Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 15 из 103

– Jak się miewa pan Massarde?

– Czeka na górze.

Vere

– Proszę się rozgościć – powiedział oficjalnie. – Pan Massarde zaraz…

– Już jestem, Felix – Massarde, który wszedł właśnie drugimi drzwiami, zbliżył się do Kazima i uścisnął go ostentacyjnie – Zateb, drogi przyjacielu, cieszę się, że cię widzę!

Spojrzał porozumiewawczo na swego zastępcę. Ten skinął głową i opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi.

– Mam wiadomość z Kairu – zaczął Massarde bez żadnych wstępów – że twoim ludziom nie udało się odwieść WHO od zamiaru wysłania misji do Mali.

– Niestety, tak się złożyło. – Kazim wzruszył obojętnie ramionami. – Nie bardzo wiem, dlaczego.

Massarde spojrzał twardo na generała.

– A ja wiem: twoi ludzie, którzy mieli załatwić Evę Rojas nie wykonali zadania.

– Nie ominęła ich kara.

– Zlikwidowałeś ich?

– Tak, nie toleruję partaczy – skłamał Kazim, choć jakaś cząstka prawdy w tym była. Fuszerka jego agentów mocno go zirytowała. Gdyby tylko ich znalazł, na pewno by się z nimi rozprawił. Wściekły, kazał rozstrzelać oficera, który planował akcję, oskarżywszy go o zdradę i sabotaż.

Massarde nie zaszedłby tak wysoko, gdyby nie umiał trafnie oceniać ludzi. Znał Kazima wystarczająco dobrze, aby wyczuwać jego kłamstwa.

– Nie możemy lekceważyć naszych wrogów – powiedział.

– Ci akurat nie są specjalnie groźni. Nie mają żadnego dostępu do naszych tajemnic.

– Tak sądzisz, Zateb? Podobno już dzisiaj ma wylądować w Gao zespół ekspertów od chorób zakaźnych i zatruć. Jeśli zaczną tutaj węszyć…

– To znajdą tylko piasek i upał – przerwał Kazim. – Sam mówiłeś, że twoja aparatura kontrolna nie wykazuje żadnych skażeń środowiska. A nie sądzę, by mieli lepszą.

– Tak – zgodził się Massarde – ale trzeba ich mieć na oku.

– Zostaw to mnie. W razie czego zaopiekuje się nimi pustynia.

– Nie spiesz się z tym – ostrzegł Massarde. – Jeśli zginą, pierwsze podejrzenia padną na rząd Mali i Entreprises Massarde. Doktor Hopper, szef tej misji, już wczoraj w czasie konferencji prasowej narzekał na nieprzychylną postawę władz malijskich. Mówił nawet, że jego zespół może tu być narażony na niebezpieczeństwo. Rozrzuć ich kości na pustyni, a od razu będziemy tu mieli armię dzie

– Nie miałeś tylu skrupułów w sprawie pani doktor Rojas.

– Bo to nie było na naszym podwórku i nie nas obciążały ewentualne podejrzenia.

– Dlaczego w takim razie zgodziłeś się na "tragiczny wypadek" połowy twoich własnych inżynierów i ich rodzin?

– Ich zniknięcie było niezbędne dla ochrony drugiego etapu naszych działań.

– Masz szczęście, żę Francuzi przyjęli twoje wyjaśnienia, a gazety paryskie nie opisały sprawy na pierwszych stronach.

– Mam tam trochę przyjaciół – mruknął Massarde. – Ale przyznaję, że bardzo zręcznie pomogłeś mi w tej sprawie. Nie poradziłbym sobie bez twoich pomysłów.

Jak większość ludzi z tych stron, Kazim był bardzo łasy na pochlebstwa, a Massarde umiał to wygrywać. Głęboko gardził generałem, ale wiedział, że bez jego pomocy całe to saharyjskie przedsięwzięcie nie będzie działać. W istocie była to przestępcza spółka, z której jednak Kazim dostawał tylko pięćdziesiąt tysięcy dolarów miesięcznie, za doradztwo. Cóż to znaczyło wobec dwóch milionów dzie

Kazim podszedł do baru i nalał sobie koniaku.

– Co w końcu proponujesz w sprawie Hoppera i jego ludzi?





– To twoja działka – powiedział z pogodnym uśmiechem Massarde. – Mam pełne zaufanie do twoich umiejętności.

Kazim uniósł brwi, robiąc mądrą minę.

– Przede wszystkim, drogi przyjacielu, zlikwiduję problem, którym interesuje się zespół Hoppera.

– Jak to? – zdziwił się Massarde.

– Zrobiłem już dobry początek. Wysłałem oddział mojej gwardii, żeby wystrzelał i pogrzebał wszystkich dotkniętych zarazą.

– Chcesz wybić cały naród? – spytał ironicznie Massarde.

– Przeciwnie, służę narodowi i spełniam patriotyczny obowiązek, zwalczając skutecznie masową epidemię – odparł Kazim, wypinając dumnie pierś.

Chyba naprawdę w to wierzył.

– Stosujesz dość radykalne metody, Zateb. Ale proszę cię jeszcze raz: nie prowokuj niepotrzebnej awantury na skalę międzynarodową. Jeśli przez jakiś głupi przypadek świat dowie się, co tutaj robimy, postawią nas obu przed trybunałem i powieszą.

– Najpierw musieliby mieć dowody, świadków…

– A co z tymi wściekłymi diabłami w Asselar? – przypomniał sobie Massarde. – Też ich wystrzelasz?

