Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 84 из 116



Jak wystraszony królik, którym właściwie był, Claude Oréale zaczął grzebać w kieszeni i znalazł klucz. Otworzył drzwi i pchnął je do środka jak człowiek wchodzący do piwnicy pełnej pokiereszowanych zwłok. Bourne wepchnął go przez próg, wszedł i zamknął drzwi.

Widoczna stąd część mieszkania wyraźnie odstawała od reszty domu. Przestro

– Tylko pięć minut – stwierdził Jason. – Nie mam czasu na nic oprócz rozmowy o interesach.

– O interesach? – spytał Oréale z wyrazem przerażenia na twarzy. – Ta… ta ciemnia? Jaka ciemnia?

– Niech pan o tym zapomni. Uruchomił pan coś lepszego.

– Jakie znowu interesy?

– Dostaliśmy wiadomość z Zurychu i chcemy, żeby przekazał ją pan swojej przyjaciółce, pani Lavier.

– Madame Jacqueline? Moja przyjaciółka?

– Nie mamy zaufania do telefonów.

– Jakich telefonów? Wiadomość? Jaka wiadomość?!

– Carlos ma rację.

– Carlos? Carlos, a jak dalej?

– Ten morderca.

Claude Oréale wrzasnął. Podniósł rękę do ust, ugryzł się w palec wskazujący i wrzasnął.

– Co pan mówi?!

– Niech się pan uspokoi!

– Dlaczego pan mnie to mówi?

– Pan jest osobą numer pięć. Liczymy na pana.

– Osobą numer pięć? Do czego?

– Która może pomóc Carlosowi wymknąć się z sieci. Oni szykują zasadzkę. Jutro, pojutrze, może dzień później. Niech on się trzyma z daleka; musi trzymać się z daleka. Oni otoczą sklep, co trzy metry strzelec wyborowy. Ogień krzyżowy będzie morderczy; jeśli on pozostanie w środku, to może dojść do masakry. Zginiecie. Wszyscy co do jednego.

Oréale znowu się rozkrzyczał; palec miał zaczerwieniony.

– Niech pan przestanie! Nie wiem, o czym pan mówi! Pan jest jakimś maniakiem i nie chcę już słyszeć ani słowa – nic nie słyszałem. Carlos, ogień krzyżowy… masakra! Boże, ja się duszę… potrzebuję powietrza!

– Dostanie pan pieniądze. Przypuszczam, że dużo. Pani Lavier będzie panu wdzięczna. D’Anjou też.

– D’Anjou! On mnie nie znosi! Nazywa mnie pawiem, obraża mnie przy każdej okazji.

– To oczywiście maska. A naprawdę bardzo pana lubi, może bardziej, niż by pan przypuszczał. On ma numer szósty.

– O jakie numery tu chodzi! Niech pan przestanie mówić o numerach!

– A jak inaczej moglibyśmy was odróżnić, przydzielać zadania? Nie możemy używać nazwisk.

– Kto nie może?

– My wszyscy, którzy pracujemy dla Carlosa.

Od krzyku Oréale’a mogły pęknąć bębenki, a z jego palca ściekała krew.

– Nie będę tego słuchał! Jestem damskim krawcem, artystą!

– Pan jest osobą numer pięć. Zrobi pan dokładnie to, co zlecimy albo nigdy więcej nie zobaczy pan swojego miłosnego gniazdka.

– Oooch!

– Niech pan przestanie krzyczeć! Rozumiemy was; wiemy, że wszyscy żyjecie w napięciu. Nawiasem mówiąc, nie ufamy księgowemu.

– Trignonowi?

– Posługujemy się tylko imionami. Chodzi o dyskrecję.

– W takim razie: Pierre’owi. On jest wstrętny. Potrąca za rozmowy telefoniczne.

– Sądzimy, że on pracuje dla Interpolu.

– Dla Interpolu?

