Страница 82 из 116
– Ale co ze mną? Co ja mam robić?
– Niech pan siedzi w domu. Niech pan mówi, że źle się pan czuje. A ile razy zadzwoni telefon, proszę być w pobliżu tego, kto podniesie słuchawkę. Proszę słuchać rozmowy, próbować złapać szyfry, wypytywać służbę o to, co jej mówiono. Mógłby pan nawet podsłuchiwać. Jeśli pan coś usłyszy, to dobrze, ale prawdopodobnie nic pan nie usłyszy. Ten, kto będzie dzwonił, będzie wiedział, że pan tam jest. A jednak utrudni pan przekazanie informacji, i w zależności od tego, jakie miejsce zajmuje pańska żona…
– Ta dziwka – wtrącił stary żołnierz.
– …w hierarchii Carlosa, być może uda się nam nawet zmusić go do ujawnienia się.
– Jeszcze raz pytam: jak?
– Jego łączność będzie zakłócona. Pewna, niezawodna pośredniczka natknie się na przeszkody. On będzie domagał się spotkania z pańską żoną.
– Wątpliwe, czy podałby swoje miejsce pobytu.
– Jej musi to powiedzieć!
Bourne urwał, przyszła mu do głowy nowa myśl.
– Jeśli zakłócenie okaże się dostatecznie kłopotliwe, to dojdzie do tej jednej rozmowy telefonicznej albo owa osoba, której pan nie zna, przyjdzie do domu i wkrótce po tym żona powie panu, że musi gdzieś wyjechać. Kiedy to nastąpi, niech pan nalega, by zostawiła numer, pod którym będzie można się z nią skontaktować. Niech pan się tego stanowczo domaga: pan nie próbuje jej zatrzymać, ale musi mieć możność skontaktowania się z nią. Niech jej pan powie cokolwiek – wykorzystując układ, jaki ona sama stworzyła – na przykład, że chodzi o bardzo poufną sprawę wojskową, o której nie może pan rozmawiać bez zgody władz. Potem będzie pan chciał to z nią przedyskutować, zanim wyrobi pan sobie własny pogląd. Ona może dać się na to złapać.
– Czemu to ma służyć?
– Ona powie panu, gdzie będzie. Może, gdzie będzie Carlos. A jeśli nie Carlos, to zapewne i
– Dlaczego nie podaje mi pan swojego prawdziwego nazwiska?
– Bo gdy by je pan kiedykolwiek wymienił – świadomie czy nieświadomie – musiałby pan umrzeć.
– Sklerozy nie mam.
– Nie, nie ma pan. Ale jest pan człowiekiem bardzo dotkliwie zranionym. Chyba najdotkliwiej jak można. Pan może ryzykować życiem, ale ja nie zamierzam.
– Jest pan dziwnym człowiekiem, monsieur.
– Tak… Gdyby mnie nie było, kiedy pan zadzwoni, to słuchawkę podniesie pewna kobieta. Ona będzie wiedziała, gdzie jestem. Ustalimy tryb przekazywania informacji.
– Kobieta? – generał chciał się wycofać. – Nic pan nie mówił o żadnej kobiecie ani też o nikim i
– Nikogo i
– Czy ona wie o moim istnieniu?
– Tak. Właśnie ona powiedziała, że to nie może być prawda. Że pan nie mógłby być związany z Carlosem. Ja sądziłem, że tak.
– Może ją kiedyś poznam.
– Mało prawdopodobne. Dopóki Carlos nie zostanie schwytany – o ile można go schwytać – nikt nie powinien nas widzieć w pańskim towarzystwie. Akurat nie w pańskim. Później – jeśli będzie jakieś „później” – być może nie będzie pan chciał być widziany w naszym towarzystwie. W moim. Jestem z panem szczery.
– Rozumiem to i doceniam. W każdym razie proszę tej kobiecie podziękować w moim imieniu. Proszę jej podziękować za to, że myślała, iż nie mógłbym pracować dla Carlosa.
