Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 103

Po kolacji Pitt odprowadził Evę pod drzwi jej pokoju. Zmieszana, nerwowo szukała klucza. Oczywiście było dość powodów, by zaprosić go do środka. Dużo mu zawdzięczała, a co ważniejsze miała na niego ochotę. Była jednak trochę staroświecka i uważała za niemożliwe iść do łóżka z każdym, kto się nią interesował – nawet jeśli byłby to mężczyzna, który uratował jej życie.

Pitt dostrzegł jej zmieszanie. Popatrzył w jej oczy; były niebieskie jak niebo nad Morzem Śródziemnym. Wziął ją za ramiona i lekko przyciągnął do siebie. Nie opierała się.

– Odłóż ten wyjazd na pustynię – powiedział.

– Nie mogę. Mam tam pilną robotę.

– A potem pewnie następną?

– Nie. Wracam do domu, do Pacific Grove w Kalifornii.

– Piękna okolica. Jeżdżę tam na sierpniowe konkursy starych samochodów w Pebble Beach.

– W czerwcu też jest tam pięknie – powiedziała trochę drżącym głosem.

– Więc spotykamy się w czerwcu – uśmiechnął się. Ty i ja w zatoce Monterey – zacytował słowa starej piosenki.

Miał wrażenie, że ich przyjaźń, z której może zrodzi się kiedyś głębsze uczucie, jest na razie tylko czymś w rodzaju wzajemnej sympatii towarzyszy niebezpiecznej podróży.

– Uważaj na siebie. Nie chciałbym cię stracić – powiedział i odszedł w kierunku windy.

7

Przez dziesiątki wieków Egipt walczył z piaskami pustyni o wąski pas żyznej ziemi nad Nilem. Najdłuższa rzeka świata jest zarazem jedyną wielką rzeką Afryki płynącą na północ, do Morza Śródziemnego. I tylko Nil – dziś tak samo jak przed wiekami – ożywia ogromną, spaloną słońcem północną połać kontynentu.Tym razem sezon upałów dotknął również rzekę. Gorąca warstwa dusznego powietrza utrzymywała się nad powierzchnią wody grubym dywanem. Nawet pora

Na rzece doszło właśnie do przypadkowego spotkania dwu oddalonych o tysiąclecia epok. Staroświecką felukę z czterema młodymi chłopcami minął nowoczesny kuter wyposażony w elektroniczny układ sterowniczy. Chłopcy roześmiali się wesoło, kiedy ich żaglówka zatańczyła na fali, wywołanej szybkim ruchem turkusowego kutra.

Pitt podniósł wzrok znad ekranu sonaru, badającego dno rzeki. Zewnętrzny upał mu nie przeszkadzał: całe wnętrze kutra było klimatyzowane. Siedział teraz wygodnie nad aparaturą komputerową i powoli sączył herbatę. Przyglądał się przez chwilę chłopcom na feluce. Prawie im zazdrościł prostych, naturalnych doznań, gdy tak uwijali się na swojej łódce, usiłując na nowo złapać wiatr w żagiel.

Spojrzał ponownie na monitor, na którym tymczasem zaczęły pojawiać się dziwne rzeczy. Sonar głębinowy odnotował obecność pod dnem rzeki dużego obiektu. Początkowo niewyraźny zarys, który stopniowo przybrał kształt starożytnej łodzi.

– Mamy tu coś – powiedział głośno.

– Rejestruję to pod numerem 94 – odparł Al Giordino i wystukał instrukcję na klawiaturze komputera. Na głównym monitorze w miejsce obrazu dna pojawiła się szczegółowa mapa okolicy, w której przebywali: dokładny rysunek brzegów rzeki, z oznaczeniem obiektów wzniesionych ludzką ręką. Po wystukaniu następnego polecenia satelitarny system namiaru laserowego precyzyjnie oznaczył na mapie pozycję znalezionego przed chwilą obiektu.

– Numer 94 naniesiony i zarejestrowany – zameldował Giordino.

