Страница 8 из 22
Odkryła jazz. Getz, Metheny. Dawała korepetycje, tłumaczyła. Pisała błoga. W piątki, gdy nic nie było w planie na weekend, zasypiała w Szczytnie. Czasami zabierała tam Magdę. Nawet nie musiała jej tego wcześniej zapowiadać. Na słowo „Szczytno” Magda po prostu dzwoniła do baru i mówiła, że jej nie będzie. Ani w piątek, ani w sobotę i „niech sobie wezmą za ladę tę małą cycatą z Holidayu. Ona także odróżnia piwo od wina i ma zawsze wolne przebiegi na weekend”. I odkładała słuchawkę.
Te weekendy z Magdą w Szczytnie byty za każdym razem jakieś takie i odświętne. Trochę jak kolacje wigilijne. Magda przygotowywała z jej j ojcem kolację w kuchni. Ona nakrywała stół. Potem Magda przebierała się w sukienkę i jedli kolację. Czasami po kolacji oglądali filmy na DVD przywiezione przez Magdę. Późnym wieczorem szli na spacer nad jezioro. Tony zasypia! w łóżku Magdy. Gdy wracały autobusem do domu, Magda była zamyślona i milcząca.
Toruń wspominała jak wakacyjną miłość kolonistki lub harcerki. Opisała to w pamiętniku. Przeklęta. Opłakała. Odcierpiała. Zostały po nim jakieś wysuszone kwiaty w kartoniku, książki z jego dedykacją i kilka kartek wystanych z różnych miast na świecie. Jedyne, z czym nie mogła sobie jeszcze poradzić, to wracające wspomnienie tego, jak szukał jej niecierpliwie, aby upewnić się, że leży obok niego w nocy. I tego :szeptu ulgi i radości, gdy ją znajdował. Ale wiedziała, że i z tym sobie kiedyś poradzi.
Andrzej…
Zniknął, jak gdyby zamknęli go w więzieniu. Wprawdzie bez widzeń, ale z dostępem do Internetu. Tego nie było przecież nawet w tym hightech więzieniu na Rakowieckiej. Nie wiedziała, jak on to robił, ale zdarzało się, że gdy zostawiała komputer on – line i odchodziła na jakiś czas, to gdy wracała, miała zaktualizowane programy. I suchy „readme” plik z instrukcją, co zostało zmienione i w co ma kliknąć, aby to działało. Nic więcej. Tak jakby chciał dotrzymać danego jej słowa, że będzie opiekował się jej komputerem. Klikała i zawsze działało. „Readme” nie zawierają przeważnie żadnych czułości, ale mimo to szukała czegoś w ostatnich liniach pliku. Czegoś od niego. Chociaż zwykłego „pozdrawiam”. Nigdy nic nie znajdowała.
Wszystko miało swój spokojny bieg. Do tego wtorku. Tak naprawdę do poniedziałku wieczorem. Była już w łóżku i czytała Zeldina. Intymną historię ludzkości. Po angielsku. Prawdziwy hymn na cześć kobiet. Zadzwonił telefon. Było krótko przed północą. O tej porze dzwonił czasami on. I kochali się czasami na GSM – ie. On w Gdańsku lub w Getyndze. Ona tutaj. Ale to było dawno. Poza tym nie znał tego numeru.
To byt Remek. Powiedział jej, że cały dziekanat jej szuka. Od wczoraj. Panie z dziekanatu wywiesiły nawet plakat przy wejściu. Taki list gończy z jej nazwiskiem i imieniem. Ma natychmiast tam pojechać.
Nie mogła usnąć. Była tam już przed ósmą. Panie z dziekanatu byty podniecone. Pan profesor doktor habilitowany z Gdańska, przyjaciel pana rektora, kolega ze studiów pana dziekana dzwoni od trzech dni do dziekanatu i jej szuka. W bardzo ważnej sprawie. A one szukają jej po całym mieście. Wysyłają studentów, aby jej szukali. Wywieszają plakaty. A jej nigdzie nie ma. Tak nie może być. Bo pan profesor doktor habilitowany z Gdańska, przyjaciel pana rektora, oczarował panie z dziekanatu i one mu ją znajdą… Wytrzasną spod ziemi.
Podały jej kartkę z numerem telefonu i zajęty się piciem kawy.
Kupiła kartę telefoniczną. Nie chciała dzwonić z komórki. Kolonie się przecież dawno skończyły. Jej ręce drżały, gdy wybierała numer. Przy długim sygnale odwiesiła słuchawkę. Wyszła z dziekanatu. Musiała się uspokoić. Poszła na rynek. Usiadła w kawiarni, zamówiła kawę. Zapłaciła kelnerce, zanim ta przyniosła kawę do stolika. Wyszła. Znalazła automat w bocznej uliczce.
