Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 60 из 103

– Że też ta wiedźma nigdy się nie zmęczy! – szepnął Hopper.

– "Melika" znaczy w tutejszym narzeczu: "królowa"; sama nadała sobie to imię – wyjaśnił Grimes stojącemu obok Pittowi. – My nazywamy ją "wściekłą wiedźmą ze Wschodu", bo była kiedyś oddziałową więzienia w Nowym Jorku.

– Jeśli na co dzień jest taka – mruknął Pitt ponuro – to wyobrażam sobie, co zrobi, jak dowie się o naszych wózkach ze stemplami zamiast rudy.

Pitt objął Evę ramieniem i odprowadził ją na bok. Daremnie Giordino i Hopper usiłowali ich osłonić. Melika, która wciąż miała Pitta na oku, natychmiast to zauważyła. Ruszyła szybko w ich stronę i zatrzymała się z groźną miną przed Evą. Już wiedziała, że bardziej dotknie Pitta bijąc Evę, niż kierując swój bat na niego.Zamachnęła się, ale na drodze wyrósł potężny biceps Giordina.Pojawił się na nim czerwony, podchodzący krwią ślad, poza tym jednak Giordino sprawiał wrażenie, jakby nic mu się nie stało.

– Nic lepszego nie potrafisz? – spytał, patrząc na Melikę chłodno.

Zapanowała martwa cisza. Ustał wszelki ruch, wszyscy wstrzymali oddech w oczekiwaniu gromu. Przez dobre pięć sekund Melika stała jak wryta, nie wiedząc, jak zareagować. Potem, nie zdając sobie sprawy z własnej śmieszności, rzuciła się na Giordina z rykiem zranionego niedźwiedzia.

– Odsuń się! – zabrzmiał potężny, władczy głos.

Melika odwróciła głowę. Przy otwartych żelaznych wrotach, prowadzących do lochu-sypialni, stał Selig 0'Ba

– Nie ruszaj Pitta i Giordina – odezwał się ponownie 0'Ba

– Muszą być w dobrej formie: będą nosić trupy do katakumb.

– To ma być dowcip? – spytał głośno Pitt.

O'Ba

– Nie bawi mnie fizyczne wykańczanie pana Pitta. Urządzę mu raczej pranie mózgu. To będzie ciekawe doświadczenie dla nas obu.Dopilnuj, żeby przez najbliższe dziesięć szycht ci dwaj nie mieli za ciężkiej pracy.

Melika spuściła głowę, niechętnie przyjmując polecenie. Zaledwie CTBa

– Ruszać się, śmierdzące gówno! – ryknęła, wymachując batem nad wielkim, szkaradnym łbem.

Ledwie powłócząca nogami Eva potknęła się i omal nie upadła. Pitt podtrzymał ją i pomógł dojść do grupy ładowaczy.

– Przebijemy się, przyrzekam ci – powiedział. – I wrócimy tu z jakąś większą siłą, żeby was wszystkich uwolnić. Ale musisz wytrzymać, musisz przeżyć.

– Wytrzymam. Teraz już mam po co żyć – odparła cichym, ale stanowczym głosem. – Będę czekała.

Lekko dotknął ustami ran na jej twarzy. Potem zwrócił się do Hoppera, Grimesa i Fairweathera, którzy osłaniali ich żywym murem.

– Dbajcie o nią.

– Będziemy, na pewno. – Hopper skinął żywo głową.

– Mimo wszystko myślę, że nasz pierwotny plan był lepszy- powiedział Fairweather. – Ukryci w wagoniku moglibyście całkiem łatwo i bezpiecznie dotrzeć na poziom młynów rudy.

– Tak – przyznał Pitt – ale potem musielibyśmy jeszcze przejść nie zauważeni przez górne poziomy. A na to nie widzę większych szans. Łatwiej wydostaniemy się na powierzchnię windą dyrektorską i tunelem koło pomieszczeń biurowych.