Bourne skinął głową.
– Czy ma pan pewność, że pańska prywatna linia nie jest na podsłuchu?
– Absolutną. Jest regularnie sprawdzana, tak jak wszystkie aparaty, które pozostają w gestii Brevet.
– Kiedy będzie się pan spodziewał; że zadzwonię, to proszę samemu podnieść słuchawkę i dwa razy odchrząknąć. Wtedy poznam, że to pan. Gdyby z jakichś względów nie mógł pan rozmawiać, to niech pan powie, żebym rano zatelefonował do pańskiej sekretarki. Zadzwonię jeszcze raz za dziesięć minut. Jaki to numer?
Villiers podał mu go.
– Pański hotel? – zapytał generał.
– „Terrasse”. Rue de Maistre, Montmartre. Pokój czterysta dwadzieścia.
– Kiedy pan zacznie?
– Jak tylko będzie to możliwe. Dziś w południe.
– Niech pan będzie jak stado wilków – powiedział stary żołnierz, pochylając się do przodu, niczym dowódca wydający instrukcje swoim oficerom. – Niech pan szybko atakuje.
27
– Ona była taka czarująca, doprawdy muszę zrobić jej jakąś przyjemność – wykrzykiwała Marie do telefonu emfatyczną francuszczyzną. – I temu uroczemu młodemu mężczyźnie; on mi tyle pomógł. Mówię panu, ta sukienka to był succès fou ! Taka jestem im wdzięczna.
– Pani opis, madame – odpowiedział kulturalny mężczyzna z centralki telefonicznej „Les Classiques” – upewnia mnie, że chodzi pani o Janine i Claude’a.
– Tak, oczywiście, Janine i Claude, teraz sobie przypominam. Prześlę obojgu bileciki z wyrazami wdzięczności. Czy zna pan może ich nazwiska? Chodzi mi o to, że byłoby bardzo niegrzecznie zaadresować koperty tylko imionami „Janine” i „Claude”. Przypominałoby to listy do służby, nie sądzi pan? Czy mógłby pan zapytać Jacqueline?
– To zbyteczne, madame. Ja je znam. I pozwoli pani, że zauważę, iż jest pani nie tylko łaskawa, ale i delikatna. Janine Dolbert i Claude Oréale.
– Janine Dolbert i Claude Oréale – powtórzyła Marie, patrząc na Jasona. – Janine jest żoną tego sympatycznego pianisty, prawda?
– Nie wydaje mi się, by Mademoiselle Dolbert była czyjąkolwiek żoną.
– Oczywiście. Pomyliłam ją z kimś.
– Jeśli pani pozwoli, madame, nie dosłyszałem pani nazwiska.
– Że też o tym zapomniałam? – Marie odsunęła aparat i zaczęła mówić głośniej: – Wróciłeś, kochanie, i to tak wcześnie! Wspaniale. Rozmawiam z tymi przemiłymi ludźmi z „Les Classiques”… Tak, zaraz, mój drogi. – Przybliżyła mikrofon do ust: – Ogromnie dziękuję. Był pan naprawdę bardzo uprzejmy.
Odłożyła słuchawkę.
– Jeśli kiedyś zdecydujesz się porzucić ekonomię – powiedział Jason, który zagłębił się w paryskiej książce telefonicznej – to zajmij się sprzedawaniem czegoś. Kupiłem każde twoje słowo.
– Czy opisy były dokładne?
– Co do joty. To z tym pianistą świetnie zagrałaś.
– Uświadomiłam sobie, że jeżeli ona jest mężatką, to telefon figuruje na nazwisko męża…
– Nie – przerwał Bourne. – Jest tutaj. Dolbert, Janine, rue Losserand. – Zanotował adres. – Oréale, z O na początku, prawda? Nie Au?
– Chyba tak. – Marie zapaliła papierosa. – Naprawdę wybierasz się do nich do domu?
