Страница 81 из 116
Stary żołnierz na chwilę przerwał; nie było mu łatwo wyrzucić z siebie to, co miał do powiedzenia.
– Czy znajdzie sobie kochanka? – mówił cicho dalej. – Czy tęskni do młodszego, silniejszego ciała, bardziej odpowiadającego jej ciału? Jeśli tak jest, to człowiek może się z tym pogodzić – nawet przyjąć to z ulgą, jak sądzę… w Bogu pokładając nadzieję, że będzie dość rozsądna, by zachować dyskrecję. Zdradzony przez żonę polityk szybciej traci poparcie wyborców niż ktoś, kto czasem się upije, bo to oznacza, że już nad niczym nie panuje… Są też i
– Więc pan to wyczuwał? – zapytał spokojnie Jason.
– Uczucia to nie rzeczywistość! – odrzekł z pasją stary żołnierz. – Przy obserwacji pola bitwy nie ma na nie miejsca.
– Dlaczego w takim razie mówi mi pan o tym?
Głowa Villiersa odgięła się do tyłu, potem opadła do przodu; wpatrywał się w tafię wody.
– Być może istnieje jakieś proste wyjaśnienie tego, co obaj dzisiaj widzieliśmy. Modlę się, żeby tak było, i dam jej wszelkie szansę, by go dostarczyła. – Starszy pan znowu przerwał. – Ale w głębi serca wiem, że nie istnieje. Wiedziałem to już wtedy, gdy opowiedział mi pan o „Les Classiques”. Spojrzałem na drzwi mojego domu po drugiej stronie ulicy i nagle boleśnie uświadomiłem sobie pewne rzeczy. Przez ostatnie dwie godziny grałem role adwokata diabła, nie ma sensu tego ciągnąć. Zanim pojawiła się ta kobieta, żył mój syn.
– Ale powiedział pan, że ma pan zaufanie do jej sądów. Że bardzo panu pomaga.
– To prawda. Widzi pan, ja chciałem jej ufać, rozpaczliwie chciałem jej ufać. Przekonać siebie samego, że ma się rację, to najłatwiejsza rzecz na świecie. A kiedy człowiek się starzeje, przychodzi to jeszcze łatwiej.
– Co pan sobie uświadomił?
– Właśnie pomoc, jaką mi służyła, właśnie zaufanie, jakim ją obdarzałem, – Villiers odwrócił się i spojrzał na Jasona. – Pan posiada nadzwyczajną wiedzę na temat Carlosa. Przestudiowałem tamte akta dokładniej niż ktokolwiek, bo oddałbym więcej niż ktokolwiek za to, by doczekać się jego schwytania i egzekucji, i ja sam chciałbym odegrać rolę plutonu egzekucyjnego. Choć tamte akta są pękate, nie zawierają nawet w przybliżeniu tyle, ile pan wie. A jednak pan koncentruje się wyłącznie na jego morderstwach, jego sposobach zabijania. Przeoczył pan druga stronę Carlosa. On nie tylko sprzedaje swój pistolet, on sprzedaje tajemnice państwowe.
– Wiem o tym – odrzekł Bourne. – Ta strona…
– Na przykład – mówił dalej generał, jakby nie usłyszał słów Jasona – ja mam dostęp do tajnych dokumentów dotyczących bezpieczeństwa wojskowego i nuklearnego Francji. Jest może pięć i
– Rozmawiał pan o tych sprawach z żoną? – spytał zaskoczony Bourne.
– Oczywiście nie. Ilekroć przywożę takie papiery do domu, składam je w skrytce w moim gabinecie. Nikt nie ma prawa wchodzić do tego pokoju pod moją nieobecność. Prócz mnie jest tylko jedna osoba, która ma klucz, jedyna, która wie, gdzie się włącza alarm. Moja żona.
– To wydaje się tak samo niebezpieczne, jak rozmowa o tych materiałach, i jedno, i drugie ktoś mógłby od niej wydobyć siłą.
– Był pewien powód. Jestem w takim wieku, w którym niespodziewane zdarzenia są na porządku dzie
– Czy nie mogłaby po prostu pozostać przy drzwiach?
– Mężczyznom w moim wieku zdarza się, że umierają przy biurku. – Villiers zamknął oczy. – Przez cały czas to była ona. Jedyny dom, jedyne miejsce, którego nikt nie uważał za możliwe.
– Jest pan pewny?
– Bardziej, niż ośmielam się sam przed sobą przyznać. Ona była tą stroną, która nalegała na małżeństwo. Ja nieraz wskazywałem na różnicę wieku między nami, ale ona nie chciała słuchać. Twierdziła, że liczą się lata spędzone razem, a nie te, które oddzielają nasze daty urodzenia. Zaproponowała, że podpisze zgodę na rezygnację z wszelkich roszczeń do majątku Villiersów, a ja oczywiście nie chciałem o tym słyszeć, bo był to dowód jej przywiązania do mnie. Powiedzenie: „Stary głupiec to kompletny głupiec” nie kłamie… A jednak zawsze pojawiały się wątpliwości: przy okazji wyjazdów, niespodziewanych rozstań.
– Niespodziewanych?
– Ona interesuje się wieloma sprawami, które stale pochłaniają jej uwagę. Muzeum francusko-szwajcarskie w Grenoble, galeria w Amsterdamie, pomnik bohaterów ruchu oporu w Boulogne-sur-Mer, jakaś idiotyczna konferencja oceanografów w Marsylii. Z powodu tej ostatniej mocno się posprzeczaliśmy. Potrzebna mi była w Paryżu; chodziło o obowiązki dyplomatyczne. Musiałem wziąć udział w kilku spotkaniach i chciałem, żeby mi towarzyszyła. Nie została. Sprawiało to takie wrażenie, jakby w danym czasie kazano jej znaleźć się tu, tam, jeszcze gdzieś.
