Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 27 из 59

Afera zaintrygowała mnie natychmiast.

– Chwilowo nie miałam w planach, ale… Jaka afera?

– Nie filatelistyczna, jego znaczki pani chyba już zna? Skoro pani tam była…?

– W każdym razie bułgarski bloczek widziałam. I ogólnie znam, oczywiście.

– Więc raczej numizmatyczna. Wie pani, on się więcej zajmował monetami niż znaczkami, tak cicho siedział, nie lubił sprzedawać. Jakieś tam się przytrafiły nieprzyjemności, w zeszłym roku. Rozumiem, że mu to teraz ukradli?

– Ukradli.

– No więc właśnie. Ja bym chciał się z panią spotkać.

Poczułam wyraźnie, że również jestem spragniona spotkania. Czym prędzej wymyśliłam sklep na Hożej, bo stamtąd było blisko do barku na Kruczej, gdzie dawało się usiąść. Nigdy w życiu nie umiałam rozmawiać na stojąco, a wszelkie rozmowy w trakcie spacerów zawsze wydawały mi się nie do pojęcia, wszystko człowiek wkłada w nogi i na umysł już mu niewiele zostaje. Umówiłam się z nim za godzinę.

Rzecz jasna, w sklepie od razu rozpoznałam go z twarzy, już na mnie czekał. Ledwo spojrzałam na gabloty na ścianach, nie dostrzegłam w nich niczego szczególnego i od razu zaproponowałam przeniesienie się na miejsca siedzące. Najwyraźniej w świecie jedyną przyczyną jego przybycia do sklepu było spotkanie ze mną, bo chętnie przystał.

– Pan Fiałkowski umarł już przeszło rok temu – powiedziałam przy kawie. – Ta jakaś nieprzyjemność nastąpiła jeszcze przed jego śmiercią?

– Krótko przed, umarł w jakiś miesiąc czy dwa później – westchnął Ten Pan. – Wie pani, aż mi trochę głupio o tym mówić, bo zamieszane w to były osoby nadal żyjące, a wszystko razem takie mgliste i niepewne, że właściwie nic nie wiadomo.

– Nic nie szkodzi. Niech pan powie o tym mglistym i niepewnym. Może się skojarzy z obecnymi wydarzeniami?

– No może. A co się tam właściwie stało obecnie?

– Wszystko panu opowiem – obiecałam – ale trzymajmy się chronologii. Najpierw afera.

Ugodowy charakter musiał mieć, bo poszedł na ustępstwo.

– No właśnie, podobno jakaś kradzież się przydarzyła, ale nawet nie jest pewne czy kradzież, bo może tylko zguba. Ktoś zgubił monetę, ale taką, że wstyd się przyznać. Chodziło o brakteat Jaksy z Kopanicy…

O, masz ci los! Wraca do mnie ten brakteat niczym wyrzut sumienia!

– Pan Fiałkowski go miał. To znaczy nie miał, a potem nagle miał, komuś pokazywał, a potem nagle przestał mieć i nie miał. Mówił, że nie ma, ale podobno to nieprawda. A za to drugi zbieracz, który miał, też przestał mieć i twierdził, że w ogóle nie miał nigdy, a to też nieprawda. Krążyły plotki, że ktoś go ukradł i pan Fiałkowski kupił kradzione, więc nic dziwnego, że nie chciał się przyznać, ale dlaczego wypierał się poszkodowany, jest nie do pojęcia. Potem pan Fiałkowski umarł, została jego jakaś krewna, a z tą krewną nikt nie mógł się dogadać.

– Siostra… – wyrwało mi się.

– To siostra była? No więc właśnie. Chociaż dziwne. Myślałem, że żona.

– Dlaczego żona?

– Bo to żony na ogół całkiem nie mają zrozumienia dla kolekcji mężów. Siostry bywają takie więcej tolerancyjne. A ta podobno jak pień.

Postanowiłam nie wdawać się teraz w ocenę charakteru Weroniki. Przypomniał mi się nagle pan Józef Pietrzak, który też się wypierał posiadania brakteatu Jaksy z Kopanicy, a coraz bardziej byłam pewna, że go u niego oglądałam.

– Czy to nie panu Pietrzakowi przypadkiem ten brakteat zginął? – spytałam, zanim zdążyłam się zastanowić, że znów jestem chyba wścibska i nietaktowna.

– A, to słyszała pani o tym? – ucieszył się Ten Pan. – Tak, jemu. Ale właśnie możliwe, że sam go zgubił, więc to tak między nami, w cztery oczy. Ja tego nie powiedziałem.

– Nie, to ja. Często mówię różne głupstwa.



– No właśnie, to co tam było, w tym Bolesławcu?

Skojarzenie miał prawidłowe, skoro gadam głupstwa bez opamiętania, to i o bolesławieckich zbrodniach opowiem. Westchnęłam ciężko i zdecydowałam się uchylić rąbka tajemnic służbowych. Należało mu się.

