Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 32 из 50

Tak przedstawiało się globalnie myślenie polityków i dyktowana przez nie strategia nauki. Tymczasem cała tradycja historyczna kultury zaczynała się nam obluźniać, jak ładunek wypełniający okręt, kołysany zbyt gwałtownie. Wielkie historiozoficzne koncepcje, podmywane w fundamentach, wielkie syntezy, wsparte na wartościach odziedziczonych po przeszłości, stawały się brontozaurami skazanymi na zapaść, oczekiwało je strzaskanie o niewiadomy brzeg kolejnych odkryć, które miały się przed nami wynurzyć. Nie było już bowiem takiej mocy ani takiej potworności, skrytej w trzewiach materialnego świata, których by nie wywleczono na scenę jako broni, gdyby tylko się wyłoniły; tak więc w rzeczywistości wcale nie graliśmy już z Rosją, lecz z Przyrodą samą, ponieważ to od Przyrody, a nie od Rosjan zależało, jakim kolejnym odkryciem nas obdarzy, i byłoby przecież szaleństwem sądzić, że będąc nam wielce życzliwą, dostarczy ona takich tylko środków, które ułatwią przeżycie gatunkowi. Szansa pojawienia się na horyzoncie badawczym takiego odkrycia, które zapewniłoby nam supremację w skali planety całkowitą, spotęgowałaby wysiłki i środki rzucane, ponieważ ten, kto by pierwszy osiągnął taki cel, zostałby hegemonem globu: o tym powszechnie się mówiło. Jak jednak można było wierzyć w to, że słabnący antagonista pozwoli ulegle nałożyć sobie jarzmo? Toteż cała ta doktryna była wewnętrznie sprzeczna jako równoczesne niszczenie istniejącej równowagi sił – przy nieusta

Dostaliśmy się, jako cywilizacja, w technologiczną pułapkę, i o losach naszych miało już decydować to tylko, jak są urządzone pewne, nam nie znane jeszcze związki poziomów energii i materii. Gdy mówiłem takie rzeczy, nazywano mnie zazwyczaj defetystą zwłaszcza w kręgach uczonych, którzy oddali swe sumienia w arendę departamentowi stanu. Ludzkość wzajemnie wczepiona we włosy i w gardła, dopóki przesiadała się z wielbłądów i mułów na rydwany, bryki, kocze, do samochodów, maszyn parowych, czołgów, mogła jeszcze liczyć na przetrwanie – poprzez rozerwanie okowów tego wyścigu. W połowie wieku totalna groza sparaliżowała politykę, lecz jej nie odmieniła, strategia pozostała ta sama, dni stawiano, przed miesiącami, lata nad wiekami, a należało postępować odwrotnie, pojęcie interesu gatunku wypisać na sztandarach, okiełznać technologiczny wzlot, żeby się nie stał upadkiem.

Tymczasem powiększał się materialny rozziew pomiędzy Wielkimi a Trzecim Światem, zwany przez ekonomistów „rozciągającą się harmonią” – odpowiedzialne osobistości, trzymające w ręku los i

Nie mogłem pomijać tego tła w mojej pracy. Musiałem myśleć o nim, kiedy zastanawiałem się nad dwustro

Lecz jak to wyglądało naprawdę? W jakimś zakątku Galaktyki pojawiły się kiedyś istoty, które, pojąwszy fenomenalną rzadkość życia, postanowiły wmieszać się do Kosmogonii – i skorygować ją. Potomstwo starej cywilizacji dysponowało molochem wiedzy niewyobrażalnym dla nas; jeśli mogło tak stara

Wzmacniacz probabilistyczny był niewymownie słaby i działał jedynie przez to, że, wszechobecny, każdą przeszkodę penetrował, ogarniając niewiadomą część Galaktyki (może całą? – nie wiedzieliśmy, ile podobnych promieni niewidzialnych wysyłają). Nie był to akt jednorazowy, lecz obecność, która trwałością swoją współzawodniczyła z gwiezdną, ale zarazem ustawała, ledwo pożądany proces ruszał. A ustawała, ponieważ wpływ promieniowania na ukształtowane organizmy równał się praktycznie zeru.





Trwałość emisji przerażała mnie. Zapewne, mogło być i tak, że Nadawcy nie znajdują się już wśród żywych, a proces, uruchomiony przez ich astroinżynierów w gwieździe lub w zespole gwiazd, będzie biegł póty, dopóki wystarczy energii słonecznych nadajników. Zakonspirowanie naszych prac wydawało mi się – w podobnym zestawieniu – zbrodnią. Nie szło przecież ani o odkrycie, ani o górę odkryć, lecz o otwarcie oczu na świat. Byliśmy dotąd ślepymi szczeniakami. W ciemności Galaktyki jaśniał rozum, który nie próbował narzucić nam swej obecności, lecz przeciwnie, najstara

Niewymownie płaskimi wydawały mi się hipotezy dotychczasowe, do powstania Projektu popularne, obijające się między biegunami pesymizmu, który nazywał Silentium Universi stanem naturalnym, oraz tego optymizmu bezmyślnego, który oczekiwał wieści wyraźnie sylabizowanych, jakimi cywilizacje rozsypane wokół gwiazd miały się porozumiewać jak dzieci w przedszkolu. Jeszcze jeden mit rozpadł się, myślałem, jeszcze jedna prawda wzeszła nad nami – i, jak zwykle prawdom, tej także nie umieliśmy sprostać.

Pozostawała druga, znacząca strona sygnału. Dziecko może zrozumieć pojedyncze zdania wyjęte z dzieła filozoficznego, ale całości nie ogarnie. Nasza sytuacja była podobna. Dziecko może zostać olśnione treścią pojedynczych zdań i my też dziwiliśmy się drobnym fragmentom rozszyfrowanego. Ponieważ długo ślęczałem nad gwiazdowym tekstem, obcując z nim w powtarzanych od nowa próbach, zżyłem się z nim w osobliwy sposób i wielokrotnie, jakkolwiek czysto intuicyjnie tylko, z poczuciem, że przerasta mnie jak góra, dostrzegałem, wciąż we mgle, wspaniałość jego budowy, a więc wymieniałem niejako zmysł matematyczny na estetyczny – może zresztą dochodziło do zespolenia obojga.

Każde zdanie książki znaczy coś, także wyrwane z kontekstu, ale w jego obrębie zespala się ze znaczeniami i

Było w tym coś z wandalizmu, jakby na podstawie Moby Dicka brano się do zarzynania wielorybów i wytapiania z nich tłuszczu. Można tak postępować, rzeźnia wpisana jest w Moby Dicka, jakkolwiek w sposób najzupełniej odwrotny, diametralny, ale daje się to zlekceważyć, pociąć na kawałki, poprzestawiać dowolnie. A więc, mimo całej mądrości patronującej mu, kod był aż tak bardzo bezbro