i w depresji…

– No wiesz! – zgorszyłam się. – I akurat teraz ona ma takiego wyciągać z dołka? To ją trzeba będzie wyciągnąć! Ma on w ogóle jakieś zalety?

– Nieziemsko przystojny, w typie Gregory Pecka, wściekle kulturalny, intelektualista, pracuje w telewizji…

– To już raczej nie zaleta.

– Jako kierownik produkcji przy rozmaitych filmach. Za żonę miał szczytową idiotkę, gęś z pretensjami, awanturniczą i bezmyślną, koniecznie chciała zostać aktorką z awansu i robiła mu piekło, żeby jej załatwił, a sama próbowała po łóżkach. Dokładne przeciwieństwo Grażynki. Poleciałby na nią jak pusty

– Tylko nie wiem, czy krynica na niego…

– O, bez przesady. Niech ona przestanie tak grymasić, chłopak jak brzytwa! Ale na upartego jest jeszcze i drugi, dla odmiany pod Mela Gibsona podchodzi, tyle że młodszy, więc czy ja wiem, może dla Grażynki za młody? Za to wesoły i z wigorem, trochę lekkomyślny, ale Grażynce odrobina lekkomyślności by nie zaszkodziła. Co ty na to?

– Pokażmy jej obu – zaproponowałam beznadziejnie, bo z góry wiedziałam, że Grażynkę nieszczęście z Patrykiem będzie długo gryzło.

– Zorganizuję spotkanie – zaofiarowała się Anita. – A ty ją dyplomatycznie doprowadzisz. O, cholera! Miałam wolną chwilę, ale już się skończyła. Zadzwonię jeszcze, cześć!

Odłożyłam słuchawkę, głęboko zamyślona. W głowie, oprócz Grażynki, miałam bułgarski bloczek. Kto będzie nim dysponował i kiedy, skoro jedyny spadkobierca, jako sprawca zbrodni, odpada? Kretyn ten Patryk, żeby tak się wygłupić…!

Niecierpliwie czekałam na powrót Janusza, bo do szaleństwa intrygowały mnie zeznania uwodzicielskiego Wiesia. Co wiedział, co widział? Skąd się wziął na miejscu przestępstwa, a był tam przecież i zagarnął sobie żelazne pudła po monetach, narobił śladów, znał brata narzeczonej, może znał także piegowatego Kubę? Ruszyli już tego Kubę czy nie?



Z tego czekania zachowałam się prawie jak normalna kobieta, dałam spokój uczciwej robocie i przyrządziłam coś w rodzaju posiłku. W końcu miałam do czynienia z mężczyzną, od którego żądałam uciążliwych przysług, powinien chyba dostać coś na ząb…?

Zasługiwał nawet na frykasy. Przyniósł ksero pięknego obrazka ze śladami palców i butów oraz tekstów pisanych na maszynie, protokóły zeznań pięciu osób, z których na pierwszy ogień chwyciłam Wiesia.

Do kontaktów uczuciowych z głupią Hanią przyznawał się bez najmniejszego oporu, protestując tylko z energią przeciwko określaniu ich mianem gwałtu. Jaki znowu gwałt, dziewucha się sama pchała, on wcale nie leciał na nią tak bardzo, ale skoro właziła w ręce… Z grzeczności uległ, bo jak tu odmówić damie? Wygadywała potem różne brednie, owszem, ale nie słuchał, czym i

No właśnie, czym?

Po nieopisanie długim i mętnym kręceniu ulało się wreszcie Wiesiowi, że wzywały go obowiązki zawodowe. Coś tam słyszał, obiło mu się o uszy, że podobno ta Fiałkowska porządki w domu będzie robić i jakieś żelastwa wyrzucać, jej brat podobno miał żelastwa, a dla Wiesia każde żelastwo to żywy pieniądz. No to poszedł popatrzeć. Tak z zewnątrz, dookoła, do środka nie wchodził i zaraz poszedł do pustego domu tego Baranka, czy jak mu tam, co już dwa lata po sanatoriach się poniewiera, a dom niszczeje, bo córka tego Baranka w Ameryce siedzi i ojca ma w nosie już od dziesięciu lat, zdzira jedna.

