Страница 146 из 160
– Dlaczego z tobą?
– Po części prawda, po części kłamstwo – odparł analityk powtarzając słowa Bourne'a.
– Dziękuję za tak uważne wysłuchanie. A teraz mi to wyjaśnij.
– Najpierw prawda, Bourne lub Webb, czy jak tam chcesz, by cię nazywać. Sheng wie zarówno o moich zasługach dla rządu, jak i o tym, że nie przynoszą mi one żadnych wymiernych korzyści. Jestem inteligentnym, ale niewidocznym i nieznanym urzędnikiem, wiecznie pomijanym, ponieważ brak mi tych cech, które pozwoliłyby mi dojść do wysokich godności czy intratnych posad w sektorze prywatnym. W pewnym sensie jestem podobny do Aleksandra Conklina i choć nie mam tak jak on ciągot do alkoholu, to czuję się prawie tak samo rozgoryczony. Byłem równie dobry jak Sheng i on o tym wiedział, ale jemu udało się czegoś dokonać, a mnie nie.
– Wzruszająca spowiedź – wtrącił znowu zniecierpliwiony Ja-son. – Ale dlaczego miałby się z tobą spotkać? Jak zdołasz go wywabić i wystawić na strzał, panie analityku? Mam nadzieję, że wiesz, co to oznacza?
– Chcę mu wyrwać kawałek jego Hongkongu. Omal mnie nie zabito zeszłej nocy. To było ostateczne upokorzenie i teraz, po tych wszystkich latach, chcę wreszcie czegoś dla siebie, dla swojej rodziny. To jest to kłamstwo.
– Mówisz niezrozumiale. Nie mogę za tobą nadążyć.
– Bo nie słuchasz między wierszami. Za to mi płacą, pamiętasz?… Jestem skończony. Nadszedł kres mojej zawodowej kariery. Przysłano mnie tutaj, żebym zbadał i przeanalizował pogłoski docierające z Tajwanu. Pogłoski o ekonomicznym spisku zawiązanym w Pekinie wydawały mi się prawdziwe, a skoro tak, to źródło w Pekinie mogło być tylko jedno – mój dawny partner z chińsko-amerykańskich negocjacji handlowych, inspirator nowej polityki handlowej Chin. Nic takiego nie mogłoby mieć miejsca bez jego udziału, nawet jeżeli byłyby to tylko zamierzenia. Uznałem więc, że mam uzasadnione powody, by się z nim skontaktować, nie po to, by położyć temu kres, lecz by oficjalnie zdementować te pogłoski, oczywiście za pewną cenę. Mógłbym posunąć się nawet do stwierdzenia, że nie jest to sprzeczne z interesami mojego rządu, no i naturalnie moimi. Chodzi przede wszystkim o to, żeby on m u s i a ł się ze mną spotkać.
– I co wtedy?
– Wtedy ty powiedziałbyś mi, co robić. Mówiłeś, że mógłby tego dokonać byle dywersant, czemu więc ja miałbym sobie nie poradzić? Ale materiały wybuchowe odpadają. Nie umiem się nimi posługiwać. Wolałbym jakąś broń.
– Mogą cię zabić.
– Podejmę ryzyko.
– Czemu?
– Ponieważ to trzeba zrobić. Tu Havilland ma rację. Gdyby Sheng zobaczył, że nie jesteś oszustem, lecz prawdziwym zabójcą, tym, który próbował go zamordować w rezerwacie ptaków, jego strażnicy posiekaliby cię na kawałki.
– Wcale nie zamierzałem mu się pokazywać – powiedział spokojnie Bourne. – Ty miałeś tego dopilnować, ale nie w ten sposób.
W cieniu straganu McAllister przyglądał się meduzyjczykowi. – Zabierasz mnie ze sobą, prawda? – zapytał w końcu. – Zmusisz mnie do tego, jeśli będzie potrzeba.
– Zmuszę.
– Tak też myślałem. Nie zgodziłbyś się tak łatwo, żebym jechał z tobą do Makau. Mogłeś mi powiedzieć na lotnisku, jak dostać się do Shenga, mogłeś też zażądać, żeby dano ci trochę czasu przed rozpoczęciem akcji. Nie sprzeciwialibyśmy się, jesteśmy zbyt przerażeni. Niezależnie od tego widzisz teraz, że wcale nie potrzebujesz mnie zmuszać. Zabrałem nawet ze sobą swój paszport dyplomatyczny – McAllister przerwał na chwilę, po czym dodał: – I drugi paszport, który wyjąłem z akt asystenta technicznego – tego wysokiego faceta, który zrobił ci zdjęcie na stole.
– Co zrobiłeś?
– Wszystkie osoby z personelu technicznego Departamentu Stanu mające dostęp do poufnych spraw muszą oddawać do depozytu swoje paszporty. Jest to środek ostrożności, konieczny również dla ich własnego bezpieczeństwa…
– Ja mam trzy paszporty – przerwał mu Jason. – A jak, do cholery, uważasz, że sobie radzę?
– Wiedzieliśmy, że masz co najmniej dwa zawierające dane dawnego Bourne'a. Lecąc do Pekinu używałeś jednego z poprzednich nazwisk, a w rysopisie podany był brązowy kolor oczu, nie piwny. Jak udało ci się tego dokonać?
– Nosiłem szkła kontaktowe. Za radą pewnego przyjaciela, który ma dziwaczne przezwisko i jest lepszy niż którykolwiek z waszych ludzi.
