Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 70 из 90

Lu A

– Trudno wymazać z pamięci tyle lat życia – podjął. – Starasz się nie myśleć o swojej przeszłości, zapomnieć o ludziach i miejscach, o rzeczach, które tak długo były dla ciebie ważne. Nie opuszcza cię lęk przed zdradzeniem się jakimś nieopatrznym słowem. To cholernie trudne. – Spojrzał na nią.

Pogłaskała go po twarzy.

– Nie wiedziałam, że aż tyle mamy ze sobą wspólnego – powiedziała.

– Mamy więcej, niż ci się wydaje. – Zawiesił na moment głos, by spojrzeć jej w oczy. – Od śmierci Julii nie byłem z żadną kobietą.

Ich usta złączyły się w czułym, przeciągłym pocałunku.

– Nie pomyśl sobie tylko – podjął Riggs – że to, co zaszło między nami rano, to dlatego. Miałem już niejedną okazję. Aż do tej pory z żadnej nie skorzystałem.

Przesunęła palcem wskazującym po linii jego szczęki, potem po wargach.

– Ja też miewałam okazje – przyznała.

Pocałowali się znowu i przywarli do siebie instynktownie. Siedzieli tak, objęci, kołysząc się, przez kilka minut.

Oderwali się w końcu od siebie i Riggs, powracając do rzeczywistości, rozejrzał się po parkingu.

– Jedźmy do ciebie. Spakujesz potrzebne ci rzeczy. Potem pojedziemy do mnie i ja zrobię to samo. Zostawiłem na biurku notatki z mojej sondy telefonicznej na twój temat. Nie chcę, żeby wpadły komuś w ręce.

– A dokąd potem?

– Jakieś cztery mile stąd na północ drogą dwadzieścia dziewięć jest taki motel.

– To już jakiś początek.

– Jak myślisz, co teraz zrobi Jackson?

– Już wie, że nie mówiłam prawdy o tobie. Pewnie założył, że nie mówiłam również prawdy o Donovanie. Ponieważ ja nie mam żadnego interesu w ujawnianiu prawdy, za to Donovan jak najbardziej, Jackson najpierw spróbuje zrobić porządek z nim, a dopiero potem weźmie się za mnie. Zadzwoniłam do Donovana i zostawiłam mu na automatycznej sekretarce ostrzeżenie.

– Tak, to bardzo inspirujące, być numerem dwa na liście egzekucji Mistrza Psychopatów – zauważył Riggs, poklepując się po kieszeni, do której schował pistolet.

Kilka minut później skręcali już w prywatną drogę do Wicken’s Hunt. W domu było ciemno. LuA

Riggs przysiadł na łóżku i patrzył, jak LuA

– Jesteś pewna, że Lisie i Charliemu nic nie grozi?

– Tak. Są daleko stąd. I od niego.

Riggs podszedł do okna wychodzącego na podjazd od frontu i wyjrzał. To, co tam zobaczył, sprawiło, że nogi się pod nim ugięły. Chwycił LuA

Z czarnych sedanów, które zatrzymały się przed domem, wyskoczyło kilkunastu mężczyzn. Masters przyłożył dłoń do maski BMW i rozejrzał się dookoła.

– Ciepły. Ona gdzieś tu jest. Szukajcie.

Mężczyźni rozbiegli się, okrążając dom.

LuA

Riggs też przystanął. Trzymał się za ramię i ze świstem wciągał powietrze przez zaciśnięte zęby. Oboje drżeli.

– Co jest? – wysapał.

Wskazała ruchem głowy na stajnię.

– Z tą ręką daleko nie ubiegniesz. A w lesie ukryć się nie możemy.

Weszli do stajni. Joy przywitała ich radosnym parskaniem. LuA

Wrócił chyłkiem do stodoły. LuA

– Gotowy? – spytała.

– Ruszajmy. Kiedy stwierdzą, że w domu nikogo nie ma, przystąpią do przeczesywania okolicy. Wiedzą, że gdzieś tu jesteśmy – silnik samochodu jeszcze nie ostygł.

LuA

– Wejdź na skrzynkę i podaj mi rękę.

Riggs, przyciskając do boku zranioną rękę, zdołał się jakoś wgramolić po skrzynce na grzbiet klaczy. Zdrowym ramieniem objął LuA

– Będę się starała jechać wolno, ale i tak cię wytrzęsie.

– Nie martw się o mnie. Wolę już to od tłumaczenia się przed FBI.

LuA

– A więc to byli oni? – spytała, kiedy galopowali już szlakiem. – Twoi starzy przyjaciele?

– Mhm. Przynajmniej jednego starego przyjaciela tam wypatrzyłem. Nazywa się George Masters. To on twierdził, że jestem zbyt ce

– Matthew, nie warto. Nie ma sensu, żebyś ze mną przed nimi uciekał. Ty nic nie zrobiłeś.

– Nie jestem też im nic dłużny, LuA

– A jak cię ze mną złapią?

– Nie damy się złapać – zachichotał.

– Co cię tak śmieszy?

