Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 85 из 116



– Nie ma za co… przyjacielu.

Marie odłożyła słuchawkę, do głębi poruszona i nie mniej zmartwiona. Nie była pewna, czy Villiers sprosta temu, co przyniosą najbliższe dwadzieścia cztery godziny, a jeśli nie sprosta, to morderca dowie się, jak głęboko spenetrowano jego aparat. Rozkaże wówczas wszystkim łącznikom z „Les Classiques”, żeby uciekli z Paryża i zniknęli. Albo dojdzie do rzezi na Saint-Honoré, która będzie miała taki sam skutek.

Jeśliby jedno albo drugie faktycznie nastąpiło, to nie byłoby żadnych odpowiedzi, żadnego adresu w Nowym Jorku, żadna wiadomość nie zostałaby rozszyfrowana i nie zostałby też odnaleziony jej nadawca. Mężczyzna, którego ona kocha, znalazłby się znowu w swoim labiryncie, i odszedłby od niej.

28

Bourne zobaczył ją na rogu ulicy w świetle latarń i reflektorów przejeżdżających samochodów. Szła w stronę małego hotelu, w którym mieszkała. Monique Brielie, dziewczyna numer jeden u Jacqueline Lavier, była mocniejszą, bardziej muskularną wersją Janine Dolbert. Przypomniał sobie, że widział ją w sklepie. Cechowała ją pewność siebie, a ruchy zdradzały siłę i wiarę w swoje możliwości. Bardzo opanowana. Jason rozumiał, dlaczego jest dziewczyną numer jeden u Lavier. Ich spotkanie będzie krótkie, wiadomość zaskakująca, a pogróżka wyraźna. Najwyższy czas na następne uderzenie fali. Stał bez ruchu czekając, aż dziewczyna się oddali. Jej obcasy stukały jak buty wojskowe. Na ulicy nie było ani zbyt tłoczno, ani pusto; w pobliżu przechodziło może pięć osób. Trzeba będzie ją zatrzymać i rozmawiać tak, żeby nikt nie usłyszał tych kilku słów, które musi jej przekazać, bo są zbyt niebezpieczne. Dogonił ją zaledwie dziesięć metrów od wejścia do hotelu i zrównał z nią krok.

– Musi pani skontaktować się natychmiast z Lavier – powiedział po francusku, patrząc prosto przed siebie.

– Słucham? Co pan powiedział? Kim pan jest, monsieur?

– Niech się pani nie zatrzymuje! Proszę iść dalej! Nie wchodzić do środka!

– Skąd pan wie, że tu mieszkam?

– Mało jest rzeczy, których nie wiemy.

– A jeżeli wejdę do hotelu… w środku jest portier…

– Proszę pamiętać, że jest także Lavier – przerwał jej Bourne. – Straci pani pracę i nie znajdzie drugiej na Saint-Honoré. A jak się obawiam, będzie to pani najmniejszy problem.

– Kim pan jest?

– Nie jestem wrogiem. – Jason spojrzał na dziewczynę. – Ale niech mnie pani nie zmusza, abym nim został.

– Więc to pan jest tym Amerykaninem, o którym mówiła Janine! I Claude Oréale!

– Carlos – dodał Bourne.

– Carlos? Co za obłęd?! Przez całe popołudnie nic tylko Carlos! I numery! Każdy ma numer, o którym nigdy przedtem nie słyszał. Rozmowy o zasadzkach, ludzie z bronią! To istny obłęd!

– Zgadza się. Niech pani idzie dalej! Bardzo proszę! Dla pani własnego dobra.

Szła już mniej pewnym krokiem. Poruszała się sztywno jak marionetka niepewna swych sznurków.

– Jacqueline Lavier rozmawiała z nami o tym. – Jej głos zdradzał napięcie. – Powiedziała, że to wszystko nie ma sensu, że to… że pan chce zniszczyć „Les Classiques”, że pewnie zapłaciła panu za to i

– A co i

– Jest pan wynajętym prowokatorem! Powiedziała nam prawdę!

– A czy powiedziała wam także, żebyście zachowali dyskrecję? Żebyście nie mówili nikomu ani słowa?

