Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 59 из 103

– Popatrz na mnie. Jestem Dirk Pitt.

Dopiero teraz otworzyła szeroko oczy.

– Dirk? To naprawdę ty?

Pocałował ją, potem delikatnie dotknął dłonią jej pokaleczonej twarzy.

– Jeśli to nie ja – powiedział – to ktoś robi sobie z nas okrutne żarty.

Do klęczącej pary przyłączył się Giordino.

– Znasz ją? – spytał.

– Tak, to doktor Eva Rojas, ta, którą poznałem w Kairze.

– Jak się tu dostała?! – wykrzyknął Giordino ze zdumieniem.

– No właśnie, jak? – Pitt skierował pytanie do Evy.

– Generał Kazim uprowadził nasz samolot i zesłał całą ekipę WHO tutaj, do kopalni.

– Dlaczego? Po co? – dopytywał się Pitt. – Czy stanowiliście dla niego jakieś zagrożenie?

– Chyba tak. Byliśmy bliscy rozpoznania przyczyny choroby, która zabija mieszkańców wiosek na pustyni. Wracaliśmy do Kairu z próbkami do analizy.

Dopiero teraz Pitt coś sobie przypomniał.

– Pamiętasz? – zwrócił się do Giordino. – Massarde pytał nas, czy współpracujemy z zespołem doktora Hoppera z WHO.

– Tak, pamiętam. Widocznie wiedział już, że Kazim trzyma ich tutaj.

Eva ułożyła wilgotną chustkę na czole chorej dziewczynki i nagle, niespodziewanie, przytuliła głowę do piersi Pitta.

– Po coś tu przyjeżdżał! – załkała. – Teraz umrzesz tutaj, jak my wszyscy.

– Przecież umówiliśmy się na randkę, nie pamiętasz?

Zajęty całkowicie Eva, Pitt nie zauważył trzech ludzi, ostrożnie zbliżających się do nich przejściem między pryczami. Jako pierwszy szedł wysoki mężczyzna z ogorzałą twarzą i gęstą rudą brodą. Dwaj pozostali wyglądali nędznie i słabowicie. Na nagich torsach rysowały się krwawo liczne ślady batów. Ich twarze przybrały jednak groźny wyraz; Giordino uśmiechnął się mimowolnie. Byli w tak kiepskiej kondycji fizycznej, że bez trudu położyłby wszystkich trzech na raz.

– Masz jakieś kłopoty? – spytał rudobrody opiekuńczym tonem.

– Nie, wręcz przeciwnie – odparła Eva. – To jest Dirk Pitt; ten, który uratował mi życie w Egipcie.

– Ten facet z NUMA?

– Tak – odezwał się Pitt – ten sam. A to mój przyjaciel, Al Giordino.

– Jestem Frank Hopper – przedstawił się rudobrody, po czym wskazał wynędzniałego człowieka po lewej. – A to Warren Grimes.

– Domyślam się. Eva dużo mi o was mówiła w Kairze.

– Cieszę się, że pana poznałem, chociaż szkoda, że w tak ponurych okolicznościach.

– Hopper popatrzył na głębokie rany na obu policzkach Pitta, potem dotknął długiej blizny na swoim własnym policzku.

– Zdaje się, że obaj rozgniewaliśmy Melikę.

Trzeci mężczyzna wysunął się zza jego pleców i wyciągnął dłoń do Pitta.

– Major Ian Fairweather – przedstawił się, Anglik? – zdziwił się Pitt.

– Tak jest. – Fairweather skinął służbiście. – Z Liverpoolu.

– A jak pan tutaj trafił?

– Jestem przewodnikiem, prowadziłem wycieczki po Saharze.

– Ostatnią z nich zmasakrowali tubylcy, w wiosce ogarniętej jakąś zarazą powodującą obłęd. Sam ledwo uszedłem z życiem, ale jakoś przebrnąłem przez pustynię i wylądowałem w szpitalu w Gao. Tam aresztował mnie generał Kazim, żebym nie ujawnił sprawy przed światem, i zapakował mnie tutaj, do Tebezzy.

