Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 64 из 116



– Nikt jej nigdy nie usłyszy – powiedział Abbott, kończąc temat. – Chcę, żeby pan poznał Elliota Stevensa. Chyba nie muszę panu mówić, kto to jest. Webb – Stevens. Stevens – Webb.

– To brzmi jak nazwa kancelarii adwokackiej – rzekł Stevens zbliżając się z wyciągniętą ręką. – Miło mi pana poznać. Miał pan dobra podróż?

– Wolałbym samolot wojskowy. Nie cierpię tych cholernych linii lotniczych. Myślałem, że celnik na lotnisku Ke

– Wygląda pan zbyt dostojnie w tym mundurze – roześmiał się Mnich. – Dlatego biorą pana za przemytnika.

– Dalej nie rozumiem sensu występowania w mundurze – powiedział major, niosąc teczkę do długiego składanego stołu pod ścianą i odpinając nylonową żyłkę od paska.

– Nie muszę panu chyba mówić – rzekł Abbott – że najwyższą tajność uzyskuje się często przez ostentacyjną jawność. Oficer wywiadu wojskowego grasujący akurat teraz po Zurychu w cywilu mógłby wywołać zaniepokojenie.

– To ja też nie rozumiem – powiedział doradca Białego Domu stając obok Webba przy stole i przyglądając się manewrom majora z żyłką i zamkiem. – Czy jawna obecność nie wzbudza jeszcze większych podejrzeń? Przecież chyba sama idea tajniaków zakłada mniejsze prawdopodobieństwo ujawnienia.

– Wyjazd Webba do Zurychu to była rutynowa kontrola konsularna, przewidziana w planach G-2. Nikt chyba nie ma wątpliwości co do charakteru tych wyjazdów; są tym, czym są. Ustanawianie nowych źródeł, opłacanie informatorów. Rosjanie robią to stale; nawet się nie fatygują, żeby to ukrywać. My też nie, szczerze mówiąc.

– Ale to nie był powód jego podróży – rzekł Stevens, który zaczynał rozumieć. – Tak więc jawność kryje niejawność.

– Właśnie.

– Może panu pomóc? – Doradca prezydenta był wyraźnie zaintrygowany teczką.

– Dzięki – powiedział Webb. – Proszę tylko wyciągnąć żyłkę. Stevens spełnił życzenie.

– Zawsze myślałem, że to jest łańcuszek na nadgarstku – powiedział.

– Za dużo rąk zostało w ten sposób odciętych – wyjaśnił major, uśmiechając się na widok miny człowieka z Białego Domu. – W żyłce jest drut stalowy. – Odczepił teczkę i otworzył ją na stole, rozglądając się po wytwornej bibliotece. Na końcu pokoju były dwie pary drzwi balkonowych, które zapewne wiodły do ogrodu, a przez grube szyby widać było zarys wysokiego muru z kamienia. – A więc to jest Treadstone-71. Nie tak je sobie wyobrażałem.

– Zaciągnij zasłony, Elliot, dobrze? – powiedział Abbott. Doradca prezydenta wykonał polecenie. Abbott podszedł do szafy bibliotecznej, otworzył znajdujący się pod nią schowek i sięgnął w głąb. Rozległ się cichy warkot; cała biblioteczka wyjechała ze ściany i powoli obróciła się w lewo. Po drugiej stronie znajdowała się elektroniczna konsola radiowa, jedna z najwymyślniejszych, jakie Gordon Webb widział. – Czy to bardziej odpowiada pańskim wyobrażeniom? – spytał Mnich.

– O Jezu… – major gwizdnął przyglądając się tarczom, gałkom, połączeniom kabli i przyrządom wbudowanym w tablicę. Woje

– Ja też bym gwizdnął – powiedział Stevens stojąc przed gruba zasłona. – Ale pan Abbott już wcześniej zrobił dla mnie pokaz. To tylko początek. Jeszcze pięć guzików i mamy bazę Dowodzenia Strategicznego Lotnictwa w Omaha.

– Te same guzik i zamieniają to pomieszczenie z powrotem w uroczą bibliotekę w East Side.

