Страница 63 из 116
– Sierżancie, niech pan nastawi radio na czternaście trzydzieści megaherców.
– Tak jest. – Sierżant pstryknął dwoma przełącznikami w radiu pod deską rozdzielczą, a potem przekręcił gałkę na częstotliwość 1430. – Już jest, panie majorze.
– Dziękuję. Czy mikrofon sięgnie tu do tyłu?
– Nie wiem. Nigdy nie próbowałem, panie majorze. – Kierowca wyjął z uchwytu mały plastikowy mikrofon i rozciągnął zwinięty spiralnie sznur. – Myślę, że tak.
Z głośnika buchnął jazgot zakłóceń, gdy odbiornik automatycznie wybierał i zagłuszał pasma. Połączenie miało nastąpić w ciągu paru sekund, i rzeczywiście nastąpiło.
– Treadstone? Treadstone, zgłoś się.
– Tu Treadstone – powiedział major Gordon Webb. – Słyszę was dobrze. Odbiór.
– Podać położenie.
– Około mili na południe od Triboro na East River Drive – powiedział major.
– Masz niezły czas – dał się słyszeć głos z głośnika.
– Bardzo mi miło. Będę miał szczęście…
Nastąpiła krótka przerwa, uwaga majora nie została dobrze przyjęta.
– Jedź do jeden-cztery-zero, Siedem-Jeden Wschodnia. Powtórzyć.
– Jeden-cztery-zero, Siedemdziesiąta Pierwsza Wschodnia.
– Pojazd trzymać z daleka. Przejść pieszo.
– Zrozumiano.
– Koniec. Bez odbioru.
– Bez odbioru – Webb wyłączył nadawanie i zwrócił kierowcy mikrofon. – Sierżancie, niech pan zapomni ten adres. Pana nazwisko jest teraz na bardzo ścisłej liście.
– Jasne, panie majorze. Zresztą i tak nic prawie nie było słychać. Ale skoro nie wiem, gdzie to jest i nie możemy tam pojechać samochodem, to gdzie mam pana wysadzić?
Webb uśmiechnął się.
– Nie dalej niż w odległości dwóch przecznic. Zasnąłbym po drodze, gdybym miał iść dalej.
– To może na rogu Lex i Siedemdziesiątej Drugiej?
– A to będą dwie przecznice?
– Nie więcej niż trzy.
– Jak to są trzy przecznice, to ty jesteś szeregowy.
– To bym nie mógł pana majora zabrać z powrotem. Szeregowcy nie maja takich uprawnień.
– Jak tam chcesz, kapitanie. – Webb zamknął oczy. Po dwóch latach miał wreszcie zobaczyć Treadstone-71. Wiedział, że powinien być podniecony, ale nie był. Odczuwał tylko zmęczenie i bezsilność. Co się stało?
Nieusta
– Jesteśmy, panie majorze.
Webb otworzył oczy; otarł pot z czoła. Spojrzał na zegarek, złapał teczkę i sięgnął do klamki.
– Będę tu między dwudziestą trzecią a dwudziesta trzecia trzydzieści, sierżancie. Jeżeli nie będziecie mogli zaparkować, to po prostu proszę krążyć, a ja was znajdę.
– Tak jest, panie majorze. – Kierowca obrócił się w fotelu. – Panie majorze, czy potem jeszcze gdzieś jedziemy?
– O co chodzi? Macie jakiś kurs?
– Ależ skąd, pan major wie, ze jestem do pana przydzielony, dopóki mnie pan nie zwolni. Ale te ciężkie wozy ciągną benzynę jak dawne Shermany. Jeżeli mamy jechać daleko, to lepiej wziąć paliwo.
– Przepraszam. – Major mu przerwał. – Dobrze, i tak musicie sami znaleźć, gdzie to jest, bo ja nie wiem. Pojedziemy na prywatne lotnisko w Madison, w New Jersey. Mam tam być nie później niż o godzinie zero.
– Coś mi się wydaje – rzekł kierowca – że od dwudziestej trzeciej trzydzieści to możemy się nie wyrobić, panie majorze.
– A więc o dwudziestej trzeciej. Dziękuję. – Webb wysiadł z wozu, zamknął drzwi i odczekał, aż brązowy pojazd włączy się w strumień ruchu na Siedemdziesiątej Drugiej Ulicy. Zszedł z krawężnika i skierował się na południe w stronę Siedemdziesiątej Pierwszej.
Cztery minuty później stał przed dobrze utrzymanym domem z brunatnego piaskowca. Jego stonowany bogaty wystrój pasował do pozostałych domów na tej wysadzanej drzewami ulicy. Była to cicha ulica, zamożna, a pieniądze stare. Tego miejsca na Manhattanie nikt by nie podejrzewał o to, że może być siedziba jednej z najtajniejszych operacji wywiadowczych w kraju. A od dwudziestu minut major Gordon Webb był jedną z ośmiu czy dziesięciu osób, które wiedziały o jej istnieniu.
Treadstone-71.
