Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 7 из 22

Katie

KATIE nie mogła zapomnieć, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Matta Harrisona. Poznała go w swoim niewielkim, przytulnym gabinecie redakcyjnym w wydawnictwie. Od wielu dni czekała na to spotkanie. Uwielbiała jego „Pieśni malarza pokojowego”, niezwykle ujmujące wiersze na temat codzie

A kiedy wszedł do gabinetu, jej zdziwienie wzrosło. Przeszło w oszołomienie. Najtajniejszymi zakamarkami mózgu i całego systemu nerwowego zareagowała na stojącego przed nią mężczyznę, poetę. Poczuła, że serce jej drgnęło i pomyślała: no, no. Uważaj, uważaj.

Był od niej sporo wyższy, miał z metr osiemdziesiąt osiem. Kształtny nos, mocno zarysowany podbródek, rysy regularne jak rytm w jego wierszach. Włosy długie, brązowopłowe, lśniące. Opalenizna człowieka pracującego na świeżym powietrzu. Uśmiechnął się, miała nadzieję, że nie drwi w duchu z jej wzrostu, niezdarności ani cielęcego wyrazu twarzy.

Wieczorem zjedli kolację, potem wybrali się do klubu jazzowego – mimo zaplanowanego szkolnego wieczoru, jak Katie nazywała swoje wieczory poświęcone redagowaniu. O trzeciej nad ranem odwiózł ją do domu, stokrotnie przepraszając, pocałował cudownie w policzek, po czym odjechał taksówką.

Katie stała na schodkach przed domem. Dopiero teraz nieco się ocknęła. I zaraz zadała sobie pytanie: czy Matthew Harrison jest żonaty?

Nazajutrz rano znów zjawił się w jej gabinecie, ale już w południe oboje wyrwali się na wczesny obiad i potem nie wrócili do pracy. Pobiegli do muzeum. Okazało się, że Matt świetnie się zna na sztuce. Wciąż myślała, co to za facet. I dlaczego pozwalam sobie wobec niego na takie porywy?

A potem, dlaczego nie miałabym się tak czuć przez cały czas.

Wieczorem przyszedł na kolację do jej domu. Katie nadal dziwiła się takiemu, a nie i

Przy akompaniamencie wieczornego deszczu po raz pierwszy poszli do łóżka, a Matt zwrócił jej uwagę na muzykę kropli bębniących po chodniku i w konarach drzew przed domem. Owszem, było to nader nastrojowe, ale niebawem przestali słyszeć szum deszczu czy cokolwiek i

W łóżku Katie czuła się z nim tak swobodnie, naturalnie i dobrze, że aż się przeraziła. Zupełnie, jakby znała go od dawna. Wiedział, jak ją tulić, gdzie dotykać, kiedy czekać, a potem wszystko w jej środku dosłownie wybuchło. Uwielbiała jego delikatne pocałunki w usta, w policzki, w szyję, w plecy, w piersi… ech, wszystko.





– Jesteś czarująca, i chyba nie wiesz o tym, prawda? – szepnął, po czym się uśmiechnął. – Masz takie delikatne ciało. I przepiękne oczy. I uwielbiam ten twój warkocz.

– Dobraliście się z moją mamą – roześmiała się Katie. Rozpuściła warkocz i długie włosy rozsypały jej się po plecach.

– Tak mi się też podoba – pochwalił Matt i puścił oko.

Kiedy nazajutrz rano od niej wyszedł, pomyślała z rozrzewnieniem, że nigdy z kimś takim nie była, że nie przeżyła dotąd takiej bliskości z drugim człowiekiem.

Już za nim tęskniła. To jakiś obłęd, po prostu śmieszne, ale naprawdę za nim tęskniła.

A kiedy jeszcze tego samego ranka dotarła do redakcji, Matt już tam na nią czekał. Serce jej zamarło.

– Wiesz, zabierzmy się jednak do pracy – poprosiła bez przekonania. – Mówię poważnie.

Nie odezwał się słowem, tylko zamknął i drzwi i całował ją, aż poczuła, że wtapia się w drewniane drzwi.

W końcu jednak odsunął się od niej, spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział:

– Stęskniłem się zaraz po wyjściu od ciebie.