Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 15 из 22



Dzie

Nickolasie.

Wcześnie zacząłeś przesypiać noce. Może ni codzie

Rośniesz jak na drożdżach i budzisz się głodny jak wilk. A jak jesz? Pałaszujesz wszystko – i cmoktasz pierś do syta, i dudnisz mieszankę z butelki.

Podczas pierwszej wizyty u pediatry lekarka nie mogła się nadziwić, że już skupiasz wzrok na rozłożonych zabawkach. To nie lada wyczyn jak na dwutygodniowego szkraba. Nickolas wojownik!

Ochrzciliśmy cię w kościele Świętej Marii Magdaleny. Był piękny dzień. Miałeś na sobie szatkę z moich chrzcin, ręcznie szytą. Wyglądałeś przeuroczo.

Wielebny Dwyer omal się w tobie nie zakochał. Przez całą ceremonię wciąż sięgałeś po modlitewnik i dotykałeś jego ręki. Wpatrywałeś się w niego z uwagą.

Pod koniec uroczystości, w którą tak się zaangażowałeś, pastor Dwyer zwrócił się do ciebie:

– Nie wiem, kim zostaniesz, jak dorośniesz, Nickolasie. W gruncie rzeczy uważam, że już jesteś dorosły.

Nickolasie, mój synku.

Dziś wróciłam do pracy. I już za tobą tęsknię. Albo inaczej: czuje się bez ciebie samotna.

Myśląc o tobie, między jednym pacjentem a drugim, napisałam wierszyk.

Mój Nikielek, bezce

Ukochany mój książę rymowanych książek.

Uwielbiam wszystkie twoje śmieszki

I okrągłe oczka niczym dwa orzeszki!

Chyba mogłabym wymyślić dziesiątki rymowanek o tobie. Same mi się pchają do głowy, kiedy zrobisz coś śmiesznego albo się uśmiechniesz, albo po prostu spisz. Najwyraźniej przynosisz mi natchnienie. Oo, choćby teraz!

Cudny Niczku, kochany mój kruszynku,

Kochamy cię oboje, mój malutki synku.

Kocham twoje paluszki, kolanka i nosek,

I wszystko, na czym tylko całusa wyproszę.

Całuję na okrągło, a co potem?

Resztę całusów dowożę samolotem.

No dobrze, mały mężczyzno, musze już iść. Następna pacjentka czeka. Gdyby wiedziała, co robię za zamkniętymi drzwiami gabinetu, chyba uciekłaby do darmowej przychodni w Edgartown.

Nick, to znowu ja.

W nocy obudził mnie twój płacz. Wstałam, żeby zobaczyć, co się stało. Podniosłeś na mnie smutne oczka.

Sprawdziłam, czy masz sucho, ale miałeś. Potem, czy nie jesteś głodny, ale nie byłeś.

Wyjęłam cię z łóżeczka i usiadłam z tobą na bujanym fotelu. Kołysaliśmy się tak razem. Po pewnym czasie oczy zaczęły ci się kleić, a łzy rozpłynęły się w słodkich snach. Położyłam cię znów do łóżeczka i patrzyłam, jak unosi się i opada twój mały brzuszek.

Chyba po prostu zapragnąłeś towarzystwa.

– Suzie, co robisz? – zapytał szeptem Matt. Nie słyszałam, kiedy wszedł do pokoju. Tatuś czasem skrada się jak kot.

– Nick się obudził.

Matt zajrzał do łóżeczka, zobaczył twoją rączkę przyłożoną do buzi niczym kółko do ząbkowania.

– Jaki on śliczny – szepnął. – Prześliczny.

Spojrzałam znów na ciebie. Wprost nie mogłam się napatrzeć.

Matt objął mnie w pasie.

– Zatańczy pani ze mną, pani Harrison?

Nie zwracał się tak do mnie od dnia ślubu. Serce zatrzepotało mi jak wróbel w kałuży.

– Chyba grają naszą melodię.

I w takt wysokich mechanicznych dźwięków twojej pozytywki tańczyłam tamtej nocy z Mattem dokoła twojego pokoju. Tylko migały mi przed oczami twoje pluszaki, koń na biegunach, gwiazdy i księżyc domowej roboty, falujące nad twoim łóżkiem. Tańczyliśmy też wolno i romantycznie w przyćmionym świetle twojego maleńkiego kokonu.

A kiedy muzyka ucichła, Matt pocałował mnie i rzekł:

– Dziękuję ci, Suza

Po czym – czary-mary – jak gdyby pozytywka odpoczęła tylko na chwilę, znów zabrzmiał słodki refren.

Nick.

Kiedy pojechałam do pracy, przyszła się tobą zająć Melanie Bone. Swoje dzieci wysłała z mamą na tydzień do Maine, mogła więc pozwolić odpocząć babci Jean. Dziwnie się czuję, opuszczając cię na tak długo. Bez przerwy zastanawiam się, co właśnie robisz.

Ostatnio czułam się tak zmęczona, jak wówczas, kiedy zaharowywałam się w Szpitalu Bostońskim w Massachusetts. Może znów za dużo wzięłam na swoje barki. Praca i małe dziecko naprawdę dają w kość. Mój szacunek do matek jeszcze wzrósł, choć i przedtem nie był mały.

Dziś w szpitalu wydarzyło się coś, co przypominało mi twój poród.



Przywieziono czterdziestojednoletnią kobietę z Nowego Jorku, która akurat bawi tutaj na wakacjach. Była w siódmym miesiącu, poczuła się nie najlepiej. Kiedy zaczęła krwawić, na izbie przyjęć rozpętało się prawdziwe piekło. W końcu straciła dziecko, a ja próbowałam ja pocieszyć.

