Страница 148 из 160
ROZDZIAŁ 36
Dzwonek telefonu wyrwał ze snu nagą kobietę, która szybko usiadła na łóżku. Leżący obok mężczyzna oprzytomniał w jednej chwili; nie lubił, kiedy niepokojono go w środku nocy, a dokładnie mówiąc wczesnym rankiem. Jednakże wyraz jego delikatnej, okrągłej azjatyckiej twarzy świadczył o tym, że niepokojono go dość często i że działało to na niego deprymująco. Sięgnął do telefonu stojącego na stoliku obok łóżka.
– Wefł – powiedział cicho.
– Aomen lai dianhua – odpowiedział operator centrali z kwatery głównej garnizonu w Guangdongu.
– Połącz mnie na urządzeniu zabezpieczającym i wyłącz nagrywanie.
– Zrobione, pułkowniku Su.
– Sam to sprawdzę – rzekł Su Jiang podnosząc się, by wziąć mały, płaski, prostokątny przedmiot, zakończony z jednego boku sterczącym okręgiem.
– To zbyteczne, sir.
– Przecież nie przez wzgląd na ciebie. – Su umieścił okrąg nad mikrofonem słuchawki i nacisnął guzik. Gdyby linia była na podsłuchu, przenikliwy gwizd, który rozległ się nagle i trwał przez sekundę, brzmiałby nadal ze zmie
– Bonsoir, mon ami – powiedział głos z Makau. Su Jiang natychmiast pojął, że rozmawia z zabójcą. – Comment ya va?
– Vous? – wysapał oszołomiony Jiang wysuwając spod prześcieradła swoje grube nogi i stawiając je na podłodze. – Attendc^! – Pułkownik odwrócił się do kobiety. – Ty, jazda. Wynoś się stąd – polecił w dialekcie kantońskim. – Zabieraj swoje rzeczy i ubierz się we frontowym pokoju. Zostaw drzwi otwarte, żebym widział, jak wychodzisz.
– Jesteś mi winien pieniądze! – szepnęła kobieta piskliwie. – Jesteś mi winien za dwa razy i podwójnie za to, co dla ciebie zrobiłam na dole!
– Wystarczającą zapłatą jest to, że być może nie każę zwolnić twojego męża. A teraz wynoś się! Masz trzydzieści sekund, w przeciwnym razie twój mąż zostanie bez grosza.
– Nazywają cię Świnią – powiedziała kobieta zbierając swoje rzeczy i ruszając ku drzwiom sypialni, gdzie odwróciła się i popatrzyła na Su. – Świnia!
– Won!
Chwilę później Su powrócił do telefonu kontynuując rozmowę po francusku. – Co się stało? Wiadomości z Pekinu są nieprawdopodobne. Podobnie wieści z lotniska w Shenzhen. Zostałeś przez niego porwany!
– On nie żyje – odezwał się głos z Makau.
– Nie żyje?
– Zastrzelony przez własnych ludzi. Wpakowali mu co najmniej pięćdziesiąt kuł.
– A ty?
– Uwierzyli w moją historyjkę. Byłem niewi
– O, mój Boże, gdzie to się stało?
– Posiadłość na Yictoria Peak. Należy do konsulatu i jest zakonspirowana jak diabli. Dlatego właśnie muszę dotrzeć do twojego najwyższego przywódcy. Dowiedziałem się rzeczy, o których powinien wiedzieć.
– Powiedz mnie.
Zabójca zaśmiał się szyderczo.- Ja sprzedaję tego rodzaju informacje. Nie rozdaję ich – a już na pewno nie świniom.
– Będziesz miał dobrą ochronę – upierał się Su.
– Zbyt dobrą jak dla mnie.
– Kogo masz na myśli mówiąc „najwyższy przywódca”? – powrócił do tematu pułkownik Su Jiang ignorując uwagę.
– Twojego zwierzchnika, szefa, wielkiego koguta – jakkolwiek chcesz go nazwać. To tamten człowiek, który w leśnym rezerwacie wygłaszał wszystkie mowy, prawda? Ten, który z taką wprawą używał swojego miecza, mężczyzna o dzikim spojrzeniu i krótkich włosach, ten, którego próbowałem ostrzec przed opóźniającą taktyką stosowaną przez Francuza…
– Ośmieliłeś się…? Zrobiłeś to?
– Zapytaj go. Powiedziałem mu, że coś jest nie w porządku, że Francuz go zwodzi. Chryste, zapłaciłem za to, że mnie nie słuchał. Powinien był porąbać tego francuskiego drania, kiedy go ostrzegałem! Teraz powiedz mu, że chcę z nim rozmawiać!
– Nawet ja z nim nie rozmawiam – powiedział pułkownik. – Kontaktuję się tylko z jego podwładnymi używając ich pseudonimów. Nie znam prawdziwych…
– Masz na myśli ludzi, którzy przylatują na wzgórza w Guang-dongu, żeby spotkać się ze mną i przekazać mi zlecenia? – przerwał mu Bourne.
– Tak.
– Nie będę rozmawiał z żadnym z nich! – wybuchnął Jason, udając swojego sobowtóra. – Chcę rozmawiać wyłącznie z tym człowiekiem. I byłoby lepiej, żeby on chciał rozmawiać ze mną.
– Najpierw będziesz rozmawiał z i
– Dobrze. Ty możesz być kurierem. Spędziłem z Amerykanami prawie trzy godziny, wciskając im najlepszą historyjkę, jaką udało mi się kiedykolwiek wymyślić. Wypytywali mnie szczegółowo i odpowiadałem im bez ogródek – nie muszę ci mówić, że mam na całym terytorium swoich ludzi, zarówno mężczyzn, jak i kobiety, którzy przysięgną, że jestem przedstawicielem handlowym i że przebywałem z nimi w określonym czasie, niezależnie od tego, kto będzie dzwonił…
– Nie musisz mi tego wszystkiego mówić – przerwał mu Su. – Podaj mi tylko wiadomość, którą mam przekazać. Rozmawiałeś z Amerykanami – i co?