– Oczywiście!

– A przede wszystkim – ciągnął Jason, jakby jej nie słyszał – żebyście nie kontaktowali się z policją, co w tej sytuacji wydawałoby się najrozsądniejszym wyjściem. Może nawet jedynym.

– Tak, oczywiście…

– To wcale nie jest takie oczywiste – powiedział Bourne. – Ja wam tylko przekazuję informację. Jestem łącznikiem, pionkiem niewiele większym od pani. Nie przyszedłem pani przekonywać, ale przekazać informację. Sprawdzamy Dolbert; otrzymała od nas fałszywą wiadomość.

– Janine?… – Zdumieniu Monique Brielle towarzyszyła coraz większa dezorientacja. – Mówiła nieprawdopodobne rzeczy! Równie nieprawdopodobne jak histeryczne krzyki Claude’a, jak to, co mówili Claude. Ale to, co ona powiedziała, było sprzeczne z jego wersją.

– Wiemy o tym, to celowa robota. Jest w kontakcie z Azurem.

– Z firma Azura?

– Niech ją pani sprawdzi jutro. Powie jej o tym.

– Ale o czym?

– Po prostu proszę to zrobić. To może mieć pewien związek.

– Z czym?

– Z zasadzką. Azur może pracować dla Interpolu.

– Interpol? Zasadzki? Ten sam obłęd! Nikt nie będzie wiedział, o czym pan mówi!

– Lavier wie. Musi pani skontaktować się z nią natychmiast. – Doszli do następnej ulicy i Jason wziął ją za ramię. – Zostawię panią tu na rogu. Proszę wracać do hotelu i zadzwonić do Jacqueline. Niech pani jej powie, że sprawa jest o wiele poważniejsza, niż myśleliśmy. Wszystko się wali. Najgorzej, że ktoś przeszedł na ich stronę. Nikt z branży handlowej, ktoś znacznie wyżej, ktoś, kto wie wszystko.

– Przeszedł na ich stronę? Co to znaczy?

– W „Les Classiques” jest zdrajca. Proszę jej powiedzieć, żeby uważała. Na każdego. Inaczej może się to źle skończyć dla nas wszystkich.

Bourne puścił jej rękę. Zszedł z krawężnika, przeciął jezdnię. Znalazł bramę i szybko się w niej schował. Przysunął twarz do muru i wyjrzał. Monique Brielle zawróciła i szybko wracała do hotelu. Zaczęła się panika. Pora zadzwonić do Marie.



– Martwię się, Jasonie. Już się prawie załamał. Mało brakowało, a rozpłakałby się przez telefon. Co będzie, kiedy ją zobaczy? Musi to bardzo przeżywać.

– Da sobie radę – powiedział Bourne, przyglądając się ruchowi na Champs Élysées ze szklanej budki. Żałował, że nie zna lepiej André Villiersa. – Jeżeli nie, to zginie przeze mnie. Nie chciałbym mieć go na sumieniu, ale to ja go do tego namówiłem. Powinienem był dopaść ją sam i trzymać moją głupią gębę na kłódkę.

– Musiałeś tak zrobić. Widziałeś na schodach d’Anjou i nie dostałbyś się do środka.

– Mogłem coś wymyślić. Obydwoje wiemy, że pomysłów mi nie brakuje; mam ich aż nadto.

– Ale tylko w ten sposób coś osiągniesz! Wywołując panikę zmuszasz tych, którzy pracują dla Carlosa, by się zdemaskowali. Będą musieli jakoś powstrzymać panikę, a sam mówiłeś, że Jacqueline Lavier do tego nie wystarczy. Jasonie, gdy go zobaczysz, będziesz wiedział, że to on. Dostaniesz go! Na pewno!

– Mam nadzieję, mam nadzieję. Dokładnie wiem, co robię, ale czasami… – Bourne zamilkł. Nie chciał o tym mówić, ale musiał. – Mam mętlik w głowie. Jakbym się rozpadał na dwie cholerne części. Jedna mówi: ratuj się. Druga na moje nieszczęście woła: ścigaj Carlosa.

– I robisz to przez cały czas, prawda? – powiedziała łagodnie Marie.

