Страница 149 из 160
– Nie wydaje mi się, aby teraz był odpowiedni czas i okazja, żebyś udowadniał, że jesteś nieustraszonym rewolwerowcem z westernu! Jeśli ci się nie powiedzie, twoje życie będzie ostatnią rzeczą, jaką będę się przejmował. Dla mnie ważniejszy jest Daleki Wschód, ważniejszy jest świat.
– Nie ma takiej możliwości, żeby mi się nie udało. Powiedziałem ci, że nawet doznając porażki nie przegram. To Sheng przegra, niezależnie od tego, czy będzie żył, czy nie, konsulat w Hongkongu zapewni to w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin.
– Nie pochwalam takiego poświęcania się z całą premedytacją – powiedział Jason, gdy szli ulicą. – Złudne bohaterskie wyczyny zawsze wszystko utrudniają i komplikują. Poza tym twoja tak zwana strategia śmierdzi pułapką. Oni to poczują! •
– Poczuliby, gdybyś to ty pertraktował z Shengiem, a nie ja. Mówisz, że to jest zbyt wymyślne, zbyt oczywiste, że są to posunięcia amatora. Wspaniale. Gdy Sheng usłyszy mój głos przez telefon, wszystko stanie się dla niego jasne. Rzeczywiście jestem zgorzkniałym amatorem, człowiekiem, który nigdy nie brał udziału w żadnej bezpośredniej akcji, biurokratą czystej wody, który został odrzucony przez system, któremu tak dobrze służył. Wiem, co robię, Bourne. Daj mi tylko broń.
Prośba nie była trudna do spełnienia. Niedaleko w Porto Interior, na Rua das Lorchas, znajdowało się mieszkanie d'Anjou, które stanowiło niewielki arsenał broni i sprzętu używanego w zawodzie Francuza. Pozostawała jedynie kwestia dostania się do środka i wybrania takiej broni, którą najłatwiej będzie rozłożyć, aby przekroczyć stosunkowo słabo strzeżoną granicę w Guangdongu z paszportami dyplomatycznymi. Zajęło im to jednak ponad dwie godziny, gdyż sposób, w jaki dokonywali wyboru, okazał się bardzo czasochło
– Celuj w głowę, co najmniej trzy kule w czaszkę. Inaczej będzie to tylko ukłucie pszczoły.
McAllister przełknął ślinę patrząc na swój pistolet, a Jason tymczasem oglądał pozostałe, chcąc wybrać broń o największej sile rażenia i jednocześnie jak najmniejszych rozmiarach. Wybrał dla siebie trzy pistolety maszynowe typu KG-9, które wyposażone były w większe niż normalnie magazynki mieszczące po trzydzieści naboi.
Z bronią ukrytą pod kurtkami wkroczyli o godzinie 3.35 nad ranem do na wpół wypełnionego kasyna Kam Pęk i przeszli na koniec długiego, mahoniowego baru. Bourne podszedł do miejsca, które zajmował poprzednio. Podsekretarz usiadł cztery stołki dalej. Barman rozpoznał hojnego klienta, który niespełna tydzień temu dał mu napiwek prawie że równy jego tygodniówce. Powitał go jak stałego bywalca znanego ze szczodrości.
– Nei hou a!
– Mchoh La. Mgoi – odrzekł Bourne zapewniając, że cieszy się dobrym zdrowiem.
– Angielska whisky, tak? – zapytał barman, pewny swojej pamięci, która, miał nadzieję, warta będzie nagrody.
– Powiedziałem przyjaciołom z kasyna w hotelu Lisboa, że powi
– Lisboa? Tam to dopiero są prawdziwe pieniądze! Dziękuję, sir.
Barman pospieszył przygotować Jasonowi drinka, który zwaliłby z nóg cały legion Cezara. Bourne skinął w milczeniu głową, a mężczyzna skierował się niechętnie w stronę oddalonego o cztery miejsca McAllistera. Jason zauważył, że analityk zamówił białe wino, uregulował należność co do centa i zapisał sumę w swym notesie. Barman wzruszając ramionami wykonał, co do niego należało, po czym przeszedł do środkowej części niezbyt tłumnie obleganego baru nie spuszczając wzroku ze swego ulubionego klienta.
Krok pierwszy.
On tu był. Dobrze ubrany Chińczyk, w ciemnym, szytym na miarę garniturze, weteran sztuki walki, który nie opanował wystarczająco perfidnych chwytów, człowiek, z którym on walczył w zaułku i który zaprowadził go na wzgórza Guangdongu. Pułkownik Su Jiang wolał nie podejmować w tych warunkach żadnego ryzyka. Postanowił zaangażować tej nocy tylko najbardziej wypróbowanych łączników. Żadnych żebraków, żadnych prostytutek.
Mężczyzna przeszedł powoli obok kilku stolików, jak gdyby chciał się zorientować, w jakiej fazie znajduje się gra, oceniając rozdających karty i graczy i zastanawiając się, gdzie spróbować szczęścia. Zbliżył się do stolika piątego i przez blisko trzy minuty obserwował grę, po czym przysiadł się i wyjął z kieszeni plik banknotów. Wśród nich, pomyślał Jason, jest wiadomość opatrzona hasłem „Kryzys”.
Dwadzieścia minut później nienaga
– Analityku! – szepnął. – Zostajesz tutaj!
– Co robisz?
– Przecież nie idę się bawić, na rany Chrystusa! – Jason wstał ze stołka i podążył w stronę drzwi za łącznikiem. Przechodząc obok barmana rzucił w dialekcie kantońskim: – Zaraz wracam.
– W porządku, sir.