Niewysoki, krępej budowy, smagły, Albert Giordino patrzył na świat bystrymi piwnymi oczyma spod niesfornej grzywy czarnych, falujących włosów. Gdyby przyprawić mu brodę i wyposażyć w worek z zabawkami, myślał nieraz Pitt, mógłby zrobić karierę jako święty Mikołaj w neapolitańskim domu towarowym. Mimo ciężkiej, masywnej budowy, Giordino był niezwykle szybki i zręczny. Potrafił też walczyć jak lew. Cierpiał jednak męki, ilekroć musiał uczestniczyć w rozmowach z kobietami. Giordino i Pitt znali się i przyjaźnili od dawna; razem kończyli studia, razem grali w drużynie futbola akademii wojskowej, razem walczyli w Wietnamie. Razem też, na osobisty wniosek admirała Sandeckera prosto z armii trafili do Agencji Badań Morskich i Podwodnych. Mieli odbyć jedynie krótki staż w NUM A; pracowali tam już jednak dziewięć lat i nic nie wskazywało na to, by admirał miał ochotę rozstać się z nimi.

Żaden z nich nie pamiętał już, ile razy ratowali sobie nawzajem życie lub pomagali wyjść z najtrudniejszych opresji, jakich nie brakuje w niebezpiecznym zawodzie badacza podmorskich tajemnic. Wiele ich wspólnych wypraw i wyczynów przeszło do legendy, czasem zresztą grubo przerastającej żmudną roboczą rzeczywistość.

Pitt znowu pochylił się nad ekranem, na którym pojawił się trójwymiarowy obraz, przedstawiający w najdrobniejszych szczegółach zatopiony w mule statek. Mimo pojemnej pamięci, komputer przez dobre kilka sekund konfrontował ten obraz z informacjami o jednostkach pływających po Nilu w starożytności. Wreszcie na ekranie pojawiły się wyniki analizy.

– Prawdopodobnie barka handlowa z czasów Szóstej Dynastii – odczytał głośno Pitt – zbudowana między rokiem 2200 i 2000 przed Chrystusem.

– W jakim jest stanie? – spytał Giordino.

– W całkiem niezłym. Tak samo jak łodzie, które znaleźliśmy przedtem. Ten szlam ma chyba dobre właściwości konserwacyjne. Kadłub i ster są prawie nie naruszone. Widzę także maszt; leży na pokładzie. Na jakiej jest głębokości?

Giordino przez chwilę studiował swój ekran.

– Ma nad sobą osiem metrów szlamu i dwa metry wody.

– Jest coś metalowego?

– Na pewno nie ma żelaza; magnetometr pokazuje zero, Nic dziwnego, przecież żelazo poznano w Egipcie dopiero w dwunastym wieku. A i

Giordino znów wystukał na klawiaturze krótką instrukcję.





– Niewiele tego. Trochę armatury z brązu. Ale to już właściwie tylko resztki.

Pitt przyglądał się obrazowi barki, która zatonęła w rzece czterdzieści wieków temu.

– Zadziwiające, jak niewiele zmieniła się konstrukcja tych łodzi przez trzy tysiące lat.

– Tak samo jak sztuka.

– Sztuka? – powtórzył Pitt, jakby nie zrozumiał.

– Sztuka egipska prawie się nie zmieniła od czasów Pierwszej Dynastii aż po lata trzydzieste naszego wieku. – Giordino przybrał niespodziewanie oficjalny ton. – Nawet postacie ludzkie na rysunkach pozostały statyczne, jak w starożytności. I te oczy, zawsze malowane w całości, nawet gdy głowa przedstawiona jest z profilu. To na pewno sprawa szczególnego kultu tradycji. Egipcjanie w tym celują.

– Od kiedy to stałeś się takim ekspertem egiptologii?

Giordino zrobił minę człowieka uczonego.

– Liznęło się trochę tej wiedzy przy różnych okazjach.

Pitt wiedział, że jest w tym dużo prawdy. Giordino miał wyjątkowy wprost dar obserwacji; niewiele rzeczy mogło umknąć jego uwadze. Tak było i tym razem; dostrzegał w sztuce egipskiej wiele istotnych detali, na które nie zwracali uwagi turyści, a czasem nawet ich przewodnicy.

Giordino odstawił na bok kolejną opróżnioną butelkę piwa i wskazał palcem przesuwający się wolno po ekranie obraz łodzi.