– Jeśli tak jest, to wszyscy możecie spędzić dziesięć lat w więzieniu. A pan zostałby pożarty żywcem.

– Oooch!

– Niech się pan zamknie! Proszę tylko przekazać Bergeronowi, co podejrzewamy. Niech pan uważa na Trignona, szczególnie przez najbliższe dwa dni. Jeśli on z jakiegoś powodu opuści sklep, to niech pan ma się na baczności. Może to oznaczać, że pętla się zaciska. – Bourne doszedł do drzwi trzymając rękę w kieszeni. – Muszę wracać i pan też. Niech pan opowie osobom z numerami od jednego do sześciu wszystko, co panu mówiłem. Te wiadomości powi

Oréale znowu wrzasnął i znowu histerycznie.

– Numery! Ciągle tylko te numery! Co za numer! Ja jestem artystą, a nie numerem!



– Straci pan twarz, jeśli nie wróci pan tam tak szybko, jak przyjechał pan tutaj. Proszę dotrzeć do pani Lavier, do d’Anjou i Bergerona. Jak najprędzej. A potem do i

– Jakich i

– Niech pan spyta numer dwa.

– Dwa?

– Dolbert. Janine Dolbert?

– Janine? Ona też?

– Tak. Ona ma numer dwa.

Pracownik „Les Classiques” uniósł gwałtownie ręce w daremnym proteście.

– To czyste wariactwo! Nic z tego nie ma sensu!

– Pańskie życie ma sens, Claude – odrzekł prostymi słowami Jason. – Niech pan je szanuje… Zaczekam po drugiej stronie ulicy. Proszę wyjść stąd dokładnie za trzy minuty, i niech pan nie korzysta z telefonu, tylko zaraz stąd wyjdzie i wróci do „Les Classiques”. Jeśli po trzech minutach pan tu jeszcze będzie, będę musiał wrócić.

Wyjął rękę z kieszeni. Trzymał w niej pistolet.

Oréale zrobił głęboki wydech, na widok broni jego twarz zrobiła się trupio blada.

Bourne wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Zadzwonił telefon stojący na nocnym stoliku. Marie popatrzyła na zegarek – była ósma piętnaście. Przez chwilę czuła nagły strach. Jason mówił, że zadzwoni o dziewiątej. Opuścił „Terrasse” po zapadnięciu zmroku, koło siódmej, żeby spotkać sprzedawczynię nazwiskiem Monique Brielle. Plan był ścisły i mógł zostać zakłócony tylko w razie niebezpieczeństwa. Czy coś się wydarzyło?

– Czy to pokój czterysta dwadzieścia? – spytał ktoś niskim męskim głosem.

Marie odczuła ulgę; tym mężczyzną okazał się André Villiers. Generał dzwonił późnym popołudniem, by powiedzieć Jasonowi, że całe „Les Classiques” wpadło w panikę; jego żonę proszono do telefonu aż sześciokrotnie w ciągu półtorej godziny. Jednak ani razu nie udało mu się usłyszeć niczego istotnego; gdy tylko podnosił słuchawkę, poważną rozmowę zastępowały niewi

– Tak – powiedziała Marie. – To pokój czterysta dwadzieścia.

– Proszę mi wybaczyć, jeszcze ze sobą nie rozmawialiśmy.

– Wiem, kim pan jest.

– I ja wiem o pani istnieniu. Czy pozwoli pani, że podziękuję?

– Rozumiem. Nie ma za co.