Bourne przytaknął.
– Gdybym pojechał po nich na Saint-Honoré, zauważyliby to ludzie Carlosa.
– Co z resztą? Lavier, Bergeron, ten ktoś z centralki?
– Jutro. Dzisiaj zajmuję się wzburzaniem fal.
– Czym?
– Chcę ich wszystkich nakłonić do mówienia. Żeby biegali tu i tam, mówiąc rzeczy, których nie powi
– Dwa pytania – odezwała się Marie, która wstała z brzegu łóżka i podeszła do niego. – Jak zamierzasz wydostać dwoje pracowników z „Les Classiqes” w godzinach pracy? I do kogo chcesz dotrzeć dziś wieczorem?
– Nikt nie żyje w bezruchu – odrzekł Bourne, spoglądając na zegarek. – Zwłaszcza w haute couture . Teraz jest jedenasta piętnaście; koło południa dojadę do mieszkania tej Dolbert i poproszę konsjerża, żeby zadzwonił do niej do pracy. On jej powie, żeby natychmiast wracała do domu. Pojawił się pewien nie cierpiący zwłoki, jak najbardziej osobisty problem i byłoby dobrze, gdyby się nim zajęła.
– Jaki problem?
– Nie wiem, ale któż ich nie ma?
– To samo zrobisz z Oréale’em?
– Prawdopodobnie odniesie to nawet lepszy skutek.
– Jesteś okropny, Jasonie.
– Jestem śmiertelnie poważny – rzekł Bourne, znowu wodząc palcem po kolumnie nazwisk. – Jest tutaj. Oréale, Claude Giselle. Bez objaśnień. Rue Racine. Dotrę do niego koło trzeciej; kiedy z nim załatwię sprawę, on popędzi z powrotem na Saint-Honoré i rozkrzyczy się.
– Co z pozostałą dwójką? Kto to jest?
– Uzyskam ich nazwiska od Oréale’a albo od tej Dolbert, albo od obojga. Nie wiedząc o tym, pomogą mi wywołać drugie uderzenie fali.
Jason stał we wnęce pod drzwiami domu na rue Losserand. Dzieliło go pięć metrów od wejścia do niewielkiej kamienicy, w której mieszkała Janine Dolbert – gdzie nieco wcześniej stropiony i dość otyły konsjerż przysłużył się nieznajomemu, wysławiającemu się elegancko mężczyźnie, telefonując do Mademoiselle Dolbert do pracy i mówiąc jej, że już dwa razy zjawił się jakiś pan, który przyjeżdżał limuzyną z kierowcą i pytał o nią. Teraz znowu przyjechał, co konsjerż ma zrobić?
Zajechała niewielka czarna taksówka i dosłownie wyskoczyła z niej podekscytowana, trupio blada Janine Dolbert. Jason ruszył się szybko spod drzwi i dopadł ją na chodniku, tuż przy wejściu.
– To nie trwało długo – odezwał się, ujmując ją za łokieć. – Jakże się cieszę, że panią znowu widzę. Bardzo mi pani wtedy pomogła.
Janine Dolbert patrzyła na niego z otwartymi ustami – bo go rozpoznała i była zdziwiona.
– Pan? Ten Amerykanin – powiedziała po angielsku. – Pan Briggs, prawda? Czy to pan jest tym, który…?
– Zwolniłem kierowcę na godzinę. Chciałem zobaczyć się z panią prywatnie.
– Ze mną? Jakąż mógłby pan mieć do mnie sprawę?
– Nie wie pani? Dlaczego więc spieszyła się pani tutaj?
Jej wielkie oczy, poniżej krótko obciętych włosów, spotkały się z jego oczami; na słońcu cerę miała jeszcze bledszą.
– Więc jest pan z firmy Azura? – spytała badawczym tonem.
– Być może. – Bourne nieco mocniej przytrzymał jej łokieć. – Co dalej?