– Również słuchałem. Ci kolonialiści mają głupi zwyczaj prowadzenia swobodnej rozmowy w obecności obcych.
– Tak jakbym słyszał teraz głos Brytyjczyka. Głos pełen wyższości. Wszyscy to znamy.
– Cholera, masz rację. Arabowie tego nie robią i Bóg świadkiem, że wy, skośnoocy, też nie.
– Proszę mówić dalej.
– Człowiek, który mnie porwał, ten, który został zabity przez Amerykanów, sam był Amerykaninem.
– Tak?
– Podpisuję się pod swoimi morderstwami pewnym nazwiskiem. Nazwisko to ma długą historię. Brzmi ono Jason Bourne.
– Wiemy o tym. I co?
– On był tym prawdziwym! Tym Amerykaninem, którego oni poszukiwali przez blisko dwa lata.
– No i?
– Oni uważają, że to Pekin go odnalazł i wynajął. Ktoś z Pekinu, dla kogo najważniejszą rzeczą w życiu stało się zabójstwo pewnego człowieka z tamtego domu. Bourne jest do wynajęcia i każdy ma takie same szansę go kupić, jak mawiają Amerykanie.
– Twój język jest wykrętny. Proszę, mów jaśniej!
– W tamtym pokoju razem z Amerykanami było jeszcze kilku i
– Tak? – naciskał zaniepokojony pułkownik.
– Mówili też wiele i
– Aiya!
– To jest ta wiadomość, którą przekażesz, a ja będę czekał na odpowiedź w kasynie w ciągu trzech godzin. Wyślę kogoś, żeby ją odebrał i nie próbuj żadnych głupstw. Mam tam ludzi, którzy mogą wszcząć burdę równie łatwo, jak pociągnąć za spust. Jakikolwiek podejrzany ruch, a twoi ludzie zginą.
– Pamiętamy Tsimshatsui parę tygodni temu – powiedział Su Jiang. – Pięciu z naszych wrogów zostało zabitych w gabinecie na zapleczu, podczas gdy w kabarecie rozpętała się bijatyka. Nie będzie żadnych podejrzanych ruchów; nie jesteśmy głupcami, kiedy mamy do czynienia z tobą. Często zastanawialiśmy się, czy ten prawdziwy Jason Bourne był takim fachowcem jak jego następca.
– Nie był. – Wspomnij o burdzie w kasynie, gdyby ludzie Shenga próbowali zastawić na ciebie pułapkę. Powiedz, że zostaną zabici. Nie musisz wdawać się w szczegóły. Oni zrozumieją… Analityk dobrze wiedział, o czym mówi. – Jedno pytanie – dodał Jason z niekłamanym zainteresowaniem. – Kiedy doszliście do tego, że ja nie jestem prawdziwym Jasonem Bourne'em?
– Zorientowaliśmy się na pierwszy rzut oka – odparł pułkownik. – Lata robią swoje, czyż nie? Ciało może pozostać sprawne, dzięki ćwiczeniom można nawet poprawić swoją formę, ale na twarzy odciska się piętno czasu; to nieuniknione. Twoja twarz nie mogłaby być twarzą człowieka z „Meduzy”. To było ponad piętnaście lat temu, a ty masz teraz niewiele ponad trzydzieści. Do „Meduzy” nie werbowano dzieci. Ciebie stworzył Francuz.
– Hasłem jest „Kryzys”. Masz trzy godziny – powiedział Bourne odwieszając słuchawkę.
To szaleństwo! – Jason wyszedł z oszklonej kabiny w czy
– Bardzo dobrze ci poszło – pochwalił go analityk zapisując coś w małym notesiku. – Ja zapłacę rachunek. – Podsekretarz ruszył w kierunku podwyższenia, gdzie telefonistki przyjmowały opłaty za rozmowy międzynarodowe.
– Ty nie rozumiesz, w czym rzecz – ciągnął Bourne idąc obok McAllistera, mówiąc ściszonym, chrapliwym głosem. – To nie może się udać. Jest za bardzo wymyślne, zbyt oczywiste, by ktoś mógł się na to nabrać.
– Gdybyś nalegał na spotkanie – to owszem, ale ty przecież nie nalegasz. Chodzi ci tylko o rozmowę telefoniczną.
– Chcę, aby potwierdził swój udział w tym całym cholernym szwindlu. Żeby się przyznał, że to on za tym wszystkim stoi!
– Przytaczając znowu twoje słowa – powiedział analityk, biorąc z lady rachunek i wyjmując pieniądze – on nie może nie odpowiedzieć. Musi to zrobić.
– Stawiając takie warunki wstępne, które rozwalą cały twój plan.
– W takich sprawach będę oczywiście potrzebował twojej pomocy. – McAllister wziął resztę dziękując skinieniem głowy znużonej telefonistce i ruszył ku drzwiom. Jason szedł obok.
– Może ja nie będę mógł ci pomóc.
– W tych okolicznościach, chcesz powiedzieć – rzekł analityk, gdy wyszli na zatłoczony chodnik.
– Co?
– To nie ta strategia tak cię niepokoi, Bourne, ponieważ zasadniczo jest to twój własny plan. Doprowadza cię do wściekłości to, że to ja wprowadzam go w czyn, a nie ty. Podobnie jak Havilland uważasz, że się do tego nie nadaję.