– Przeprowadziliśmy analizę patologiczną w tej wiosce, o której mówi major Fairweather – dodał Hopper. – Wszyscy tubylcy zmarli, zatruci jakąś dziwną substancją chemiczną.

– Związek organometaliczny, połączenie syntetycznego aminokwasu z kobaltem… – mruknął pod nosem Giordino.

– Jakim cudem dowiedział się pan tego? – Hopper nie wierzył własnym uszom.

– Nie było cudu. Po prostu w czasie, gdy pański zespół badał to skażenie na pustyni, my badaliśmy wodę w Nigrze.

Pitt opowiedział krótko o katastrofalnej ekspansji glonów na oceanie i o ekspedycji NUMA w górę rzeki. Kiedy dodał, że Rudi Gu

– Dzięki Bogu, udało wam się przekazać wyniki…

– Ale źródło, gdzie jest źródło? – niecierpliwił się Grimes.

– W Fort Foureau – stwierdził krótko Giordino.

– To niemożliwe… – Grimes wyglądał na zawiedzionego. – Miejsca, gdzie wystąpiło skażenie, są odległe od Fort Foureau o setki kilometrów.

– Trucizna przenosi się wodami podskórnymi – wyjaśnił Pitt.

– Zanim nas złapali, mieliśmy możliwość obejrzeć sobie zakłady w Fort Foureau. To prawda, że palą tam dużo odpadów chemicznych i nuklearnych, ale dziesięć razy tyle zrzucają do podziemnych magazynów. A stamtąd różne świństwa przeciekają do wód gruntowych.

– Muszą się o tym natychmiast dowiedzieć światowe organizacje ekologiczne – oświadczył Grimes. – Szkody powodowane przez śmietnik w Fort Foureau mogą być niewyobrażalne…





– Nie mówmy już o tym – przerwał mu Hopper. – Mamy mało czasu, a musimy szybko ustalić dla nich plan ucieczki.

– Dla nas? – zdziwił się Pitt. – A reszta?

– Nie mamy szansy przejść przez pustynię. Nasze organizmy są już straszliwie wyniszczone. Katorżnicza praca, brak snu, niedożywienie, niedostatek wody – wszystko to zrobiło swoje. Dlatego zdecydowaliśmy się na jedyną możliwość: gromadzimy zapasy i czekamy na kogoś, kto mógłby z nich zrobić dobry użytek. Kogoś takiego jak pan.

Pitt popatrzył na Evę, potem znów na Hoppera.

– Nie mogę tak odejść…

– To niech pan zostanie i zdycha razem z nami w tej norze! – brutalnie wtrącił się Grimes. – Człowieku, zrozum, jesteś naszą jedyną nadzieją!

Eva ścisnęła dłoń Pitta.

– Musisz iść, jak najszybciej – błagała. – Zanim będzie za późno.

– Ona ma rację – przyłączył się Fairweather. – Wystarczy czterdzieści osiem godzin w kopalni i będzie pan wyglądał tak jak my.

– Niech pan dobrze popatrzy: czy ktoś z nas zdoła przejść więcej niż pięć kilometrów po pustyni?

Pitt wbił wzrok w ziemię.

– A jak myślicie, ile przejdziemy my, Al i ja? Dwadzieścia, trzydzieści kilometrów? Bez wody? – spytał po chwili.

– Mamy wodę i żywność, ale tylko dla jednego – rzekł Hopper. – Oczywiście sami zadecydujecie, który idzie, a który zostaje.

Pitt pokręcił powoli głową.

– Pójdziemy razem.

– Dla dwóch naprawdę nie wystarczy zapasów – przyłączył się do argumentów Hoppera Fairweather. – To strasznie daleko.

– No właśnie: ile? – spytał rzeczowo Giordino.

– Czterysta kilometrów do transsaharyjskiego szlaku motorowego, jeśli posuwać się prosto na wschód. Człowiek w pełni sił ma szansę przejść tę ostatnią setkę, a jak już będzie na szlaku, na pewno ktoś się przy nim zatrzyma. Tam jest spory ruch. Pitt przyglądał się Fairweatherowi podejrzliwie.

