Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 38 из 59

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że Bezdomny to… – zaczęła A

– Nic nie chcę powiedzieć – stwierdziła ostrożnie babcia.

– A ja… a mnie by to może pasowało – zaczęła niepewnie Ewa. Lubiła Bezdomnego, ale jej także było trudno sobie wyobrazić, że to mógłby być on. Mimo to ciągnęła: – Wiecie, że on potrafi też mówić bez słów? Nie porusza ustami a jednak go słyszę. A raz ujrzałam jedno jego oko, było takie… no, takie…

– Nikt nie widział jego oczu – stwierdziła A

– Bzdury – powiedziała stanowczo babcia. – Rudy jest fałszywy, a ten, kto nie patrzy ci w oczy, ma coś na sumieniu? Daj spokój z tymi banałami!

– Ale ja naprawdę widziałam jedno jego oko. Przez przypadek. Błysnęło między włosami. I było jak… jak Niebo, ale nie to znad naszych głów, tylko… Ono nie miało końca ani początku – ciągnęła mała Ewa.

– Idziemy! – poderwała się A

– Dokąd? – spytał niespokojnie Jan.

– Jak to dokąd? Do jego domu.

– Do tej rudery? Tam go nie ma – stwierdziła babcia. – Zawsze tamtędy chodzę, bo noszę mu jedzenie. Ale od dwóch dni go nie widziałam. Nawet chciałam spytać, czy podchodził do waszego płotu, lecz przez to wszystko jakoś zapomniałam.

– Rzeczywiście! Nie przychodzi. Też nie widziałam go od dwóch dni! – zdenerwowała się A

– Ani ja – szepnęła dziewczynka.

W pokoju zapadło milczenie. Przerwał je Jan, mówiąc niepewnym, ściszonym głosem:

– Bo go wyrzuciłem.

– Wy-rzu-ci-łeś…?! – wyskandowała oszołomiona A

– Tato! Nie mogłeś tego zrobić! – zawołała Ewa, a ich głosy niemal nałożyły się na siebie.

– Jak to wyrzuciłeś? Dlaczego? – pytała wstrząśnięta babcia.

– Nie mam pojęcia – wyznał zawstydzony Jan. – Byłem zdenerwowany. To było tak jak z tobą, A

– Nigdy? – krzyknęła przestraszona Ewa.

– Właściwie to zrobiłem jeszcze gorzej: szarpałem go i wyzywałem, wrzeszczałem i w ogóle – zakończył Jan, bohatersko zmagając się z chęcią, aby ukryć choć część prawdy.

– Tatusiu, jak mogło ci przyjść do głowy, że ten biedak przynosi nam pecha? – rozpłakała się Ewa.

– No bo on pojawił się na osiedlu po twoim wypadku w tym wilczym dole. I jakoś tak sobie skojarzyłem – wyjaśnił zasępiony Jan.

– Dobrze sobie skojarzyłeś. Ewa wpadła do tego dołu, ja znalazłam pióro, a potem zjawił się Bezdomny. Taka była kolejność wydarzeń – powiedziała wolno babcia.

Wszyscy odruchowo spojrzeli na ramię Ewy, gdzie przysiadł wysmukły, złotobiały, puszysty wędrowiec. Wciąż promieniował słabym, świetlistym blaskiem. Wydawał się przeczysty i jasny, i tak odległy od ludzi, a cóż dopiero od niechlujnego włóczęgi!

– Bezdomny…? – szepnęła pytająco A

– Bezdomny? – zawtórowała jej babcia.

– Chcecie powiedzieć, że przegnałem prawdziwego, najprawdziwszego Anioła Stróża? – wyszeptał wstrząśnięty Jan.

– W każdym razie wypędziłeś Bezdomnego. Tego też nie wolno było ci robić, nawet gdyby nie był Aniołem – wtrąciła surowo A

– A jeśli nim jest? – spytał przerażony Jan.

– Musimy go znaleźć – babcia zerwała się z fotela. – Już miałam nadzieję, że zaraz wyjaśnimy, czy jest możliwe, by był strąconym Aniołem, a tymczasem nie wiemy, gdzie go szukać.

Znowu zapadło milczenie i przez kilka chwil cała czwórka wpatrywała się w świetliste pióro, jakby spodziewając się od niego odpowiedzi. Ono tymczasem drgnęło i ponownie rozpoczęło swój pły





– Gdy tak na nie patrzę, coś sobie przypominam…

– Mów! – ponagliła A

– Mój sen. ONO pozwoliło mi wyśnić tej nocy wszystko, co zdarzyło się wówczas, osiem lat temu, ponad lasem. Bo przecież ja wtedy straciłam przytomność, po wyjściu ze szpitala niczego nie pamiętałam.

