Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 103

– Kamie

Spojrzał jeszcze raz na swój monitor. Nie było wątpliwości: przyrządy wykryły w kabinie i w sarkofagu duże ilości metali kolorowych.

– Złoto faraona Menkurasa – rzekł cicho Pitt.

– Masz już datę?

– Tak, dwadzieścia sześć wieków przed Chrystusem. Wszystko się zgadza.

Marx zakotwiczył kuter dokładnie nad wrakiem. Przez następne sześć godzin Pitt i Giordino badali barkę pogrzebową całym arsenałem najnowocześniejszych instrumentów elektronicznych. Chcieli zebrać dla władz egipskich możliwie najkompletniejszą dokumentację.

– Dużo bym dał, żeby móc zajrzeć kamerą do środka sarkofagu – westchnął Giordino.

Sięgnął po piwo, ale już po pierwszym łyku odstawił je z niesmakiem. Był tak pochłonięty pracą, iż zupełnie zapomniał o otworzonej kilka godzin temu butelce. Teraz piwo było ciepłe i zwietrzałe.

– Rozumiem, że nie chodzi ci o mumię; zresztą pewnie wilgoć ją zniszczyła. Co do i

– Menkuras był jeszcze bogatszy niż Tutenchamon. Zapewne, zgodnie z tradycją, zabrał wszystko w swoją ostatnią podróż.

– Nie gorączkuj się – rzekł Pitt. – Nawet tego nie powąchasz, a pewnie i nie zobaczysz. Prędzej pomrzemy, niż rząd egipski znajdzie wystarczające środki na wydobycie i konserwację tej barki.

– Mamy gości – uprzedził ich szyper. – Patrol egipski.

– Widzę, że dobre wiadomości roznoszą się tutaj lotem błyskawicy – rzekł Giordino.

– Ciekawe, kto im dał cynk.

– – Może to nie do nas? – powiedział Pitt. – Może to tylko rutynowy patrol na torze wodnym?

– Nie – odparł Marx – płyną prosto w naszym kierunku. Pitt wyciągnął z szuflady jakiś papier i wstał.

– Pójdę, pokażę im pozwolenie z Biura Ochrony Zabytków, to może się szybko odczepią.

Wyszedł na pokład; natychmiast przygniótł go kompres z gorącego, wilgotnego powietrza. Duża łódź patrolowa była już blisko. Jej silnik umilkł nagle; po chwili dobiła burtą do kutra badawczego. Pitt obserwował nieufnie dwóch rosłych oficerów egipskiej marynarki, stojących ramię w ramię przy relingu. Był mile zdziwiony, kiedy jeden z nich; zapewne dowódca łodzi, pomachał przyjaźnie ręką. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy zza pleców Egipcjan wypadł mały, ruchliwy człowieczek przeskoczył przez reling i wylądował na jego stopach. Pitt jęknął z bólu, ale powstrzymał się od przekleństw; przeważyło uczucie radości.

– Rudi! Skąd się tu wziąłeś?

Rudi Gu

– Prosto z Waszyngtonu – powiedział. – Wylądowałem w Kairze niespełna godzinę temu.

– Co cię sprowadza nad Nil?

– Nie "co", tylko "kto". Admirał Sandecker. Kazał mi porwać was stąd natychmiast; ciebie i Giordina. Mam tutaj samolot firmy, zabierze nas do Port Harcourt. Admirał już tam czeka.

– Port Harcourt? Gdzie to jest?

– Nad Atlantykiem, w Nigerii, w delcie Nigru.

– Skąd ten pośpiech? I po co leciałeś tu osobiście? Nie można było nas wezwać przez telefon albo przez radio?

– Nie – Gu

– Dlaczego?

– Sam nie wiem. Admirał mi nie powiedział. Zasłaniał się jakąś tajemnicą.

Nie było sensu dalej pytać. Jeśli Gu

– Wejdźmy do środka – rzekł Pitt. – Tu jest za gorąco.

– Czego chcą te typy? – warknął Giordino, odwrócony tyłem do drzwi.

– Te typy chcą cię porwać na koniec świata – powiedział Gu

– Na litość boską, Rudi, co tu robisz? – wykrzyknął, rozpoznawszy małego człowieczka, po czym uściskał go serdecznie.

– Chcę was zaangażować do i

A więc jednak coś wie, pomyślał Pitt.

– Witam na pokładzie, panie Gu

– Cześć, Gary.





– Ja też mam jechać z panem?

– Nie, zostaniesz tutaj. Jutro przylecą Dick White i Stan Shaw; zastąpią Dirka i Ala w tych badaniach.

– No to przelecą się na darmo – mruknął Marx. – Bo właściwie już skończyliśmy.

Gu

– Znaleźliście barkę pogrzebową faraona!

– Mieliśmy niesamowite szczęście – rzekł Pitt. – To dopiero drugi dzień poszukiwań.

– Gdzie ona jest?

– Tutaj, dziewięć metrów od ciebie. Albo raczej pod tobą.

Pitt wskazał ekran komputera, na którym wciąż widniał przetworzony obraz łodzi.

– Niesamowite! – powiedział Gu

– Znaleźliśmy także ponad sto i

– Gratuluję. To naprawdę wielkie odkrycie. Rząd egipski powinien was ozłocić.