– Chyba nie wszystko pojąłem. Powiedział pan: "ostatnią setkę".

– A jak pokonamy pierwsze trzy? Przefruniemy?

– Jak wyjdziecie na powierzchnię – Fairweather pogodził się już z liczbą mnogą – weźmiecie jedną z ciężarówek 0'Ba

– To dość optymistyczny rachunek. A jeśli bak będzie pusty?

– Na pustyni nikt nigdy nie zostawia pustego baku – oświadczył Fairweather z profesjonalnym przekonaniem.

– Czyli wystarczy wyjść stąd, nacisnąć guzik windy, wydostać się na powierzchnię, ukraść ciężarówkę i wesoło odjechać na wschód – podsumował Giordino. – Doskonale, już się robi.

Hopper uśmiechnął się blado.

– A ma pan lepszy plan?

– Szczerze mówiąc – przyznał Pitt – nie mamy nawet cienia pomysłu.

– Musimy się pospieszyć – ostrzegł Fairweather. – Najdalej za godzinę Melika znowu pogoni nas do łopaty.

Pitt rozejrzał się po wnętrzu lochu.

– Wszyscy pracujecie przy ładowaniu rudy?

– Wszyscy więźniowie polityczni, czyli również my – wyjaśnił Grimes. – Kryminalni pracują przy mieleniu i chemicznym czyszczeniu rudy na górnych poziomach, a także w ekipach strzałowych. Nie mają szansy długo pożyć: giną od materiałów wybuchowych, od rtęci i cyjanków, używanych w procesie rafinacji.

– Dużo jest tu cudzoziemców?

– Z naszej szóstki zostało jeszcze pięć osób. Jedną Melika zakatowała na śmierć.

– Kobietę?

– Tak. To była doktor Marie Victor; bardzo dzielny człowiek i jeden z najwybitniejszych fizjologów w Europie. – Z twarzy Hoppera zniknął uśmiech. – To już trzecia ofiara śmiertelna, odkąd tu jesteśmy. Wcześniej Melika zamordowała żony dwóch francuskich inżynierów z Fort Foureau. Spojrzał na dziewczynkę na pryczy, majaczącą w malignie. – Najgorzej cierpią ich dzieci, a my nie możemy im pomóc.

Fairweather wskazał ręką grupę ludzi, skupionych przy jednej z dalszych prycz. Były tam cztery kobiety i ośmiu mężczyzn, wszyscy biali. Jedna z kobiet trzymała na kolanach trzyletniego chłopczyka.

– Boże! – szepnął ze zgrozą Pitt. – No oczywiście! Massarde nie mógł wypuścić wolno ludzi, którzy budowali zakłady w Fort Foureau. Przecież by go zdemaskowali.

– Dużo tu jest kobiet i dzieci? – spytał Giordino głosem pełnym autentycznego oburzenia.

– Obecnie dziewięć kobiet i czworo małych dzieci – odparł Fairweather.

– Sam widzisz – włączyła się do rozmowy Eva. – Im szybciej uciekniecie i sprowadzicie pomoc, tym więcej niewi

Pitta nie trzeba było dalej przekonywać. Popatrzył wyczekująco na Hoppera i Fairweathera.

– W porządku, powiedzcie więcej o waszym planie.

38

Był to plan pełen luk i niejasności, niezwykle prymitywny wytwór zdesperowanej wyobraźni ludzi uwięzionych, a jednak, właśnie dzięki swemu szaleństwu, wykonalny.

– Godzinę później Melika i jej gwardia wkroczyli do lochu, zwlekli niewolników z drewnianych prycz i pognali do wielkiej komory przy windzie, gdzie zaczęli formować grupy robocze, mające podjąć pracę w różnych częściach kopalni. Pitt odnosił wrażenie, że Melika znajduje jakąś szczególną, zbrodniczą przyjemność w rozdzielaniu razów na prawo i lewo. Siekła biczem nagie, bezbro