Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 144 из 160



ROZDZIAŁ 35

Helikopter sanitarny przeleciał z łoskotem nad Portem Wiktorii w kierunku Makau mijając wyspy położone na Morzu Południowochińskim. Łodzie patrolowe Republiki Ludowej zostały zawiadomione przez radiostację marynarki woje

Bourne i podsekretarz stanu, ubrani w białe, przewiązane paskami kombinezony i białe czapki Królewskich Oddziałów Medycznych, nie mieli na rękawach żadnych naszywek, które wskazywałyby na ich rangę; byli po prostu podwładnymi, którym polecono dostarczyć krew dla Zhonggito rena, członka reżimu zaangażowanego w proces dalszego demontowania imperium. Wszystko załatwiano prawidłowo i sprawnie w nowym duchu porozumienia pomiędzy kolonią i jej przyszłymi władcami. Niech przychodzą, niech odchodzą. Wszystko to jest odległe o całe życie i dla nas zupełnie bez znaczenia. My nie skorzystamy. Nigdy nie korzystamy. I nie dzięki nim, nie dzięki tym na górze.

Z parkingu za szpitalem usunięto wszystkie pojazdy. Cztery reflektory oświetlały teren. Pilot helikoptera zaczął schodzić pionowo w dół w kierunku betonowej nawierzchni przygotowanej do lądowania.

Widok świateł i hałaśliwy łoskot helikoptera zgromadziły za bramą szpitala na Rua Coelho Do Amaral tłumy ludzi. Tym lepiej, pomyślał Bourne spoglądając w dół z otwartego luku. Spodziewał się, że odlot helikoptera spodziewany za mniej więcej pięć minut przyciągnie jeszcze więcej gapiów. Śmigła nadal wolno się obracały, reflektory wciąż były włączone, a policjanci tworzący kordon pozostawali na swoich stanowiskach – wszystko to świadczyło o wyjątkowym charakterze sytuacji. Tłumy stanowiły najbardziej sprzyjającą okoliczność, na jaką Bourne i McAllister mogli liczyć; w zamieszaniu mogli dołączyć do ciekawskich widzów, podczas gdy dwaj i

Jason, choć niechętnie, podziwiał zręczność, z jaką McAllister przesuwał swoje figury na szachownicy. Analityk był zdecydowany w działaniu. Wiedział, które guziki trzeba nacisnąć, by przemieścić pionki. W aktualnej sytuacji pionkiem był pewien lekarz ze szpitala Kiang Wu, który przed kilku laty przeznaczył środki przyznane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy na cele medyczne na potrzeby własnej kliniki na Almirante Sergio. Międzynarodowy Fundusz Walutowy był wspierany finansowo przez Waszyngton, a ponieważ McAllister przyłapał lekarza na gorącym uczynku, miał sposobność go zdemaskować i zagroził, że to uczyni. Jednak doktor był górą. Zapytał McAllistera, kim ma zamiar go zastąpić – w Makau brak było dobrych lekarzy. Czy nie byłoby lepiej, gdyby Amerykanin przymknął oczy na to nadużycie, a w zamian za to jego klinika roztoczy opiekę lekarską nad biednymi? Z podaniem tego do publicznej wiadomości? McAllister, w którym odezwała się mentalność ministranta, poddał się, lecz nie zapomniał nierozważnego czynu doktora ani jego długu. Miał być spłacony dziś wieczorem.

– Chodź! – wrzasnął Bourne podnosząc się i chwytając jeden z dwóch pojemników z krwią. – Ruszaj!

McAllister trzymał się kurczowo metalowej sztaby, podczas gdy helikopter z głuchym uderzeniem opadł na betonową nawierzchnię. Był blady, jego nieruchoma twarz przypominała maskę.

– Jakie to obrzydliwe – wymamrotał. – Zaczekaj, proszę, aż wylądujemy.

– Już wylądowaliśmy. To twój plan, analityku. Ruszaj! Kierowani przez policję, pospiesznie przeszli przez parking w stronę podwójnych otwartych drzwi przytrzymywanych przez dwie pielęgniarki. Wewnątrz natknęl-i się na chińskiego lekarza ubranego w biały kitel z nieodłącznym stetoskopem wystającym z kieszeni. Doktor chwycił McAllistera za ramię.

– Miło znowu pana spotkać, sir – powiedział po angielsku pły

– Pańskie nie były i

– Proszę iść za mną do laboratorium. Znajduje się przy końcu korytarza. Przełożona pielęgniarek sprawdzi plomby na pojemnikach i podpisze kwity, a później pójdziemy do i

– Kim oni są? – zapytał Bourne. – Gdzie pan ich znalazł?

– Portugalscy stażyści – odparł doktor. – Młodzi lekarze bez grosza przy duszy przysłani z Lizbony dla zaludnienia tutejszych rezydencji.

– Wyjaśnienia? – dopytywał się Jason, gdy ruszyli korytarzem.

– W zasadzie żadnych – rzekł mieszkaniec Makau. – Można to określić jako „handel”. Całkowicie zgodny z prawem. Dwaj brytyjscy medycy, którzy chcą spędzić tutaj noc, i dwaj przepracowani młodzi lekarze, którzy zasłużyli sobie na noc w Hongkongu. Wrócą rano wodolotem. Żaden z nich nie mówi po angielsku. Nic nie będą wiedzieć ani nawet podejrzewać. Po prostu będą zadowoleni, że starszy doktor odgadł ich potrzeby i docenił zasługi.

– Znalazłeś odpowiedniego człowieka, analityku.