– Do rzeczy. Telefonuję z mojego gabinetu i do tej linii nie ma oczywiście żadnego podłączenia. Proszę powiedzieć naszemu wspólnemu znajomemu, że kryzys nabrał przyspieszenia. Moja żona nie wychodzi ze swojego pokoju pod pretekstem mdłości, ale najwidoczniej nie jest aż tak chora, by nie odpowiadać na telefony. Tak samo jak przedtem kilkakrotnie podnosiłem słuchawkę i przekonywałem się tylko, że oni są przygotowani na wszelkie zakłócenia Za każdym razem dość niegrzecznie przepraszałem mówiąc, że spodziewam się telefonów. Prawdę powiedziawszy, nie jestem wcale pewny, czy mojej żonie trafiło to do przekonania, ale ona oczywiście nie może sobie pozwolić na dopytywanie się. Będę stanowczy, mademoiselle. Między nami narasta niewypowiedziany konflikt, który pod powierzchnią jest gwałtowny. Oby Bóg dał mi siłę na to.

– Ja mogę tylko prosić pana, by pamiętał pan o celu – wtrąciła Marie. – Niech pan pamięta o synu.

– Tak – odparł spokojnie starszy pan. – Mój syn. I ta dziwka, która udaje, że szanuje jego pamięć… Przepraszam.

– Nie szkodzi. Przekażę to, co pan mi opowiedział, naszemu znajomemu. On zadzwoni w ciągu najbliższej godziny.

– Proszę mnie wysłuchać – przerwał Villiers. – Mam więcej do powiedzenia. Dlatego musiałem się z panią skontaktować. Dwa razy, kiedy moja żona rozmawiała przez telefon, głosy jej rozmówców nie były mi obce. Ten drugi rozpoznałem; natychmiast przypomniała mi się czyjaś twarz. On obsługuje centralkę na Saint-Honoré.

– Znamy jego nazwisko. A w pierwszym przypadku?

– To było dziwne. Głosu nie rozpoznałem, nie kojarzyła mi się z nim niczyja twarz, ale rozumiałem, dlaczego go słyszę. Był to niecodzie

– Chyba tak – odpowiedziała spokojnie Marie, która uświadomiła sobie, że jeśli starszy pan faktycznie daje do zrozumienia to, co ona odgadywała po jego słowach, wówczas napięcie, w jakim on się znajduje, musi być nie do zniesienia.

– Zapewniam panią, mademoiselle – stwierdził generał – to była ta świnia, ten morderca.

Villiers przestał mówić, słyszała tylko jego oddech. Następne słowa przychodziły mu z trudem; ten silny mężczyzna był bliski płaczu.

– On… wydawał polecenia… mojej… żonie. – Staremu żołnierzowi łamał się głos. – Proszę mi wybaczyć to, co niewybaczalne. Nie mam prawa pani obciążać.

– Ma pan pełne prawo do tego – odparła Marie, nagle zaniepokojona. – To, co się dzieje, jest dla pana straszliwie bolesne i tym gorsze, że nie ma pan z kim porozmawiać.

– Rozmawiam z panią, mademoiselle. Nie powinienem, ale rozmawiam.

– Chciałabym, żebyśmy mogli kontynuować rozmowę. Chciałabym też, żeby któreś z nas mogło być przy panu. Ale to niemożliwe i ja wiem, że pan to rozumie. Niech pan postara się wytrwać. Ogromnie ważne jest, by nie skojarzono pana z naszym znajomym. Mogłoby to pana kosztować utratę życia.

– Wydaje mi się, że już je straciłem.

– C’est ridicule! - powiedziała ostrym tonem Marie; był to zamierzony policzek. – Vous êtes soldat! Arrêtez!

– Ahh, une institutrice parle à lélève en retard. Vous avez raison.

– On dit que vous êtes un géant. Je le crois.

Na linii zapanowało milczenie. Marie wstrzymała oddech. Kiedy Villiers się odezwał, odetchnęła.

– Nasz wspólny znajomy ma dużo szczęścia. Pani jest nadzwyczajna kobietą.

– Bynajmniej. Po prostu chcę, żeby mój przyjaciel do mnie wrócił. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

– Być może nie ma. Ale i ja chciałbym być pani przyjacielem. Przypomniała pani bardzo staremu człowiekowi, kim i czym jest. Dziękuję pani po raz drugi.