Grenoble – blisko granicy szwajcarskiej, godzina drogi z Zurychu. Amsterdam. Boulogne-sur-Mer nad Kanałem, godzina drogi z Londynu. Marsylia… Carlos.
– Kiedy odbywała się ta konferencja w Marsylii? – spytał Jason.
– W sierpniu ubiegłego roku. Pod koniec miesiąca.
– 24 sierpnia o siedemnastej w marsylskiej dzielnicy portowej został zamordowany ambasador Howard Leland.
– Tak, wiem – odparł Villiers. – Mówił pan już o tym. Szkoda mi tego człowieka, ale nie jego poglądów. – Stary żołnierz przerwał i spojrzał na Bourne’a. – Mój Boże – wyszeptał. – Ona na pewno była z nim. Carlos wezwał ją i ona przyjechała do niego. Wykonała rozkaz.
– Nigdy nie podejrzewałem aż tyle – powiedział Jason. – Przysięgam panu, że uważałem ją za pośredniczkę, nieświadomą, pośredniczkę. Nigdy nie podejrzewałem aż tyle.
Nagle z gardła starszego mężczyzny wydobył się krzyk – przejmujący, pełen udręki i nienawiści. Schował twarz w dłoniach, jego widoczna w świetle księżyca głowa jeszcze raz odgięła się do tyłu – i rozpłakał się.
Bourne nie ruszał się; nic nie mógł zrobić.
– Przykro mi – powiedział. Generał odzyskał panowanie nad sobą.
– Mnie też – odparł na koniec. – Przepraszam.
– Nie ma za co.
– Myślę, że jest za co. Nie będziemy o tym dalej mówić. Zrobię to, co trzeba zrobić.
– To znaczy?
Stary żołnierz siedział wyprostowany na ławce, z zaciętym wyrazem twarzy.
– Jak może pan pytać?
– Muszę o to zapytać.
– To, co zrobiła, niczym się nie różni od zabicia mojego dziecka, które nie ona urodziła. Udawała, że pamięć o nim jest jej droga. Jednak jednak była i jest współwi
– Zamierza pan ją zabić?
– Mam zamiar ją zabić. Wyjawi mi prawdę i umrze.
– Ona wyprze się wszystkiego, co jej pan zarzuci.
– Nie sądzę.
– To szaleństwo!
– Młody człowieku, już ponad pięćdziesiąt lat ścigam i zwalczam wrogów Francji, nawet jeśli są Francuzami. Prawda zostanie wypowiedziana.
– Jak pan sobie wyobraża jej zachowanie? Sadzi pan, że będzie siedzieć i słuchać pana, ze spokojem przyznając się do winy?
– Ona niczego nie zrobi spokojnie. Ale przyzna się, i to chętnie.
– Dlaczego miałaby to zrobić?
– Ponieważ kiedy ją oskarżę, będzie miała okazję do zabicia mnie. Gdy podejmie taką próbę, będę miał swoje wyjaśnienie, prawda?
– Zdecydowałby się pan na to ryzyko?
– Muszę się na nie zdecydować.
– Przypuśćmy, że ona nie podejmie owej próby, nie będzie próbowała pana zabić?
– To stanowiłoby i
– Proszę mnie posłuchać – obstawał przy swoim Jason. – Mówi pan, że wcześniej liczył się pański syn. Proszę o nim pomyśleć! Niech pan ściga właściwego mordercę, a nie wspólniczkę. Ona zraniła pana bardzo boleśnie, ale on bardziej. Niech pan schwyta człowieka, który zabił pańskiego syna! W końcu będzie pan miał oboje w ręku. Niech pan jej nie atakuje; jeszcze nie teraz! Proszę to, co pan wie, wykorzystać przeciwko Carlosowi. Niech pan poluje na niego razem ze mną. Nikt jeszcze nie był tak blisko celu.
– Prosi pan o więcej, niż mogę ofiarować – powiedział starszy pan.
– Nie byłoby tak, gdyby pomyślał pan o swoim synu. Jeśli myśli pan o sobie, to tak jest! Ale niechże pan pomyśli o rue du Bac!
– Pan jest zbyt okrutny, monsieur.
– Mam rację i pan o tym wie.
Wysoko na nocnym niebie przepłynęła chmura, na krótko przesłaniając światło księżyca. Było całkiem ciemno; Jason zadrżał. Stary żołnierz zaczął mówić z rezygnacją w głosie:
– Tak, ma pan rację – stwierdził. – Jest pan zbyt okrutny i ma pan zbyt wiele racji. Unieszkodliwić trzeba mordercę, a nie tę dziwkę. Jak będziemy razem działać? Razem polować?
Bourne na chwilę zamknął oczy – z uczuciem ulgi.
– Niech pan nic nie robi. Carlos szuka mnie pewnie po całym Paryżu. Zabijałem jego ludzi, wykryłem jeden z lokali, nawiązałem kontakt. Za bardzo się do niego zbliżyłem. O ile obaj się nie mylimy, to pański telefon będzie… dzwonić coraz częściej. Zatroszczę się o to.
– Jak?
– Przycisnę niektórych pracowników „Les Classiques”. Kilka sprzedawczyń, tę Lavier, może Bergerona i na pewno tamtego człowieka z centralki telefonicznej. Oni będą mówić. Ja też. Pański telefon będzie wciąż zajęty.