– Pomyślałem sobie właśnie, jak się ostatnio nudziłem. Wygląda na to, że szczęśliwy mogę być, tylko nadstawiając karku.

– No to dobrałeś sobie właściwe towarzystwo. – Patrzyła przed siebie. – Motel raczej odpada.

– Tak, wezmą takie miejsca pod obserwację. Poza tym kierownik motelu mógłby nabrać podejrzeń, gdybyśmy zajechali tam na koniu.

– W garażu stoi jeszcze jeden wóz, ale co nam z niego?

– Chwileczkę. Mamy samochód!

– Gdzie?

– Galopem do chaty!

– Miej oczy i uszy otwarte na wypadek, gdyby wrócił tu wiesz kto – powiedział Riggs do LuA

– Co zrobimy z koniem? – spytał Riggs, wysiadając z wozu.

LuA

– Mogłabym ją puścić luzem. Trafiłaby pewnie do stajni, ale boję się, że w tych ciemnościach wpadnie w jakiś wykrot albo do potoku.

– To może zamkniemy ją w szopie, a później zadzwonimy do kogoś, żeby ją stąd zabrał? – zaproponował.

– Świetna myśl. – LuA

Rozejrzawszy się po wnętrzu, wypatrzyła w głębi koryto na wodę oraz dwa małe kopczyki siana.

– Idealne miejsce – ucieszyła się. – Lokator, który mieszkał tu przed Donovanem, pewnie trzymał w szopie konia.

Rozsiodłała Joy, zdjęła jej uzdę i postronkiem, który znalazła na klepisku, uwiązała klacz do wbitego w ścianę haka. Potem, kursując z wiadrem do kranu na zewnątrz, napełniła koryto wodą i podsypała Joy siana. Klacz pochyliła się od razu nad korytem i zaspokoiwszy pragnienie, zabrała się do przeżuwania siana. LuA

W stacyjce nie było kluczyków. LuA

– To w FBI uczą odpalania na drut? – zapytała.

– Życie uczy człowieka rozmaitych przydatnych rzeczy.

– Mnie to mówisz? – LuA

Przez chwilę jechali w milczeniu, potem Riggs poprawił się w fotelu.

– Jest chyba tylko jeden sposób wykaraskania się z tego bez specjalnego szwanku.

– Jaki?

– FBI potrafi być wyrozumiałe dla ludzi, którzy idą na współpracę.

– No dobrze, Matthew, ale…

– Ale – wpadł jej w słowo – stać ich też na udzielenie całkowitego rozgrzeszenia ludziom, od których dostają coś, na czym im naprawdę zależy.

– Co ty sugerujesz?

– Wystarczy podać im na tacy Jacksona.

– No to kamień spadł mi z serca. Już myślałam, że chodzi o coś trudnego.

Honda pędziła w ciemną noc.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

Była dziesiąta rano. Donovan obserwował przez lornetkę wielki południowy dom kolonialny otoczony starymi drzewami. Znajdował się w McLean, jednej z najzamożniej szych okolic nie tylko w Wirginii, ale i w całych Stanach Zjednoczonych. Warte miliony dolarów rezydencje były tu normą, ale powierzchnia przeciętnej działki nie przekraczała akra. Ten dom stał na pięciu akrach. Musiał być wart majątek. Patrząc na kolumnowy portyk, Donovan nie miał wątpliwości, że aktualnego właściciela stać było na takie lokum.

Ulicą nadjechał nowiutki mercedes. Masywna brama posiadłości otworzyła się przed nim i samochód wtoczył się w prywatną alejkę dojazdową. Kobieta siedząca za kierownicą miała teraz czterdzieści kilka lat, ale nadal można w niej było rozpoznać osobę z loteryjnej fotografii sprzed dziesięciu lat. Pieniądze potrafią spowolnić proces starzenia – pomyślał Donovan.

Spojrzał na zegarek. Na wszelki wypadek zajął stanowisko wczesnym rankiem. Wysłuchał ostrzeżenia nagranego na automatyczną sekretarkę. Nie zamierzał jeszcze uciekać, ale radę LuA

Zatrzymał się przed bramą wjazdową i rzucił swoje nazwisko do interkomu. Głos, który mu odpowiedział, był jakiś nerwowy, pobudzony. Brama otworzyła się i niedługo potem Donovan stał już w wysokim na dwa piętra foyer.

– Pani Reynolds?

Bobbie Jo Reynolds unikała jak mogła jego wzroku. Nie odezwała się, kiwnęła tylko głową. Jej strój Donovan określiłby jako bardzo elegancki. Nikt by nie odgadł, że zaledwie dziesięć lat temu była przymierającą głodem aktoreczką, która dorabiała sobie jako kelnerka. Przed blisko pięcioma laty wróciła do kraju po długim pobycie we Francji. Prowadząc dochodzenie w sprawie zwycięzców loterii, Donovan dokładnie ją prześwietlił. Była teraz szanowaną członkinią waszyngtońskiej śmietanki towarzyskiej. Ciekawe, czy znają się z Alicją Crane?