Z córki Baranka, czy jak mu tam, zepchnięto go bardzo stanowczo, bo najwyraźniej w świecie zamierzał uczynić z niej główny temat zeznań. Niechętnie wrócił do żelastwa w pustym domu, gdzie owszem, takie pudła leżały, a w ogóle zrobił tam sobie taki, można powiedzieć, magazynek podręczny, żeby wszystko razem do skupu wozić, a nie z każdą starą podkową lecieć albo z łańcuchem od krowy. Potem nie tak zaraz zabrał, bo o zbrodni się rozeszło, to co się miał pchać na oczy w podejrzanym miejscu.

Tu poinformowano go, że ślady materialne mówią co i

– Niemożliwe – rzekł Wiesio na to z wielką stanowczością. – Specjalnie uważałem…

I tu ugryzł się w język, ale już było za późno. Dodał zaraz, że go tam wcale nie było, nikt jednakże tego nie potraktował poważnie, zaczął sobie zatem usilnie przypominać jakąś dawną wizytę u Weroniki, która ciągle porządki robiła i żelastwa rozmaite wyrzucała, ale prokurator, energicznie uczestniczący w przesłuchaniach, stracił do niego cierpliwość. Poprosił, żeby się przestał wygłupiać, bo buty i palce mówią swoje, a sprawa jest poważna, o zabójstwo idzie. Wiesio nie był taki głupi, jak by się zdawało, bo odparł na to zuchwale, że żadnego zabójstwa nikt w niego nie wmówi, ponieważ w chwili zbrodni akurat chędożył Hanię w dostatecznym oddaleniu, żeby nie mógł sięgnąć ręką, choćby nawet przedłużoną tasakiem. Tu już wszyscy wszystko wiedzą i on się nie da zastraszyć.

No i nie dał, charakter miał widocznie buntowniczy. Komunikat, że, oprócz zbrodni, popełniono kradzież, nie wstrząsnął nim do głębi. Niczego nie kradł, żelazne pudła znalazł w pustym domu, wyrzucone, i cześć. Owszem, przyznaje, że w pierwszej chwili wszedł, od tyłu, drzwi były otwarte. Przy obawach o zdrowie i życie starszej pani nie upierał się przesadnie, poprzestał na ciekawości, sama ciekawość, jako taka, nie jest karalna, zobaczył, co się dzieje, i zmyło go w trybie przyśpieszonym. Do owego domku poszedł, żeby się chwilę spokojnie pozastanawiać. I tyle.

No dobrze, to co widział, wszedłszy?

Nic przyjemnego. Pani Weronika leżała tak jakoś niewygodnie, w progu gabinetu nieboszczyka brata, to znaczy, nogi miała w gabinecie, a głowę w przedpokoju. I widać było, że już jej nic nie pomoże.

I przez trupa przełaził, żeby zaspokajać swoją ciekawość…?

Wcale nie przez trupa, tylko obok. Dosyć miejsca było. Profanacji zwłok też sobie nie da przyłożyć, nawet ich nie dotknął.

A co jeszcze widział? Nie wpatrywał się przecież w ofiarę zahipnotyzowanym wzrokiem, skoro ciekawość go wiodła, rozejrzał się zapewne dookoła?

Głowę bym dała sobie uciąć, że w tym miejscu Wiesio pożałował i ciekawości. Należało trwać przy niepokoju i miłosierdziu, o żadnym rozglądaniu się nawet nie napomykać. Nic nie widział, zamknął oczy i uciekł. Jako młodzieniec doświadczony, niewątpliwie wiedział, co go czeka, jeśli zeznania zostaną uznane za krętactwo.

Z wyraźną niechęcią wyznał, że owszem, popatrzył, o te pudła mu chodziło. Nie leżały na wierzchu, a domu nie przeszukiwał…

A skąd w ogóle wiedział o istnieniu tych pudeł?

Protokół z przesłuchania przepisywała z taśmy osoba inteligentna i bystra, dopisywała, niejako na marginesie, uwagi własne. Tu Wiesio zmieszał się trochę i z wielkim wysiłkiem szukał w umyśle odpowiedzi.