Szedł po schodach, zdając sobie sprawę z tego, że wywołany jego ciężarem nacisk na stalowe siatki wtopione w kamień uruchomił urządzenia elektroniczne, które z kolei włączyły kamery przekazujące jego obraz na monitory wewnątrz. Poza tym wiedział niewiele, z wyjątkiem tego, że Treadstone-71 jest zawsze czy
Wszedł na najwyższy stopień i zadzwonił. Zwykły dzwonek, ale nie przy zwykłych drzwiach, major nie miał co do tego wątpliwości. Ciężkie drewno przynitowane było do płyty stalowej, żelazne ozdoby w rzeczywistości były nitami, a wielka mosiężna gałka maskowała czujnik, który powodował, że przy włączonym alarmie stalowe rygle wskakiwały w stalowe gniazda za dotknięciem ludzkiej ręki. Webb spojrzał w górę na okna. Każda szyba, jak wiedział, miała grubość dwóch do trzech centymetrów i wytrzymywała pocisk kalibru 30. Treadstone-71 było fortecą.
Drzwi otworzyły się i major bezwiednie uśmiechnął się do postaci, która w nich stała – tak bardzo wydała mu się nie na miejscu. Była to drobna, siwowłosa, elegancka kobieta o delikatnych, arystokratycznych rysach i manierach wskazujących na dobre urodzenie i pieniądze. Jej głos potwierdził tę ocenę; była to wymowa znad środkowego Atlantyku, doskonalona w najlepszych szkołach i na niezliczonych meczach polo.
– Jak to miło z pana strony, że pan wpadł, panie majorze. Jeremy pisał, że pan się wybiera. Niechże pan wejdzie. Miło znów pana widzieć.
– Mnie również miło znowu panią zobaczyć – odpowiedział Webb, wchodząc do urządzonego ze smakiem foyer. Gdy drzwi się zamknęły, dodał: – Ale nie wiem, gdzie się spotkaliśmy.
Kobieta roześmiała się.
– Jak to, przecież tyle razy jedliśmy razem kolację.
– Z Jeremym?
– Oczywiście.
– A kto to jest Jeremy?
– Oddany nam siostrzeniec, który jest również oddanym przyjacielem pana; szkoda, że nie istnieje. – Wzięła go pod rękę i poprowadziła długim korytarzem. – To wszystko na użytek sąsiadów, którzy mogliby akurat tędy przechodzić… Proszę dalej, czekają na pana.
Weszli do obszernego pokoju gości
Doszli do końca korytarza, do wielkich mahoniowych drzwi, których głęboki relief i żelazny ornament służyły tyle ozdobie, co bezpieczeństwu. Jeżeli była tu gdzieś kamera do zdjęć w podczerwieni, to Webb nie miał pojęcia, gdzie umieszczono obiektyw. Siwowłosa kobieta nacisnęła niewidoczny dzwonek; major usłyszał cichy brzęczyk.
– Panowie, jest wasz przyjaciel. Kończcie pokera i bierzcie się do roboty. Obudź się, Jezuito.
– Jezuito? – spytał Webb zdumiony.
– Stary kawał – odpowiedziała kobieta. – Pochodzi z czasów, kiedy pan zapewne grał w kulki i straszył małe dziewczynki.
Drzwi się otworzyły i ukazała się podstarzała, ale w dalszym ciągu wyprostowana sylwetka Dawida Abbotta.
– Cieszę się, że pana widzę, majorze – powiedział dawny Milczący Mnich z Tajnych Służb, wyciągając rękę.
– Miło mi, że tu jestem. – Webb uścisnął mu dłoń. I
– To na pewno przyjaciel Jeremy’ego – powiedział z nutą humoru w głosie. – Straszna szkoda, że brak czasu na odpowiednią prezentację, młody człowieku. Chodź, Margaret. Tam na górze jest cudowny ogień w kominku. – I zwrócił się do Abbotta: – Dasz mi znać, Dawidzie, jak będziesz wychodził?
– Myślę, że tak jak zwykle – odrzekł Mnich. – Pokażę tym dwóm, jak mają do ciebie dzwonić.
Wtedy dopiero Webb zauważył trzeciego mężczyznę; stał w cieniu w drugim końcu pokoju i major poznał go natychmiast. Był to Elliot Stevens, wyższy doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych – jego alter ego, jak niektórzy twierdzili. Miał niewiele po czterdziestce, był szczupły, nosił okulary i roztaczał aurę bezpretensjonalnego autorytetu.
– …będzie dobrze – mówił nobliwy mężczyzna, który nie miał czasu się przedstawić; Webb go nie słyszał, ponieważ skierował uwagę na doradcę Białego Domu. – Będę czekał.
– No to do zobaczenia – podjął Abbott podnosząc ciepły wzrok na siwowłosą kobietę. – Dziękuję, Siostro Meg. Pamiętaj, żebyś miała wyprasowany habit.
– Ciągle trzymają się ciebie żarty, Jezuito.
Tych dwoje wyszło, zamykając za sobą drzwi. Webb stał przez chwilę, potrząsając głową i uśmiechając się. Mężczyzna i kobieta z Siedemdziesiątej Pierwszej Wschodniej numer sto czterdzieści pasowali do pokoju na końcu korytarza, tak jak ten pokój pasował do eleganckiego domu – a to wszystko było częścią cichej, zamożnej, wysadzanej drzewami ulicy.
– Zna ich pan od dawna, prawda?
– Od zawsze, rzec można – odpowiedział Abbott. – To człowiek zwany Żeglarzem, którego wykorzystywaliśmy do wypadów na Adriatyk podczas operacji Donovana w Jugosławii. Michajłowicz powiedział kiedyś, że pływa na zasadzie czystego zuchwalstwa, najgorszą pogodę naginając do swojej woli… no i niech pana nie zmyli urok Siostry Meg. Była jedną z dziewczyn „Interpidu”, to pirania z naprawdę ostrymi zębami.
– Jak widzę, ta para to cała historia.