– No i? Co tam się stało? – spytali szeptem.

– Czarny Anioł dopadł Białego i wyrwał mu wszystkie pióra. Wszystkie. I pióra porwał magiczny wiatr. Myślę, że one rzeczywiście nie mogą spadać na ziemię, nie mogą dostać się w ludzkie ręce. A mnie tej nocy udało się pofrunąć ponad lasem i ukraść jedno z tych piór. Myślę, że to jest właśnie pióro, które leżało obok mnie w dole. Rozumiecie?

Ewa urwała, a oni patrzyli na nią: babcia z konsternacją, A

– Nie. Nic nie rozumiemy – powiedziały w końcu. -Wyjaśnij.

Tylko w oczach Jana błysnęło coś na kształt zrozumienia.

– Pętla czasowa – powiedział, kiwając głową. – Ona istnieje. Nauka potwierdza możliwość jej zaistnienia. Ewa dzisiejszej nocy ingerowała w swoją przeszłość sprzed ośmiu lat. I gdyby nie jej ingerencja, nie byłoby tu tego pióra.

– Nadal nie rozumiem – powiedziała babcia.

– Nie szkodzi – odparł uprzejmie Jan. – Gdy przez silny teleskop będziesz patrzyć na odległe galaktyki, to ujrzysz je młodszymi o miliony lat, a nie takimi, jakimi są dziś. Rozumiesz?

– Nie – powtórzyła babcia.

– Nie rozumiesz, a jednak zjawisko takie istnieje i jest dowiedzione. A ja już wiem, że nie wszystko, co widzimy, trzeba koniecznie rozumieć. W każdym razie przyjmijcie do wiadomości, że Ewa wtargnęła w swoją przeszłość. I dlatego ONO jest tu teraz – powtórzył Jan, patrząc na płynące po pokoju pióro.

– ONO było wcześniej, a sen przyśnił się Ewie dopiero dzisiejszej nocy! – zirytowała się babcia.

– Nie szkodzi. W pętli czasowej kolejność ulega zmianie – wyjaśnił jej zięć, a babcia tylko westchnęła.

Jan czuł się o wiele pewniej, dowodząc abstrakcyjnych matematyczno-fizycznych teorii, zwłaszcza tych niemożliwych do sprawdzenia w praktyce, niż gdy patrzył na lot świetlistego pióra. Ono bowiem było NIEMOŻLIWE zarówno w teorii, jak i w praktyce. A jednak było. Istniało całkiem realnie. I fruwało sobie po jego gabinecie w pobliżu komputera.

Teraz należało rozstrzygnąć sprawę równie szaloną i zdumiewającą, a mianowicie: czy Aniołem Stróżem Ewy może być znany im doskonale od ośmiu lat ów niechlujny i kaleki Bezdomny. A jeśli tak, to gdzie go szukać. “Gdy go znajdziemy, przysięgam, że do końca życia będę pomagał wszystkim bezdomnym”, obiecał Jan w duchu.

– To nie był koniec mojego snu – ciągnęła tymczasem Ewa. – Potem uniosłam się wysoko i POFRUNĘŁAM nad lasem – mówiła z zachwytem na twarzy -…o rany, nie macie pojęcia, jakie to uczucie!

– Skończże wreszcie! – ponagliła ją zdenerwowana babcia.

– …i dopiero frunąc, udało mi się zobaczyć, co stało się z Aniołem, któremu Czarny wyrwał pióra.

– Co się z nim stało?! – zawołali chórem.

– Spadł z Nieba na ziemię. Gdzieś nad lasem. W pokoju zaległo milczenie.

– Kiedy Bezdomny pojawił się na naszym osiedlu? – spytała rzeczowo A

– Pamiętam tylko, że po wypadku Ewy – powtórzył wolno Jan.

– A dokładniej? – dociekała A

– Na drugi dzień. Właśnie wracałam ze szpitala, z pierwszej wizyty u Ewy, i wtedy go zobaczyłam – odparła babcia, pomijając skromnie swój udział w ratowaniu Bezdomnego przed agresją mieszkańców osiedla.

Znowu spojrzeli po sobie i na płynące po pokoju pióro. Jego ciepły blask uspokajał, napełniał otuchą i zarazem w tajemniczy sposób przyśpieszał zdolność kojarzenia.

– Więc to musiało być tak… – zaczęła w natchnieniu babcia. – Ra

Gdy my wieźliśmy ją do szpitala, on odzyskał świadomość. Nocą przywlókł się na nasze osiedle. Był słaby, przerażony bezradny. Zaszył się w tej ruderze. A nazajutrz, przez przypadek, zajrzała tam Ula, córeczka dentysty. Pamiętam ten dzień. Mam go przed oczami, jakby to było dziś – mówiła babcia.