Stary człowiek sięgnął do wnętrza schowka – w ciągu paru sekund olbrzymią konsolę zastąpiła szafa biblioteczna. Następnie przeszedł do sąsiedniej szafy, otworzył znajdujące się pod nią drzwiczki i również włożył rękę do środka. Znów rozległo się warczenie; biblioteka odsunęła się na bok i wkrótce jej miejsce zajęły trzy szafy na akta. Mnich wyjął klucz i wysunął szufladę.

– Ja się nie zgrywam, Gordon. Jak skończymy, chcę, żeby pan to przejrzał. Pokażę panu wyłącznik, którym uruchomi pan odpowiedni mechanizm i to wszystko się schowa. Gdyby były jakieś problemy, nasz gospodarz się tym zajmie.

– Czego mam szukać?

– Dojdziemy do tego; na razie chcę posłuchać o Zurychu. Czego się pan dowiedział?

– Przepraszam pana, panie Abbott – przerwał Stevens. – Jeśli nie nadążam, to dlatego, że wszystko jest dla mnie nowe. Ale myślałem o czymś, co pan powiedział przed chwilą o wyjeździe majora Webba.

– Mianowicie?

– Powiedział pan, że wyjazd był w planie G-2.

– Tak jest.

– Czemu? Jawna obecność majora miała zaniepokoić Zurych, a nie Waszyngton. A może nie?

Mnich uśmiechnął się.

– Rozumiem, dlaczego prezydent pana trzyma. Nie mieliśmy nigdy wątpliwości co do tego, że Carlos wkupił się w jedno czy dwa – a może nawet dziesięć środowisk w Waszyngtonie. Wynajduje ludzi niezadowolonych i proponuje im to, czego nie mają. Taki Carlos nie może istnieć bez ludzi tego rodzaju. Niech pan pamięta, że on nie handluje po prostu śmiercią, on sprzedaje tajemnice państwowe, i to zbyt często Rosjanom, choćby tylko po to, żeby im dowieść, że się go zbyt pochopnie pozbyli.

– Prezydent będzie chciał to wiedzieć – stwierdził doradca. – To by wiele wyjaśniało.

– Dlatego pan tu jest, tak? – rzekł Abbott

– Sądzę, że tak.

– I to jest właśnie moment, żeby zacząć o Zurychu – powiedział Webb, przenosząc swoją teczkę na fotel na wprost szaf na akta. Usiadł, rozłożył akta wewnątrz teczki i wyjął kilka arkuszy papieru. – Pan może nie mieć wątpliwości co do pobytu Carlosa w Waszyngtonie, ale ja mogę to potwierdzić.

– Gdzie? Treadstone?

– Na to nie ma wyraźnego dowodu, ale nie można tego wykluczyć. Dotarł do fiche . Zmienił dane.

– O Boże, jak?



– Jak – mogę tylko zgadywać; kto – wiem.

– Kto?

– Niejaki Koenig. Jeszcze trzy dni temu kierował działem weryfikacji wstępnej w Gemeinschaft Bank.

– Trzy dni temu? A gdzie jest teraz?

– Nie żyje. Dziwny wypadek na drodze, którą jeździł dzień w dzień. Mam tu raport policyjny; kazałem go przetłumaczyć. – Abbott wziął papiery i usiadł na krześle obok; Elliot Stevens w dalszym ciągu stał.

Webb mówił dalej:

– … Jest w tym coś bardzo ciekawego. Nic, o czym byśmy nie wiedzieli, ale widzę tu pewien trop, którym chciałbym pójść.

– Mianowicie? – spytał Mnich czytając.

– Tu jest opis wypadku. Zakręt, prędkość pojazdu, wyraźne zjechanie z drogi dla uniknięcia zderzenia.

– To jest na końcu. Wzmianka o zabójstwie w Gemeinschaft. Dwa tygodnie temu wyskakiwaliśmy ze skóry z tego powodu.

– Naprawdę? – Abbott odwrócił stronę.

– Niech pan spojrzy. Kilka ostatnich zdań. Rozumie pan, o czym mówię?

