Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 61 из 103

Doszli do głównej sztolni, przecięli ją i zanurzyli się w tunel po drugiej stronie. Przemykając ostrożnie pod kamerami, oznaczonymi na planie Fairweathera mijali kolejne skrzyżowania podziemnych korytarzy. Za każdym razem Pitt zatrzymywał się na parę sekund, by sprawdzić na planie, czy idą we właściwym kierunku.

– Masz przynajmniej pojęcie, gdzie jesteśmy? – spytał niecierpliwie Giordino, któremu te sekundy wydawały się godzinami.

– Szkoda, że nie sypałem za sobą okruszków, gdy ta wiedźma nas tu wiozła – zażartował Pitt i korzystając z bliskości zakurzonej żarówki jeszcze raz pochylił się nad planem Fairweathera.

Nagle z głębi tunelu dobiegł metaliczny łoskot kół toczących się po szynach; pociąg z rudą szybko zbliżał się do nich. Pitt rozejrzał się. Dziesięć metrów dalej dostrzegł głęboką, naturalną rozpadlinę w ścianie tunelu.

– Tam! Może nas nie zauważą.

Paroma susami dopadli zbawczej szczeliny. Okazała się głębsza, niż myśleli, prowadziła gdzieś dalej, w mroczne czeluści. Stanęli jak wryci. Poraził ich okropny, powodujący mdłości smród. Dopiero po chwili przemogli się i ruszyli powoli w głąb rozpadliny, dotykając ściany rękami. Pitt wymacał jakiś kabel i idąc wzdłuż niego natrafił wkrótce na wyłącznik. Nacisnął go i blade, upiorne światło rozjaśniło dużą komorę.

Był to cmentarz, czy raczej krypta, o której mówili 0'Ba

Widok był przerażający.

– O Bożel – szepnął Giordino. – Tu jest co najmniej tysiąc trupów.

– No tak – powiedział Pitt. – Tak jest najłatwiej! O'Ba

Mówił to z rosnącym oburzeniem i pasją. Miał przed oczyma duszy przerażającą wizję: Eva, doktor Hopper i i

– Idziemy dalej, na powierzchnię – powiedział suchym, szorstkim głosem, który sam z trudem rozpoznał.

Zanim przez szczelinę w skale dotarli do tunelu, odgłos pociągu już przycichł. Mimo to rozejrzeli się ostrożnie przed ruszeniem w dalszą drogę, by nie natknąć się na jakiś pieszy patrol. Tunel był pusty. Ale nie uszli nim daleko. Wkrótce zdecydowali się skręcić w boczny chodnik, który – jak wynikało z planu Fairweathera – prowadził krótszą drogą do dyrektorskiej windy. Po raz pierwszy uśmiechnęło się do nich szczęście – dnem chodnika płynął wątły strumyczek wody. Pitt przyklęknął i niemal z zachwytem przyglądał się strużce.

– Pij, ile możesz – powiedział. – Na dłużej starczy tego, co dał nam Hopper.

Ale Giordino wpadł na to już wcześniej. Rzucił się na kolana obok Pitta, zanim ten skończył mówić, i czerpał wodę z zagłębień chodnika złożonymi w czarkę dłońmi.Z tunelu za ich plecami dobiegły ludzkie głosy. Towarzyszył im szczęk łańcuchów.

– Cholera, prowadzą tu jakąś grupę roboczą – mruknął Giordino.

Odświeżeni wodą, biegiem ruszyli naprzód. Już po minucie stali przed żelaznymi drzwiami, za którymi znajdowała się zbawcza winda.Giordino wsunął laseczkę dynamitu w dziurkę od klucza i na wystającym końcu zamocował spłonkę, po czym cofnął się kilka kroków, w miejsce, gdzie Pitt czekał już z kamieniem w dłoni. Pierwszy rzut był chybiony.

– Wyobraź sobie, że jesteś na jarmarku i chcesz zaimponować jakiejś ładnej dziewczynie – podsunął Giordino.

– Żeby tylko nie usłyszeli tego huku strażnicy albo windziarz. – Pitt podniósł następny kamień.

– Nawet jak usłyszą, pomyślą pewnie, że to zwykły odstrzał rudy gdzieś w pobliżu.

Tym razem Pitt rzucił celnie. Spłonka ekslodowała, powodując wybuch dynamitu. Podbiegli do drzwi: zamek był wyrwany. Otworzyli ciężkie wrota i szybko pokonali ostatni, wąski odcinek tunelu, prowadzący do windy. Giordino zatrzymał się niepewnie przed kasetką z przyciskiem.

– Może to działa według jakiegoś kodu? – spytał.

– Teraz już się tego nie dowiemy – odparł Pitt. – Spróbujemy własnej kombinacji.

Namyślał się przez chwilę, potem zaczął pospiesznie naciskać guzik: raz, dwa, wreszcie trzy razy, a po krótkiej przerwie jeszcze dwa.W szybie windy, w którym panowała dotąd martwa cisza, rozległo się ciche buczenie silnika elektrycznego.

– Jak to wymyśliłeś? – spytał z podziwem Giordino.

– Nic nie wymyśliłem. Założyłem po prostu, że działa każda kombinacja; byle to nie był jeden długi sygnał.

Po kilkudziesięciu sekundach buczenie ustało. Operator otworzył drzwi windy, ale nie zobaczył za nimi nikogo. Zdziwiony, wyszedł za próg i w tym momencie na jego kark spadł potężny cios, wymierzony przez Pitta kolbą pistoletu. Giordino szybko wciągnął operatora z powrotem do windy.





– Cała naprzód! – zawołał Pitt, sięgając do najwyższego guzika.