– Weronika, ta siostra, została zamordowana, a cała kolekcja numizmatyczna zniknęła. Ściśle biorąc, jedna moneta się odnalazła pod biurkiem nieboszczyka, złodziej prawdopodobnie zgubił. Podejrzanych jest parę sztuk, co najmniej dwóch, a może się przyplącze i trzeci. Badają rozmaite ślady i przesłuchują świadków, rezultatów na razie nie znam. Czy pan może wie, co tam było w tej kolekcji? Co pan Fiałkowski naprawdę miał? Bo, rozumie pan, gdyby złodziej chciał sprzedawać, byłoby to już coś! Szczególnie rzadkie okazy. Może miał?

– A specyfikacji tam nie znaleźli?

– Z tego co wiem, to nie.

– A powi

– Znaczki ocalały. Leżały na półce w starych klaserach jak jakieś byle co i dzięki temu chyba nie połaszczył się na nie. I chwałaż Bogu, bo inaczej ja też byłabym podejrzana.

– Niedobrze. Co on naprawdę miał, to tego nikt dokładnie nie wie. Podobno, takie plotki krążyły, tetradrachmę Lizymacha, złotego solida, denar Krzywoustego, złoty dukat Łokietka, podobno denary z okresu pierwszych Piastów, podobno jeszcze jakieś rzymskie rzeczy, ale to może być wyolbrzymione, jak to zwykle z plotkami bywa. Monet z okresu międzywoje

Zmartwiłam się, bo już zaczynałam nabierać nadziei, że Ten Pan wszystko wie i będzie można zaczaić się na aukcjach. Chociaż z drugiej strony, nawet gdyby kolekcja była powszechnie znana, tylko idiota sprzedawałby całość za jednym zamachem.

– Że komplet międzywoje

– Czy to znaczy, że znał go pan osobiście? – zdziwiłam się.

– A, nie, skąd. Łańcuszkiem to było, przez posły, ktoś tam miał mu zawieźć, czyjś kuzyn czy siostrzeniec, młody człowiek…

– Zaraz – przerwałam mu nagle. – Ale przeszło rok temu, krótko przed jego śmiercią, on swoją kolekcję komuś pokazywał. Porządnie i z detalami, w komplecie…

– Skąd pani wie? – zaciekawił się gwałtownie Ten Pan.

– Przypadek. Osoba postro

– Co pani powie…? Coś takiego! Z odległości, więc poszczególnych numizmatów chyba nie dostrzegła?

– Pewnie, że nie. I oglądającego widziała tylko z tyłu. Ale tak sobie myślę… Może pan odgadnie, kto to mógł być? Nie młodzieniec i nie staruszek, facet w średnim wieku, nie łysy, nie siwy, nie rudy, nie bardzo gruby, ale i nie szkielet…

– Przeciętny – streścił Ten Pan. – Z przeciętnymi najgorzej.

Źle pomyślałam o Grażynce, która nie obejrzała baczniej owego oglądacza i nie zauważyła u niego żadnych znaków szczególnych. Także o samym oglądaczu, że nie miał długiej, czarnej brody, ewentualnie jednej nogi krótszej.

– Ale może drogą eliminacji? – zaproponowałam niepewnie. – Zbieracz, przejęty pokazem, tak wychodziło z atmosfery. Odrzucić wszystkich grubych, łysych, brodatych, z warkoczami…

– I myśli pani, że to on byłby sprawcą tej zbrodni i kradzieży teraz…?

– Nie, raczej nie, chociaż diabli go wiedzą. Ale widział wszystko i z pewnością pamięta, bodaj najce

– Jeżeli jest jedyny, gwarantowane, że się nie przyzna – zaopiniował stanowczo Ten Pan. – Szczególnie teraz, po kradzieży. Ale zaraz, pani mądrze mówi. Ja sobie muszę przypomnieć, co i od kogo słyszałem, bo te plotki skądś się wzięły, może właśnie od niego, może komuś coś bąknął, a ten ktoś dalej zrobił widły z igły…

– Pan mówi jeszcze mądrzej – pochwaliłam z ogniem. – Pan ma ciągłe kontakty w środowisku, niech pan pogada z ludźmi dyplomatycznie. Mnie akurat wyjątkowo zależy na rozwikłaniu tej sprawy.

Zarazem zmieniłam zdanie o Grażynce i zalęgła się we mnie wdzięczność za jej list. Przecież wyłącznie w celu uszlachetniania charakteru powstrzymałam się w komendzie przed wmieszaniem w całą aferę Tego Pana, dzięki czemu teraz miał swobodę działania i nikt go o nic nie podejrzewał. No i nie wystrzeliła w nim duża niechęć do mnie. Proszę, tak oto dążenie do poprawy zostaje od razu nagrodzone!