Znalazłszy się na zewnątrz, Bourne szedł za elegancko ubranym człowiekiem mijając po drodze kilka budynków, dopóki tamten nie skręcił w wąską, słabo oświetloną, boczną uliczkę i nie zbliżył się do zaparkowanego pustego samochodu. Z nikim się nie spotkał; dostarczył wiadomość i teraz chciał odjechać. Jason ruszył szybko w jego stronę i gdy mężczyzna otworzył drzwi samochodu, dotknął jego ramienia. Łącznik obrócił się błyskawicznie, zgiął się i wyrzucił z impetem w górę wyćwiczoną lewą nogę. Bourne odskoczył w tył podnosząc w pokojowym geście ręce do góry.
– Nie musimy znowu przez to przechodzić – powiedział po angielsku, pamiętał bowiem, że ten człowiek władał angielskim, którego nauczyły go portugalskie zako
– Aiya! Pan! – Łącznik podniósł ręce w podobnym geście oznaczającym zawieszenie broni. – Oddaje mi pan honory, kiedy na nie nie zasługuję. Tamtej nocy pan mnie pokonał i dlatego ćwiczyłem po sześć godzin dzie
– Biorąc pod uwagę twój wiek, a także mój, daję ci słowo, że nie zostałeś pokonany. Mnie kości bolały o wiele bardziej niż ciebie, a poza tym wcale nie mam zamiaru sprawdzać twojego nowego programu treningu. Dobrze ci zapłacę, ale nie będę z tobą walczył. Można to nazwać tchórzostwem.
– Nie z pana strony, sir – zaprotestował Chińczyk opuszczając ręce i uśmiechając się od ucha do ucha. – Jest pan bardzo dobry.
– A jednak z mojej – odparł Jason. – Byłem nieprzytomny ze strachu. I oddałeś mi wielką przysługę.
– Dobrze mi pan zapłacił. Bardzo dobrze.
– Tym razem zapłacę ci jeszcze lepiej.
– Wiadomość była dla p a n a?
– Tak.
– Zajął pan miejsce Francuza?
– On nie żyje. Został zabity przez ludzi, którzy wysłali tę wiadomość.
Chińczyk wydawał się oszołomiony, może nawet smutny.
– Dlaczego? – zapytał. – Przecież dla nich pracował i był starym człowiekiem, starszym od pana.
– Serdeczne dzięki.
– Czy on zdradził tych, którym służył?
– Nie, to jego zdradzono.
– Komuniści?
– Kuomintang – powiedział Bourne potrząsając głową.
– Dongwu! Oni nie są lepsi od komunistów. Czego pan chce ode mnie?
– Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, mniej więcej tyle, ile zrobiłeś poprzednio, ale tym razem chcę, żebyś ze mną został. Chcę wynająć parę oczu.
– Wybiera się pan na wzgórza w Guangdongu?
– Tak.
– Więc potrzebuje pan pomocy przy przekraczaniu granicy?
– Nie będzie to konieczne, jeżeli znajdziesz mi kogoś, kto potrafi przenieść zdjęcie z jednego paszportu do drugiego.
– Robi się to codzie
– Dobrze. W takim razie pomówmy o użyczeniu mi twoich oczu. Istnieje pewne ryzyko, ale niewielkie. Jest również dwadzieścia tysięcy dolarów amerykańskich. Poprzednio zapłaciłem ci dziesięć, tym razem jest dwadzieścia.
– Aiya, to majątek! – Łącznik zamilkł, przyglądając się Bour-ne'owi. – Ryzyko musi być wielkie.
– Jeżeli będą kłopoty, mam nadzieję, że sobie z nimi poradzisz. Pieniądze zostawimy tutaj, w Makau, i tylko ty będziesz miał do nich dostęp. Czy podejmiesz się tego, czy mam szukać kogoś i
– Mam oczy sokoła. Niech pan nie szuka.
– Chodź ze mną z powrotem do kasyna. Poczekasz na zewnątrz, na ulicy, a ja odbiorę wiadomość.
Barman z ochotą wykonał to, o co Jason go poprosił, chociaż w zakłopotanie wprawiło go dziwne słowo „Kryzys”, którego należało użyć; uspokoiły go jednak wyjaśnienia Bourne'a, że jest to imię konia biorącego udział w wyścigach. Zaniósł „specjalnego” drinka zdezorientowanemu graczowi przy stoliku piątym i wrócił niosąc pod tacą zapieczętowaną kopertę. Jason pilnie obserwował sąsiednie stoliki wypatrując odwracających się głów czy przelotnych spojrzeń rzucanych spoza kłębów dymu. Nie zauważył jednak niczego. Widok ubranego w rudą kurtkę barmana pośród kelnerów noszących także rude kurtki był czymś tak naturalnym, że nie zwrócił niczyjej uwagi. Zgodnie z instrukcją, taca została umieszczona pomiędzy Bourne'em i McAllisterem. Jason wyjął z paczki papierosa, a pudełko zapałek pchnął w kierunku niepalącego analityka. Zanim zdumiony podsekretarz zdołał się połapać, Bourne wstał ze swego stołka i podszedł do niego.
– Czy ma pan ogień?
McAllister spojrzał na zapałki, podniósł pudełko, po czym wyjął jedną, zapalił i przytknął do papierosa. Gdy Jason wrócił na swoje miejsce, w ręku trzymał zapieczętowaną kopertę. Otworzył ją, wydobył znajdującą się wewnątrz kartkę i odczytał notatkę napisaną na maszynie po angielsku: Telefon Makau – 32-61-443.
Rozejrzał się w poszukiwaniu automatu telefonicznego i wówczas uświadomił sobie, że nigdy dotąd nie korzystał z automatu w Makau;