Pewno się zastanawiasz, dlaczego to piszę. Bo uświadomiłam sobie, że wszyscy jesteśmy naznaczeni kruchością. Że życie przypomina chodzenie po linie. Wystarczy jeden fałszywy krok i człowiek spada. Dzisiaj na widok tej kobiety przypomniałam sobie, jakie mieliśmy szczęście, że przeżyłam.

Och, Nick, czasem chciałabym cię ukryć jak jakąś ce

Przypomina mi się powiedzonko mojej babci: „Jeden dzień dzisiejszy wart dwóch jutrzejszych”.

Drogi Chwacie.

Zaczynasz sam trzymać butelkę. Nikt w to nie wierzy. Żeby niemowlak w wieku dwóch miesięcy sam się żywił. Każdy twój nowy krok w rozwoju przyjmuje jako dar dla tatusia i dla mnie.

Czasem mi coś odbija. Wtedy ulegam snobistycznej wizji rodzi

Każda mama musi się na to raz w życiu skusić.

Dzisiaj jest wymarzony dzień. Tata pojechał do Nowego Jorku, bo komuś spodobały się jego wiersze. Wprawdzie nie robi sobie zbytnich nadziei, ale to wspaniała wiadomość. Zostaliśmy więc w domu sami. Wystroiłam cię w sprane ogrodniczki dżinsowe (wyglądasz w nich super), ciężkie buciory (identyczne jak taty) i czapkę baseballówkę (z wygiętym daszkiem).

Kiedy zajechaliśmy do studia fotograficznego „Jak w kinie”, patrzyłeś na mnie, jakbyś chciał zapytać: czy to aby nie pomyłka?

Może i tak.

Fotograf miał pięćdziesiąt lat i ani krztyny podejścia do dzieci. Dobre chęci owszem, tylko zero profesjonalizmu w tym względzie. Chyba mógłby się specjalizować w martwych naturach, bo próbował cię ożywić kompozycją warzyw i owoców.

Jedno jest pewne. Teraz mamy unikalny zestaw zdjęć. Na pierwszym przybrałeś zdziwioną minę, która szybko przerodziła się w cokolwiek zdenerwowaną. Potem wkroczyłeś w fazę rozdrażnienia, które wreszcie dało nieprzejednane zacięcie.

Przepraszam, synku. Obiecuję, że nigdy nie pokażę tych zdjęć twoim dziewczynom ani starym kumplom, ani babci Jean. Do wieczora pewno rozwiesiłaby je we wszystkich witrynach na Vineyard.

Nick.

Na dworze trochę się ochłodziło, ale dobrze cię opatuliłam, spakowaliśmy kosz piknikowy i wybraliśmy się na plażę Bend przy Road Beach, żeby świętować trzydzieste siódme urodziny taty. Budowaliśmy zamki i anioły z piasku, a potem wypisałam twoje imię, ale przypłynęła fala i je spłukała.

Nie mogłam się napatrzeć, jak bawisz się z tatą. Jesteście jak dwie krople wody. Obaj weseli, pełni uroku, dobrze zbudowani, uczta dla oka.

Kiedy wróciliście na koc po bojach z piaskowymi żyjątkami i przyjaznymi jeżowcami, Matt wyciągnął z kieszeni list i mi go wręczył.

– Wydawca w Nowym Jorku na razie odrzucił mój tomik… ale dostałem nagrodę pocieszenia.

Wysłał swój wiersz do pisma „Atlantic Monthly”, i tam go przyjęli. Nawet mi o tym nie powiedział.

Matt rozłożył kartkę papieru. To wiersz. Aż mi oczy mgłą zaszły, kiedy zobaczyłam tytuł: „Nickolas i Suza

Okazało się, że tata spisywał wszystko, co do ciebie mówiłam i śpiewałam, podsłuchiwał moje wierszyki i rymowanki. Dlatego upiera się, że to w równej mierze mój wiersz. Przeczytał nam fragment na głos, przekrzykując łoskot fal.

Nickolas i Suza

Przy kim wierzchołki drzew mają niebo za nic?

Kto przyciąga do domu okręty z zagranic,

I skręca zwykłą słomę w czyste, żywe złoto,

Kto miłości udziela w krąg z taką ochotą…

Kto przegania deszcz z chmur na boczne flanki,

I księżycowi śpiewa czułe kołysanki?

Kto też spełniać życzenia z głębi studni umie

I słyszy całe pieśni w morskich muszli szumie…

Kto ma dar pomnażania wszystkiego dookoła,

Czego się tylko dotknie, o co kto zawoła?

Kto klejnoty radości sypie w moje dłonie?

Za to dziękuję Synkowi i Żonie.

Tata powiedział, że nigdy nie miał tak wspaniałych urodzin.

Nickolasie.

Stało się coś nieoczekiwanego. Niestety, chyba niezbyt dobrego.

Znów nadszedł czas na twoje znienawidzone kolejne szczepienie. Twoja lekarka z Vineyard była na urlopie, dlatego zdecydowałam się zajrzeć do zaprzyjaźnionego lekarza w Bostonie. I przy okazji zrobić sobie badania okresowe.

Dotarliśmy promem do Woods Hole, o dziewiątej rano już byliśmy na drodze numer 3. to była nasza pierwsza wspólna wyprawa z wyspy. Podróż Nickolasa do wielkiego miasta!

Miałeś pierwszy numerek. I

– Nickolas Harrison – wywołała cię recepcjonistka. Dziwnie zabrzmiało twoje imię i nazwisko, tak oficjalnie ogłoszone przez obcą osobę. Niemal się spodziewałam, że odpowiesz: „Obecny”.

Miło zobaczyć mojego dawnego kolegę, Dana Andersona.

– Promieniejesz szczęściem, Suza