– Jest złodziejem.

– A ty kurwą.

– Słucham?

– Nic. Chodźmy.

Kiedy już dostarczono pojemniki, sprawdzono plomby i podpisano pokwitowania, Bourne i McAllister udali się razem z lekarzem do przyległego, zamkniętego na klucz biura, gdzie znajdowały się zapasy leków i skąd drugie drzwi, również zamknięte na klucz, prowadziły na korytarz. Dwaj portugalscy stażyści czekali przed oszkloną szafką. Jeden z nich był nieco wyższy od drugiego i obaj uśmiechali się. Zamiast prezentacji mężczyźni tylko skinęli sobie głowami, a potem lekarz zwrócił się do podsekretarza stanu.



– Na podstawie dostarczonych mi przez pana opisów – opis pańskiej osoby nie był mi oczywiście potrzebny – powiedziałbym, że mają odpowiednie wymiary, nie sądzi pan?

– Mniej więcej – zgodził się McAllister, podczas gdy obaj z Jasonem zaczęli ściągać swoje białe kombinezony. – Ubrania są trochę za duże. Ale jeżeli przebiegną dostatecznie szybko i pochylą głowy, wszystko będzie w porządku. Niech pan im powie, żeby zostawili pokwitowania i kombinezony pilotowi. On ma się za nas podpisać, kiedy przyleci do Hongkongu. – Bourne i analityk przebrali się w ciemne, wymięte spodnie i luźne kurtki. Potem wręczyli młodym lekarzom swoje kombinezony i czapki. McAllister niepokoił się. – Proszę im powiedzieć, żeby się pospieszyli. Odlot planowany jest za niecałe dwie minuty.

Doktor powiedział coś po portugalsku, a następnie zwrócił się do podsekretarza stanu. – Pilot nie może przecież odlecieć bez nich, sir.

– Wszystko zostało zgrane w czasie i obliczone co do minuty – warknął analityk głosem, w którym wyczuwało się strach. – Nie należy wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania. Wszystko ma być jak w zegarku. Szybciej!

Stażyści byli gotowi; czapki nasunęli nisko na oczy, a pokwitowania na pojemniki z krwią wsadzili do kieszeni. Doktor udzielił Amerykanom ostatnich wskazówek wręczając im jednocześnie dwie pomarańczowe przepustki szpitalne.

– Wyjdziemy stąd razem; drzwi zamykają się samoczy

– Po co te świstki? – zapytał McAllister wskazując na trzymaną w ręku przepustkę.

– Prawdopodobnie na nic. Ale w razie gdyby panowie zostali zatrzymani, wyjaśnią waszą obecność i nie będą kwestionowane.

– Dlaczego? Co w nich jest? – Nie było takiego faktu, takiej informacji, którą analityk mógłby pozostawić bez wyjaśnienia.

– To całkiem proste – powiedział lekarz patrząc spokojnie na McAllistera. – Przedstawiają one panów jako ubogich uchodźców, bez jakichkolwiek środków, których ja wspaniałomyślnie leczę w mojej klinice, nie pobierając żadnej opłaty. Na rzeżączkę – dla ścisłości. Oczywiście znajdują się tu typowe dane osobowe – wzrost, przybliżona waga, kolor włosów i oczu, obywatelstwo. Pańskie dane są bardziej kompletne, ponieważ niestety nie spotkałem wcześniej pańskiego przyjaciela. Naturalnie w moich aktach znajdują się duplikaty, tak że nikt nie będzie miał wątpliwości, że to pan.

– Co takiego?

– Sądzę, że gdy już znajdziecie się na ulicy, mój stary dług zostanie umorzony. Zgadza się pan ze mną?

– Rzeżączka?

– Musimy się pospieszyć, sir. Wszystko jak w zegarku. – Doktor otworzył drzwi, przepuścił czterech mężczyzn, po czym wraz z dwoma Portugalczykami skierował się w lewo w stronę bocznego wyjścia i helikoptera sanitarnego.

– Chodźmy – szepnął Bourne, biorąc McAllistera za ramię i skręcając w prawo.

– Czy słyszałeś, co mówił ten człowiek?

– Nazwałeś go złodziejem.

– Bo nim był. Jest.

– Kiedy oskarżenie o złodziejstwo pada z ust złodzieja, nie należy tego brać dosłownie.

– A cóż to znaczy?

– To proste – ciągnął Jason Bourne patrząc z pogardą na idącego obok analityka. – Ma na ciebie trzy haczyki: zmowa, korupcja… i rzeżączka.

– O, mój Boże.

Stali na obrzeżach tłumu oblegającego wysokie ogrodzenie i patrzyli, jak helikopter odrywa się z hukiem od betonowej płyty i wzbija w nocne niebo. Kolejno zgaszono wszystkie reflektory i po chwili parking oświetlały już tylko słabe latarnie. Większość policjantów wsiadła do furgonetki; pozostali przechadzali się obojętnie lub zapalali papierosy, jak gdyby obwieszczając fakt, że podniecenie minęło. Ludzie zaczęli się rozchodzić, rzucając pytania adresowane do każdego i do nikogo zarazem. Kto to był? Ktoś bardzo ważny, no nie? Co się wydarzyło, jak myślisz? Sądzisz, że kiedyś się dowiemy? Kogo to obchodzi? Mieliśmy rozrywkę, a teraz się napijmy, dobrze? Spójrz na tę kobietę. Kurwa pierwszej klasy, przyznasz, co? To moja bliska krewna, ty bęcwale!