– Po co? – Kazim uśmiechnął się cynicznie. – Już się pozagryzali i zjedli nawzajem.

Oczywiście możliwe, że w i

Massarde nie potrzebował dodatkowych wyjaśnień. Znał tajny raport, jaki Kazim dostał na temat masakry w Asselar. Łatwo mógł sobie wyobrazić opanowany szaleństwem tłum, pożerający wysła

– To rzeczywiście dobry sposób – powiedział. – Można zaoszczędzić na stypie.

– Zgadza się – ucieszył się Kazim z pochwały i z dowcipu Francuza.

– Ale co będzie – zasępił się Massarde – jeśli choć jedna osoba przeżyje i wróci do Kairu?

Kazim wzruszył ramionami. Jego wąskie, blade usta wykrzywił złośliwy uśmiech.

– Nie ma obawy. Nikt z tych ludzi nie opuści nigdy pustyni. Nawet w trumnie. Ich kości zostaną tu na zawsze.

Przed dziesięcioma tysiącami lat suche obecnie koryta rzek północno-zachodniej Afryki wypełnione były obficie wodą, a tereny dzisiejszych pustyń porastały lasy, bogate w różnorodną rośli

Rzymianie pierwsi odkryli wytrzymałość wielbłądów, pierwsi też zainteresowali się terenami pustyni. Używali wielbłądów do transportu niewolników, złota, kości słoniowej oraz dzikich zwierząt, które przewożono następnie przez morze, by dostarczały mocnych wrażeń żądnym krwi tłumom na rzymskich arenach. Karawany rzymskie wędrowały przez Saharę od brzegów Morza Śródziemnego aż do Nigru przez osiem wieków. Kiedy załamała się potęga Rzymu, na pustynię wkroczyli – też dzięki wielbłądom – jasnoskórzy Berberowie, a w ich ślady poszli wkrótce Arabowie i Maurowie.

Mali było ostatnim z wielkich ginących imperiów czarnej Afryki. We wczesnym średniowieczu wielkimi szlakami saharyjskich karawan władało wielkie królestwo Ghany. W 1240 roku Ghanę opanowały południowe plemiona Mandingów, którzy utworzyli tu jeszcze większe królestwo Malinke – od czego powstała późniejsza nazwa Mali. Państwo kwitło, a Gao i Timbuktu, jego główne miasta, stały się głośnymi w świecie ośrodkami nauki i kultury islamu.

Legendy o nieprzebranych bogactwach, przewożonych karawanami, krążyły szeroko po całym Oriencie, jak jeszcze niedawno, błędnie ale z uporem, nazywali Europejczycy tereny między Nigrem a Gangesem. Jednak dwieście lat później i to imperium zaczęło upadać, gdy od północy zaatakowały je plemiona Tuaregów i Fulanów. Od wschodu wkroczył na Saharę szczep Songhai, który stopniowo przejął nad nią pełną władzę. Wreszcie w roku 1591 doprowadzili swe wojska aż do Nigru sułtani marokańscy – i zrujnowali kraj do reszty. W początkach dziewiętnastego wieku, kiedy do Mali dotarli kolonizatorzy francuscy, nikt już nie pamiętał o dawnej świetności imperium.

U progu dwudziestego wieku terytoriom zachodniej Afryki nadano nazwę Francuskiego Sudanu. Dopiero w roku 1960 Mali ogłosiło niepodległość; uchwalono konstytucję i stworzono własny rząd. Pierwszego prezydenta przepędziła grupa oficerów, dowodzona przez porucznika Moussa Traore. W roku 1992, po kilku nieudanych zamachach stanu, prezydent – wtedy już generał – Traore został usunięty przez niejakiego Zateba Kazima, podówczas majora. Kazim zorientował się jednak szybko, że jako wojskowy dyktator nie mógłby liczyć na zagraniczną pomoc i kredyty, powołał więc cywilnego prezydenta-marionetkę, Tahira. Zręcznie manipulując opinią krajową i zagraniczną, obsadził parlament swoimi kumplami i zaprzyjaźnił się z Francją, dystansując się jednocześnie i od Stanów Zjednoczonych, i od Związku Sowieckiego.

Wkrótce samodzielnie już kontrolował cały handel krajowy i zagraniczny, systematycznie powiększając swoje sekretne konta bankowe na całym świecie. Krępowały go co prawda restrykcje celne, umiał jednak doskonale czerpać duże zyski z przygranicznego szmuglu. Prowizje od przedsiębiorców francuskich, zwłaszcza takich jak Yves Massarde, zrobiły z niego multimilionera. Jednocześnie, rzecz zdumiewająca, Mali stało się jednym z najbiedniejszych państw świata. Można to było wytłumaczyć jedynie geniuszem korupcji Kazima i niebywałą zachła

9

Boeing 737 ze znakami Organizacji Narodów Zjednoczonych leciał już bardzo nisko. Evie wydawało się, że samolot zahaczy skrzydłem o dach którejś z glinianych chat. W końcu jednak znalazł się nad prymitywnym lotniskiem legendarnego miasta Timbuktu i twardo uderzył kołami o ziemię. Eva patrzyła przez iluminator. Nie mogła uwierzyć, że ta zaniedbana osada liczyła kiedyś ponad sto tysięcy mieszkańców i była najważniejszym ośrodkiem handlowym imperiów Ghany, Malinke i Songhai.