– Niech pan go nie przekonuje – powiedział do Fairweathera zrezygnowany Giordino. – Dirk nigdy i nigdzie nie korzysta z kuche

– Potrafi pan ocenić, ilu tu jest uzbrojonych strażników? – Pitt zwrócił się z pytaniem do Fairweathera, który przebywał w kopalni dłużej niż ludzie z WHO i lepiej ją poznał.

– Z grubsza – odparł Anglik po chwili namysłu. – Około dwudziestu, może dwudziestu pięciu. Ale inżynierowie też są uzbrojeni.

– Pracuje ich tu sześciu czy siedmiu.

Grimes podał Giordinowi dwie małe plastikowe manierki.

– To cała woda, jaką udało nam się zgromadzić. Chociaż wszyscy składali się na to ze swoich racji, zdołaliśmy uzbierać tylko dwa litry.Przykro mi, że nie ma więcej.

Giordino schował manierki za koszulę. Położył dłonie na ramionach Grimesa i podziękował mu serdecznie. Zdawał sobie sprawę, jakiego poświęcenia wymagał ten dar.

– A dynamit? – przypomniał Pitt i rozejrzał się pytająco.

– Ja go mam – odparł Hopper i wsunął w dłoń Pitta laseczkę dynamitu i spłonkę.

– Zawdzięczamy to człowiekowi z ekipy strzelniczej – wyjaśnił. – Przemycił dynamit w bucie.

– Jeszcze dwie sztuki do kompletu – włączył się konspiracyjnym tonem Fairweather.

– Pilnik, przyda się do przecięcia łańcuchów.





– I schemat korytarzy na tym poziomie, z zaznaczonymi kamerami TV.

– Na odwrocie naszkicowałem prowizorycznie mapę waszej trasy do szlaku transsaharyjskiego.

– To na pewno dobra mapa – zareklamował go Hopper. – Jeśli ktokolwiek naprawdę zna te piekielne okolice, to tylko pan.

Pitt poczuł łzy w oczach.

– Dziękuję – powiedział. – Zrobimy naprawdę wszystko, żeby po was jak najszybciej wrócić.

– Będziemy się za was modlić – odparł Hopper i objął Pitta potężnym, niedźwiedzim uściskiem.

– A pamiętajcie – powiedział na pożegnanie Fairweather – żeby objeżdżać diuny. Nie próbujcie ich forsować. Zagrzebiecie się w piasku – i już po was.

– Powodzenia! – zakończył krótko Grimes.

Podszedł strażnik i lufą pistoletu zaczął odpychać Pitta i Giordina od reszty towarzystwa. Pitt zlekceważył to; jeszcze raz pochylił się nad Evą i delikatnieją pocałował.

– Nie zapomnij – szepnął. – Spotykamy się na plaży w Monterey.

– Włożę najbardziej "odkrywczy" kostium – uśmiechnęła się kokieteryjnie.

Strażnicy rozdzielili ich, zanim Pitt zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Kiedy poszturchiwany lufami wchodził do sztolni, odwrócił się, by przesłać jej pożegnalny gest. Ale nie rozpoznał jej już w gęstej masie więźniów.Strażnik zaprowadził ich w to samo miejsce, gdzie parę godzin temu ładowali rudę, i zostawił ich samych. Pod ścianą piętrzył się nowy stos pokruszonej skały, a na torze stał następny długi skład pustych wagoników.

– Dam teraz krótki popis wyścigu pracy, a ty tymczasem popracuj nad łańcuchami gdzieś poza zasięgiem kamery – rzekł Pitt i natychmiast zaczął machać łopatą.Giordino zaatakował swój łańcuch pilnikiem, który dał mu Grimes. Na szczęście żelazo łańcuchów było stare i podłej jakości. Szybko przepiłował jedno ogniwo i wyciągnął uwolnione końce łańcucha przez otwory kajdanek.

– Teraz twoja kolej – powiedział.

Pitt piłował swój łańcuch, opierając go na stalowej burcie wagonika. Dzięki temu uporał się z robotą jeszcze szybciej niż Giordino.