– Wprost nie chce się wierzyć: zbadaliśmy dopiero dwie mile rzeki, a już mamy dziewięćdziesiąt cztery wraki. Czasem leżą nawet po dwa, trzy na raz; jeden na drugim.

– Nie ma w tym nic dziwnego – rzekł Pitt. – Policz: między deltą Nilu a Chartumem żeglowało przeciętnie parę tysięcy statków jednocześnie. A życie statku trwa średnio dwadzieścia lat. Prędzej czy później niszczy go burza, ogień albo źli ludzie. I trafia na dno. A jeśli nawet sam nie zatonie, zatapia go właściciel, któremu nie opłaca się ani remontowanie wraka, ani trzymanie go w przystani. W rezultacie na tym dnie mógłby dziś leżeć nawet milion statków. Oczywiście większość uległa rozkładowi, ale wiele zakonserwowało się pod mułem. I przeleżą tam pewnie następne cztery tysiące lat, jeśli wcześniej nie wyciągną ich miłośnicy archeologii.

– Nie ma śladu ładunku – zauważył Giordino patrząc na ekran. – To chyba właśnie taki przypadek, o jakim mówiłeś: właściciel zabrał z wysłużonej barki wszystko, co nadawało się jeszcze do użytku, i zatopił ją.

Szyper kutra badawczego, Gary Marx, na przemian zerkał to na echosondę, to na rzekę przed sobą. Był to wysoki blondyn o niebieskich oczach, ubrany tylko w szorty, sandały i kowbojski kapelusz. Odwróci! głowę w stronę Pitta.

– Kończymy kurs w dół rzeki, Dirk.

– Dobrze. Zawróć i przejdź ten odcinek jeszcze raz, tylko bliżej brzegu.

– Bliżej? – zaniepokoił się Marx. – Przecież już prawie dotykamy dnem piachu. Jak podejdziemy jeszcze bliżej, będą nas musieli traktorami spychać z płycizny.

– Nie histeryzuj – rzucił sucho Pitt. – Płyń jak najbliżej brzegu; pilnuj tylko, żebyśmy nie zgubili czujników.

Marx wykonał ciasny zwrot i utrzymywał kuter w odległości pięciu – sześciu metrów od brzegu. Prawie natychmiast czujniki wykryły następny wrak.

Komputer ocenił, że to pasażerska łódź zamożnego Egipcjanina z okresu między 2040 a 1786 p.n.e.Kadłub był nieco smuklejszy niż w barkach handlowych; w tylnej części pokładu znajdowała się kabina. Słupki podtrzymujące dach zwieńczały rzeźby lwich łbów. Dostrzegli też resztki relingu. Pęknięcie z jednej strony kadłuba wskazywało, że łódź zatonęła w wyniku kolizji.Płynąc wciąż blisko brzegu, zlokalizowali i zarejestrowali jeszcze osiem antycznych łodzi, zagrzebanych głęboko w szlamie.

I wtedy czujniki wykryły kadłub znacznie większy od wszystkich poprzednich.

Pitt wpatrzył się w ekran.

– Barka królewska! – zawołał w podnieceniu.

– Rejestruję pozycję – zameldował Giordino, równie beznamiętnie jak we wszystkich poprzednich przypadkach. Gdy jednak wykonał wszystkie rutynowe czy

– Myślisz, że w środku jest faraon?

– Chyba nie można mieć wątpliwości. Popatrz. Giordino wpatrywał się w rosnący powoli kształt.

– Jest bardzo duża – zauważył – a nie ma masztu. Czyli poruszała się siłą wioślarzy. Tylko faraona byłoby stać na tylu ludzi.

Łódź była bardzo długa, zwężała się w szpic na obu końcach; brakowało jednak fragmentu dziobu. Z burt wystawały liczne wiosła. Duży rumpel na rufie kończył się rzeźbioną głową orła, symbolizującą boga Horusa. Wielką, niewątpliwie królewską kabinę zdobiły tysiące hieroglifów. Uwagę obu badaczy przykuł jednak duży prostokątny kształt, znajdujący się na środku pokładu. Skrzynia była bogato rzeźbiona.