– Niezupełnie – odpowiedział Abbott marszcząc czoło. – To jest jedynie stwierdzenie, że Koenig był zatrudniony w Gemeinschaft, gdzie ostatnio miało miejsce zabójstwo… i że był świadkiem początkowej strzelaniny. To wszystko.

– Nie uważam, żeby to było wszystko – powiedział Webb. – Sądzę, że było tam coś więcej. Ktoś próbował zadać pytanie, ale pozostało ono w zawieszeniu. Chciałbym wiedzieć, kto z policji w Zurychu sporządzając raporty używa czerwonego ołówka. Mógł to być człowiek Carlosa; wiemy, że ma tam kogoś.

Mnich odchylił się do tyłu, ciągle z marsem na czole.

– Przyjmijmy, że ma pan rację, czemu więc nie opuszczono całej wzmianki?

– Zbyt oczywista. Zabójstwo miało miejsce, a Koenig był świadkiem; oficer śledczy, który pisał raport, miałby prawo pytać, dlaczego jej brakuje.

– Ale gdyby podejrzewał jakiś związek, to czy nie zaniepokoiłoby go, że pewne rzeczy zostały pominięte?

– Niekoniecznie. Mówimy o banku w Szwajcarii. Pewne obszary są nienaruszalne, jeżeli nie ma dowodu.

– Nie zawsze. Rozumiem, że miał pan duże sukcesy, jeśli chodzi o prasę?

– Nieoficjalnie. Odwołałem się do dzie

– Przepraszam – powiedział Elliot Stevens. – Myślę, że w tym miejscu powinien wkroczyć Gabinet Prezydenta. Zakładam, na podstawie gazet, że mówi pan o Kanadyjce.

– Niezupełnie. Ta rzecz się już wymknęła; nie mogliśmy zatrzymać publikacji. Carlos ma dojście do policji w Zurychu, która wydała raport. Myśmy go po prostu ubarwili, wyolbrzymili, i powiązaliśmy tę Kanadyjkę z równie fałszywą historią o milionach skradzionych z Gemeinschaft. – Webb przerwał i spojrzał na Abbotta. – To jest coś, o czym powi

– Nie mogę w to uwierzyć – rzekł Mnich.

– A ja nie chcę w to uwierzyć – odparł major. – Nigdy.

– Czy możemy się trochę cofnąć? – spytał doradca Białego Domu siadając naprzeciw oficera. – Muszę mieć całkowitą jasność w tej sprawie.

– Zaraz wszystko wytłumaczę – wtrącił Abbott widząc zdumienie na twarzy Webba. – Elliot jest tu na polecenie prezydenta. Chodzi o zabójstwo na lotnisku w Ottawie.

– Jest to piekielny kociokwik – przyznał otwarcie Stevens. – Premier, cholera, prawie powiedział prezydentowi, żebyśmy zabierali się z naszymi bazami z Nowej Szkocji. Cholerny Kanadyjczyk!

– Jak się to skończyło? – spytał Webb.

– Bardzo źle. Wiedzą tylko tyle, że wyższy urzędnik w departamencie finansów dyskretnie wypytywał o nie figurującą w żądnym spisie firmę amerykańską i został za to zabity. Sprawę pogorszyło jeszcze to, że wywiadowi kanadyjskiemu kazano trzymać się od tego z daleka; była to ściśle tajna operacja Stanów Zjednoczonych.

– Kto to, u diabła, zrobił?

– Obił mi się chyba o uszy Żelazny Zad – powiedział Mnich.

– Generał Crawford? Głupi sukinsyn… Głupi sukinsyn z żelaznym zadem!

– Wyobraża pan sobie? – wtrącił się Stevens. – Ich człowiek został zabity, a my mamy czelność im mówić, żeby się trzymali z daleka.

– Miał rację, oczywiście – poprawił Abbott. – Należało to zrobić szybko; nie było miejsca na nieporozumienia. Trzeba to było natychmiast wyciszyć – szok był obezwładniający. Dało mi to czas, żeby się porozumieć z MacKenziem Hawkinsem – Mac i ja pracowaliśmy razem w Birmie; teraz Mac jest na emeryturze, ale go słuchają. Obecnie współpracują, i to jest ważne, prawda?