– Zostały jeszcze te cholerne kajdanki – stwierdził – ale to później. Najważniejsze, że możemy już tańczyć.

Giordino zakręcił łańcuchem młynka w powietrzu.

– Kto bierze strażnika, ty czy ja?

– Ty – odparł Pitt wspaniałomyślnie. – Ja spróbuję go zaczarować.

Pół godziny później chrzęst żwiru za zakrętem sztolni obwieścił nadejście kolejnego strażnika. Pitt wyrwał kabel z kamery telewizyjnej. Zza zakrętu wyłoniło się tym razem dwóch Tuaregów. Szli pod ścianami chodnika z bronią gotową do strzału. Nieruchome oczy, ledwie widoczne przez szczeliny zawojów, patrzyły zimnym, twardym spojrzeniem.

– Mamy aż dwóch gości – ostrzegł szeptem Giordino. – Zdaje się, że nie mają ochoty na towarzyskie pogawędki.

Pierwszy strażnik podszedł szybko do Pitta i uderzył go lufą pistoletu w żebra. Cios był niespodziewany, ale więzień nie wyglądał na zaskoczonego.

– To miło, że wpadliście – powiedział.

Teraz najważniejsze było pierwsze uderzenie – zanim strażnicy spostrzegą niebezpieczeństwo. Pitt błyskawicznym ruchem lewej ręki odsunął lufę broni, podczas gdy prawa, uzbrojona w duży kamień, wystrzeliła zza pleców i bezbłędnie ugodziła w czoło strażnika. Tuareg wygiął się do tyłu jak napięty łuk, po czym osunął się miękko na ziemię.Drugi strażnik przez chwilę zamarł w bezgranicznym osłupieniu. Jeszcze nigdy nic podobnego nie zdarzyło się w tej kopalni. Po chwili oprzytomniał i poderwał broń do strzału. Ale było już za późno.Pitt, który rzucił się na ziemię, uciekając z linii strzału, tylko kątem oka widział, jak nad głową Tuarega przelatuje, niczym dziecięca skakanka, gruby żelazny łańcuch.

Giordino zacisnął go natychmiast, jak garotę, na szyi ofiary. Strażnik stracił równowagę i wypuścił z rąk automat. Próbował rozpaczliwie uwolnić się od łańcucha, coraz głębiej wrzynającego się w krtań. Jego nogi wierzgały w agonalnych drgawkach.Giordino rozluźnił uścisk dopiero wtedy, gdy strażnik prawie całkiem przestał się ruszać. Puścił łańcuch. Tuareg zwalił się na ziemię obok swego kolegi.

– Niech się cieszą, że uszli z życiem – mruknął Giordino, podnosząc troskliwie pistolet maszynowy.

– Nie na długo będzie tej radości – odparł Pitt. – Jak Melika dowie się, że pozwolili nam uciec, doświadczą na własnej skórze losu więźniów.

– Nie możemy ich tak zostawić. Następny strażnik znajdzie ich tutaj i podniesie alarm.

– Wrzuć ich do któregoś wózka i przysyp rudą. Nie ockną się wcześniej niż za dwie godziny. My tymczasem będziemy już na pustyni.

– Chyba że wcześniej przyjdzie tu ktoś, żeby naprawić kamerę.

Kiedy Giordino upychał w wózku nieprzytomnych Tuaregów, Pitt studiował uważnie plan kopalni, naszkicowany przez Fairweathera. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie zdołaliby z pamięci odtworzyć drogi, którą tutaj dotarli; chodniki tworzyły skomplikowany, wielokrotnie rozgałęziony labirynt.

Giordino skończył czarną robotę, sięgnął ponownie po pistolety strażników i zaczął oglądać je z ciekawością.

– Fiberglasowy automat kaliber pięć pięćdziesiąt sześć, standardowe wyposażenie armii francuskiej. Ładne cacko.

– Nie strzelaj bez wyraźnej potrzeby – ostrzegł Pitt. – Lepiej zachowywać się cicho, dopóki Melika nie wie, że zwialiśmy.