– Carlos nic mnie nie obchodzi! – wrzasnął Jason ocierając pot z czoła. Czuł, że jest mu zimno. – Można oszaleć – dodał, nie wiedząc do końca, czy powiedział te słowa na głos, czy w myśli. Znów się zaczyna. Wszystko istnieje i jednocześnie nie istnieje. Niebo nad Champs Élysées ściemniało. Wokół budki telefonicznej zapanowały ciemności. Przedtem wszystko było jasne i oślepiające. Nie zimne, lecz gorące. Pełne skrzeczących ptaków i kawałków metalu, wydających przeraźliwe odgłosy.

– Jasonie!

– Co?

– Wracaj. Wracaj, kochanie, bardzo proszę.

– Dlaczego?

– Jesteś zmęczony. Musisz odpocząć.

– Muszę pójść do Trignona. Pierre’a Trignona, tego księgowego.

– Odłóż to do jutra. Można z tym poczekać do jutra.

– Nie. Nie jestem generałem, żeby czekać do jutra.

Co mówi? Generałowie. Oddziały. Ludzie wpadają na siebie w panice. Ale to jest wyjście. Jedyne wyjście. Kameleon jest… prowokatorem.

– Posłuchaj – rzekła Marie nie dając za wygraną. – Coś się z tobą dzieje. To zdarzało się już przedtem, obydwoje o tym wiemy, kochanie, i wiemy także, że kiedy to się dzieje, musisz wszystko zostawić. Wracaj do hotelu, Jasonie. Proszę.

Bourne zamknął oczy. Pot wysychał, zamiast zgrzytania słyszał znów hałas z ulicy. Widział gwiazdy na zimnym nocnym niebie, znikło oślepiające słońce i nieznośny upał. Wszystko znikło.

– Czuję się dobrze. Naprawdę, wszystko w porządku. Miałem po prostu parę złych chwil.

– Jasonie – Marie mówiła wolno zmuszając go do słuchania. – Co je wywołało?

– Nie wiem.

– Widziałeś się z tą kobietą, z Brielle. Czy powiedziała ci coś? Coś, co nasunęło ci jakieś skojarzenia?

– Nie jestem pewien. Byłem zbyt pochłonięty tym, co mam jej powiedzieć.

– Zastanów się, kochanie, proszę!

Bourne zamknął oczy próbując sobie przypomnieć. Czy rzeczywiście? Czy zostało coś powiedziane mimochodem lub tak szybko, że umknęło jego uwagi?

– Nazwała mnie prowokatorem – powiedział Jason nie rozumiejąc, dlaczego powtarza to słowo. – Ale w gruncie rzeczy jestem prowokatorem, prawda? Tym się właśnie zajmuję.

– Tak – powiedziała Marie.

– Muszę się brać do roboty – ciągnął Bourne. – Trignon mieszka zaledwie parę domów stąd. Chcę się z nim spotkać przed dziesiątą.

– Uważaj na siebie – powiedziała Marie, a jej głos wydawał się nieobecny.

– Będę uważał. Kocham cię.

– Wierzę w ciebie – powiedziała Marie St. Jacques.

Była to cicha uliczka, specyficzna dla centrum Paryża – połączenie sklepów i domów mieszkalnych – tętniąca życiem w ciągu dnia, pustoszejąca wieczorem.

Jason znalazł się przed budynkiem, w którym, według książki telefonicznej, powinien mieszkać Pierre Trignon. Wszedł do schludnego foyer. W blasku przyćmionych świateł widać było po prawej stronie rząd mosiężnych skrzynek na listy. Pod każdą z nich umieszczono mały czarny mikrofon z gatunku takich, do których trzeba mówić głośno i wyraźnie, żeby zostać zrozumianym. Jason przesunął palcem wzdłuż nazwisk umieszczonych pod otworami skrzynek. M. Pierre Trignon. App. 42. Dwukrotnie przycisnął mały, czarny guzik. Po dziesięciu sekundach usłyszał trzask.

– Słucham?

– Czy mogę mówić z panem Trignonem?

– Słucham?

– Telegram, proszę pana. Nie chcę zostawiać roweru.