– Na razie nie ma czym, chyba że wygrzebie złoto z tego sarkofagu – powiedział Pitt.

– Co to za nowy projekt ma dla nas Sandecker? – zaatakował ponownie.

Gu

– Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że to jakaś wredna robota.

– Nie powiedział nic konkretnego?

– Nic, co dałoby się ułożyć w jakąś całość. – Gu

Nieoczekiwanie dla wszystkich, Pitt zaczął recytować:

Jej światła iskrzyły się w gorącym oceanie

Jak szron kwietniowy

Lecz gdy ukazał się ogromny cień statku

Woda zakwitła spokojną i straszną czerwienią,

– To fragment wiersza z "Rymów starego marynarza" Coleridge'a – wyjaśnił.

Gu

– Nie wiedziałem, że znasz na pamięć wiersze.

– Pamiętam tylko kilka krótkich fragmentów – roześmiał się Pitt.

– Ciekawe, co Sandecker miał na myśli – rzekł Giordino. – Stary lis zawsze lubił zagadki, ale ta nie jest w jego stylu.

– Zupełnie nie w jego stylu – przyznał Pitt.

8

Helikopter Entreprises Massarde wystartował z Bamako i przez dwie godziny leciał na północny wschód nad kompletnym pustkowiem. Wreszcie pilot dostrzegł w oddali dwie lśniące w słońcu nitki stalowych szyn. Dalej leciał już nad torem, który zdawał się prowadzić do nikąd.

Zbudowana przed paroma zaledwie miesiącami linia kolejowa prowadziła jednak do ogromnego zakładu utylizacji szkodliwych odpadów. Przedsiębiorstwo znajdowało się w południowo-zachodniej części Sahary, na terytorium Mali. Nosiło nazwę Fort Foureau, którą zapożyczyło od pobliskiego fortu francuskiej Legii Cudzoziemskiej, od dawna już opuszczonego i nie używanego. Tory biegły stąd prosto na zachód, do granicy Mauretanii i dalej, do odległego o tysiąc sześćset kilometrów atlantyckiego portu Cap Tafarit.

Z luksusowego wnętrza helikoptera generał Kazim obserwował jadący w stronę zakładu pociąg: dwie dieslowskie lokomotywy ciągnęły długi sznur wagonów z wielkimi, szczelnie zamkniętymi kontenerami z odpadami. Generał odwrócił wzrok od pociągu i skinął na stewarda; ten natychmiast napełnił mu kieliszek szampanem i podsunął tacę z luksusowymi przekąskami. Na Francuzów można liczyć, pomyślał; zawsze mają pod ręką szampana, trufle i pasztet. W gruncie rzeczy uważał ich jednak za lekkoduchów, którzy nie są w stanie zbudować i utrzymać prawdziwego imperium. Z pewnością odetchnęli z ulgą, kiedy zmuszono ich do odejścia z Afryki i z Dalekiego Wschodu. Dziwne i irytujące było dla niego to, że nie do końca zniknęli z terytorium Mali. Chociaż oficjalnie wycofali się z tej kolonii w 1960 roku, wciąż jeszcze utrzymywali swoje wpływy w gospodarce kraju: w kopalniach, w przemyśle, w transporcie i w energetyce. Wielu francuskich biznesmenów uważało Maii za korzystnego partnera i zawiązało tutaj szereg spółek handlowych. Nikt jednak nie ulokował swoich pieniędzy lepiej niż Yves Massarde.

Zajmując się interesami w dawnych zamorskich terytoriach Francji, Massarde znalazł dla siebie w Mali szczególnie korzystną niszę. Wykorzystał przy tym swoje dawne kontakty i wpływy z wielu przedsiębiorstw zachodniej Afryki. Miał opinię twardego negocjatora. W interesach był bezwzględny i brutalny; mówiono, że nie cofnie się przed niczym, jeśli w grę będzie wchodził jego własny zysk. Jego majątek oceniano na dwa do trzech miliardów dolarów. Spalarnia śmieci w Fort Foureau była obecnie głównym źródłem dochodów imperium Massarde'a.Śmigłowiec zniżył lot. Kazim mógł teraz podziwiać, jak na makiecie, urządzenia "zakładu detoksykacji słonecznej" – bo taką nazwę wymyślił Massarde dla swojej unikalnej, supernowoczesnej instalacji. Szczególne wrażenie robiło rozległe pole parabolicznych luster, skupiających energię słoneczną do temperatury dwunastu tysięcy stopni. Ale Kazim, który znał już ten widok, wolał wypełnić ostatnie chwile lotu jeszcze jednym kawałkiem pasztetu z gęsi z truflami, i jeszcze jednym kieliszkiem Veuve Clicquot. Helikopter tymczasem osiadł miękko na lądowisku przed budynkiem biurowym.

Kazim wysiadł i przywitał się z czekającym na niego przed budynkiem wicedyrektorem Entreprises Massarde, Felixem Vere

– To ładnie z twojej strony, Felix, że wyszedłeś po mnie – powiedział ze złośliwą satysfakcją, widząc jak Francuz smaży się w pusty

– Miałeś dobrą podróż? – spytał chłodno Vere

– Pasztet nieco gorszy niż zwykle – zakpił gość.

Vere

– Jestem pewien, że w drodze powrotnej będzie lepszy.