– O, tak. Czarnoskóry fotograf, spec od fałszywych dokumentów, który nazywa się Kaktus. W rzeczywistości potajemnie współpracował z Treadstone, ale przecież ty z pewnością o tym pamiętałeś, jak również to, że często odwiedzał cię w Wirginii. Z zebranych przez nas informacji wynikało, że należy go zwolnić, ponieważ zadawał się z kryminalistami.
– Jeżeli go tkniesz, postaram się, żebyś wyleciał z hukiem z tej swojej biurokratycznej machiny.
– Nikt nie ma takiego zamiaru. A teraz po prostu zamienimy zdjęcia i wkleimy do paszportu asystenta to, które najbardziej pasuje do jego rysopisu.
– To strata czasu.
– Wcale nie. Paszporty dyplomatyczne mają ogromne zalety, szczególnie tutaj. Eliminują czasochło
– Kolejnych rozmów?
– Będziesz rozmawiał z jego podwładnymi przestrzegając takiej kolejności, jaka jest wymagana. Powiem ci, co masz mówić, lecz gdy droga będzie już całkowicie przetarta, ja będę rozmawiał z Sheng Chouyangiem.
– Nie nadajesz się do tego! – wykrzyknął Jason zwrócony twarzą w kierunku ciemnego straganu i McAllistera. – Jesteś amatorem w tych sprawach!
– W tym, co ty robisz, rzeczywiście jestem. Ale nie w tym, co robię ja.
– Dlaczego nie powiedziałeś Havillandowi o tym swoim wspaniałym planie?
– Bo on by się na to nie zgodził. Zamknąłby mnie w areszcie domowym, ponieważ uważa, że ja się do tego nie nadaję. Zawsze tak będzie myślał. Nie potrafię grać. Nie mam na każde zawołanie tych gładkich odpowiedzi, które brzmią szczerze, ale w istocie nie zawierają żadnej treści. Tym n.zem jednak to co i
Teraz z kolei Bourne popatrzył na analityka. Gdy mu się przyglądał, przypomniały mu się słowa Marie, które, choć wypowiedziane w i
– To nie jest odpowiedź – powiedział. – To punkt widzenia, ale nie odpowiedź. Dlaczego t y? Mam nadzieję, że nie robisz tego po to, aby udowodnić swoją przyzwoitość. To byłoby bardzo niemądre i bardzo niebezpieczne.
– Może to dziwne – zaczął McAllister marszcząc brwi i spoglądając przelotnie na ziemię – ale o tyle, o ile ta sprawa dotyczy ciebie i twojej żony, sądzę, że jest to część odpowiedzi – niewielka część. – Podsekretarz stanu podniósł wzrok i mówił dalej spokojnie. – Lecz zasadniczym powodem, Bourne, jest to, że mam już trochę dość bycia Edwardem Newingtonem McAllisterem, może nawet zdolnym, ale na pewno pozbawionym większego znaczenia analitykiem.
Jestem tylko mózgiem trzymanym w pokoju na zapleczu, który wyciąga się stamtąd wtedy, gdy sprawy zbytnio się komplikują, a po udzieleniu rady odsyła z powrotem. Można powiedzieć, że chciałbym wykorzystać tę okazję, aby przez moment pobyć na słońcu – poza pokojem na zapleczu, jak to było dotąd.
Jason przyglądał się w mroku podsekretarzowi. – Przed paroma minutami powiedziałeś, że istnieje ryzyko niepowodzenia. A ja przecież jestem doświadczony. Ty zaś nie. Czy wziąłeś pod uwagę następstwa, jeżeli t o b i e się nie uda?
– Nie sądzę, aby tak się stało.
– Nie sądzisz, aby tak się stało – powtórzył apatycznie Bour-ne. – Czy mogę zapytać dlaczego?
– Przemyślałem to.
– To doskonale.
– Nie. Ja mówię poważnie – zaprotestował McAllister. – Strategia jest zasadniczo prosta: sprawić, aby Sheng został ze mną sam. Ja mogę to zrobić, natomiast ty tego za mnie nie zrobisz. I na pewno nie doprowadzisz do takiej sytuacji, by pozostał sam na sam z tobą. Wszystko, czego mi potrzeba, to kilka sekund i broń.
– Gdybym do tego dopuścił, nie wiem, co przeraziłoby mnie bardziej. Twój sukces czy twoja porażka. Chcę ci przypomnieć, że jesteś podsekretarzem stanu w rządzie Stanów Zjednoczonych. Przypuśćmy, że cię złapią. Wtedy „żegnaj, Charlie” dla wszystkich.
– Rozważam to od dnia, kiedy wróciłem do Hongkongu.
– Co takiego?
– Przez całe tygodnie rozmyślałem nad tym, że to mogłoby być rozwiązaniem, że j a sam mógłbym być tym rozwiązaniem. Rząd jest kryty. Wszystko to jest zapisane w moich papierach pozostawionych na Victoria Peak, z kopią dla Havillanda i drugim kompletem, który będzie dostarczony do Konsulatu Chińskiego w Hongkongu po upływie siedemdziesięciu dwóch godzin. Być może ambasador jest już w posiadaniu swojej kopii. Więc sam widzisz, że nie ma już odwrotu.
– Coś ty, do cholery, zrobił?!
– Opisałem przyczyny tego krwawego starcia między mną a Shen-giem. Zawarłem tam swoje obserwacje z okresu, który tutaj spędziłem, jak również wspomniałem o znanej skło