Martyna… – powiedziała do słuchawki.
Zapadła cisza. Czekała.
Marty, ja…, to znaczy… Marty… wybacz mi…
Doktorant jego kolegi z katedry popełnił plagiat. Skopiował pracę jego magistranta. Zmienił trochę przypisy i przedłożył to jako swoją pracę doktorską. On to natychmiast odkrył. Powiedział doktorantowi. Wtedy ten wyjął kopertę z fotografiami. Ich fotografiami. Gdy ją całuje na plaży w Sopocie, gdy trzyma jej dłonie w kawiarni w Toruniu, gdy tuli ją pod parasolem na Starówce w Gdańsku.
Normalny szantaż.
On chce iść do dziekana. Potem do swojej żony. Inaczej nie może. Gdyby zrobił inaczej, musiałby zwymiotować na siebie.
Ale przedtem chce jej o tym powiedzieć. Bo on się z tymi fotografiami utożsamia. I żadnej nie zaprzeczy. I że to są tak naprawdę piękne zdjęcia. I ona jest na tych zdjęciach po prostu… Po prostu jest. I że on się nią i tym, co było między nimi, nie da żadnemu skurwielowi szantażować.
Nigdy.
Słuchała. I nagie było jak wtedy, gdy znajdował ją obok siebie w nocy i ucieszony jak dziecko tulił do siebie. Tak samo. Tyle że tutaj, na tej ulicy Przy automacie telefonicznym.
Powiedziała tylko:
Idź do dziekana. Ja dam sobie radę. I odłożyła słuchawkę.
[Renata Palka – Smagorzewska]
Jej pierwszy odruch byt histeryczny. Wrócić do domu, poprosić ojca, żeby pilnował drzwi i zrzucał ze schodów każdego, kto będzie próbował się do niej dostać. Tak zresztą reagowała najczęściej w sytuacjach krytycznych. Do rangi rodzi
Wazon byt, z nie wiadomo jakich względów, przedmiotem otoczonym niezwykłą czcią. Martynka bawiła się rurą od odkurzacza. W pewnym momencie uruchomiła silnik. I stało się coś niezwykłego. Wazon rozleciał się na tysiąc okruchów podobnych do gradowych kulek. Wydał z siebie coś w rodzaju lekkiego westchnienia. Martyna schowała się do szafy. Po kilkunastu minutach tkania zasnęła w niej.
Finał byt taki, że rodzice reklamowali wazon i dostali drugi, taki sam. Eksperci orzekli, że w ten sposób kryształy rozsypują się bardzo rzadko. Jeden przypadek na dziesięć tysięcy kryształowych cacek. Jakaś niezrozumiała dla zwykłych śmiertelników wada. Pęka kryształowe serce…
I jej tak pękło. Miała wrażenie, że tak się właśnie stało…
W czasie tej krótkiej rozmowy przez telefon.
Martyniu, ależ ty jesteś egzaltowana. Nic ci nie pękło, nic nie może pękać kilkanaście razy w roku, a już na pewno nie serce – przypomniały jej się słowa babci Jadwigi, u której czasami spędzała wakacje w Borach Tucholskich.
Szła przed siebie.
Oni wiedzą… wszyscy wiedzą! To niemożliwe, że tak mogą jej się przyglądać ludzie, którzy się niczego nie domyślają. Nie chciała być sam4 chciała być teraz przy nim. Przecież się nie wyparł. Przecież z taką dziwną tkliwością powiedział, że się nie wyprze, że się utożsamia… Nie schowa się do szafy. Tym razem się już nie schowa.
Wystarczyła jej wieczorna rozmowa z Magdą. Długa, wieczorna rozmowa. Przecież już samo hasło „długa, wieczorna” ma jakąś magiczną moc. Magda przyniosła szprotki. Ogromną, papierową torbę szprotek. Nie wie, co jej odbiło. Były takie złote.
Rozumiesz Martyniu! Złote rybki po 12 zł za kilogram. Każda z nici to jedno życzenie.
Oczywiście „każda NIE ZJEDZONA!”
Siedziały na podłodze. Wrzucały szprotki do ogromnego słoika z wody i wypowiadały życzenia.
Moja maleńka. Przestań się zamartwiać! Wielka mi afera. Pan profesor całuje się ze studentką! Nawet nie wiesz, jakie ludzie robią okropieństwa i
Dostały czkawki tego wieczoru. Tak. Magda miała takie talenty, że potrafiła podnieść z samego dna rozpaczy na jako taki poziom „tolerancji samej siebie”.