– A nie zwiedzimy poziomów kruszenia i cyjanizacji rudy?

– Tylko jeśli ci na tym zależy.

– Jakoś się obejdę – mruknął nieszczerze Giordino.

Winda pomknęła w górę. Stali obok siebie w ciasnej klatce, patrząc, jak na tablicy nad drzwiami zapalają się kolejne światełka. Zastanawiali się, czy na górze nie czeka już pluton Tuaregów, by natychmiast po otwarciu drzwi podziurawić ich kulami.Winda zwolniła bieg, po czym zatrzymała się – tak miękko, że ledwie to poczuli. Pitt odbezpieczył broń i polecił Giordinowi zrobić to samo. Drzwi rozsunęły' się automatycznie, ale nie posypał się na nich grad kul. W biegnącym na wprost drzwi korytarzu byli jednak ludzie: inżynier i strażnik. Na szczęście oddalali się. Zajęci rozmową, nie zwracali uwagi na to, co dzieje się za ich plecami.

Nie było gdzie ukryć nieprzytomnego operatora. Pitt nacisnął więc najniższy guzik na tablicy, by odesłać go jak najdalej. Wyskoczyli na korytarz, zanim drzwi zaczęły się zamykać, i skulili się pod ścianą, czekając aż strażnik i inżynier wejdą do któregoś z pomieszczeń za kasetonowymi drzwiami.Gdy ludzie O'Ba

Zaczerpnęli tchu i popatrzyli na przebytą już drogę. Korytarz biurowy za nimi nadal był pusty, ale nie można było dłużej ryzykować. W każdej chwili mógł się tam ktoś pojawić.

– Ja biegam szybciej – szepnął Pitt i podał swój pistolet Alowi.

– Gdyby się odwrócił, zanim go dopadnę, załatw go krótką serią.

– Tylko pamiętaj, żeby zejść z linii strzału – ostrzegł Giordino.

Pitt zdjął buty i przykucnął w pozycji startującego sprintera.

Mocno oparł palce stóp w zagłębieniu skalnej podłogi i wyskoczył do przodu jak sprężyna, nabierając od razu dużej szybkości. Jego szansę- wiedział to – nie były wielkie. Wprawdzie bose stopy nie czyniły hałasu, ale w wąskim skalnym tunelu każdy, nawet najsłabszy dźwięk niósł się głośnym echem. Przebiegł już prawie czterdzieści metrów, gdy strażnik, zdumiony dochodzącym zza jego pleców tupotem, odwrócił głowę. Widok bosego niewolnika, pędzącego w jego stronę, na chwilę wprawił go w osłupienie. Ta chwila uratowała Pitta. Kiedy w końcu strażnik podniósł broń do strzału, napastnik był już przy nim; runął na niego całym ciężarem. Upadając, strażnik uderzył potylicą w skalne podłoże i stracił przytomność.Pitt zsunął się z niego i położył się na wznak, z trudem chwytając powietrze. Leżał tak jeszcze, kiedy pochylił się nad nim obładowany Giordino.

– Niezły bieg, jak na faceta po czterdziestce – powiedział, pomagając Pittowi wstać.

– Ale już ostatni; nigdy więcej tego nie zrobię – potrząsnął głową Pitt.

W podziemnej hali, która otwierała się przed nimi, zobaczyli dwie ciężarówki. Stały zaparkowane obok siebie przy wylocie tunelu prowadzącego do wąwozu. Pitt spojrzał na leżącego bezwładnie Tuarega, potem na Giordina.

– Masz jeszcze pewnie sporo siły – powiedział. – Wrzuć go do tej pierwszego wozu. Zabierzemy go. Gdyby tu ktoś przypadkiem przyszedł, pomyśli, że chłopak się nudził na posterunku i pojechał na przejażdżkę po pustyni.

Giordino bez trudu dźwignął nieprzytomnego strażnika; podszedł do ciężarówki i przerzucił Tuarega przez tylną klapę. Potem wsiadł do szoferki, w której Pitt majstrował już pod kierownicą, by spiąć poza stacyjką przewody elektryczne. Po chwili tablica rozdzielcza ożyła; wskazówka paliwa podskoczyła do pozycji "full". Fairweather miał rację.

Pitt nacisnął guzik startera. Silnik zaskoczył niemal natychmiast.

– Nie ma tu jakiegoś zegara? – spytał Giordino.

– Nie, to chyba najtańszy model, bez wyposażenia dodatkowego.

– A po co ci to?

– Ci cholerni Tuaregowie zabrali mi zegarek. Zupełnie straciłem poczucie czasu.

Pitt sięgnął po but, którego nie zdążył jeszcze włożyć po sprinterskich wyczynach, i ze schowka w podeszwie wyjął swoją doksę. Zapiął zegarek na przegubie i dopiero wtedy odpowiedział na pytanie.

– Pierwsza dwadzieścia w nocy.

– Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje – mruknął Giordino.

Pitt włączył pierwszy bieg i ruszył. W tunelu, prowadzącym na zewnątrz, przeszedł na dwójkę i jechał najwolniej jak mógł. Chciał, by silnik pracował cicho. Niosący się tunelem dźwięk mógł kogoś zaalarmować. Dodatkowy problem stanowiła mała szerokość tunelu; ciężarówka ocierała się co chwila o skalne ściany. Pitt nie martwił się zadrapaniami lakieru, ale przeraźliwy zgrzyt metalu o skałę mógł obudzić umarłego. Dopiero kiedy opuścili tunel i znaleźli się w wąwozie, przyspieszył, włączając kolejno wyższe biegi. Zapalił długie światła i wcisnął do końca pedał gazu. Renault popędził dnem wąwozu, zostawiając za sobą gęstą chmurę pyłu.