Страница 60 из 70
– Thommy musiał odejść z Princeton – podjęła swoją opowieść Murzynka. – Ale i tak nie oddał tych słoików z mózgiem Einsteina w formalinie. Pół roku po tym, jak odszedł, Marilyn wyszła za mąż i przeniosła się do Kanady. Nie wiem dokładnie, co stało się z Thommym. Ktoś mi mówił, że spotkał go ostatnio na jakimś uniwersytecie w Kansas.
W tym momencie ktoś z hukiem otworzył drzwi w końcu korytarza. Snop światła z latarki zaczął przesuwać się powoli po ścianach. To musiał być strażnik. Murzynka zerwała się gwałtownie i zniknęła za drzwiami toalety. Za chwilę światło latarki strażnika dotarło do ławki, na której siedział Jakub. Strażnik stanął na wprost niego i zaświecił latarką prosto w oczy.
– Czy pan wie, że palenie tutaj jest poważnym wykroczeniem? Mógłbym pana ukarać mandatem od tysiąca dolarów w górę – powiedział głos za światłem latarki. I dodał ze śmiechem: – Ale nie ukarzę, ponieważ doskonale wiem, że do palenia namówiła pana Virginia. Tylko jej tytoń może tak okropnie śmierdzieć. Gdy wyjdzie już z toalety, gdzie się teraz ukrywa, niech pan jej powie, że przedostatni raz jej to uchodzi na sucho. – Zaśmiał się tubalnie i odszedł w kierunku schodów prowadzących do piwnicy.
On cały czas milczał, trochę oszołomiony opowieścią Virginii, która długo nie wychodziła ze swojej kryjówki w toalecie. W pewnym momencie uchyliła drzwi i zapytała szeptem:
– Już sobie poszedł?
Gdy potwierdził, wyszła energicznym krokiem z toalety i złapała swoje wiadro:
– Teraz muszę już iść. On będzie wracał za kwadrans i zamknie cały budynek, a ja zapomniałam dzisiaj swoich kluczy. Wie pan co? Pan nie tylko chodzi jak Thommy. Ma pan także podobny do niego głos – powiedziała, znikając za zakrętem korytarza.
Gdy już jej nie było, przypomniał sobie, że miała mu pokazać, gdzie jest automat z colą. Zawołał ją. Nie odpowiedziała. Wszedł do toalety, znalazł małą fonta
– Niech mnie pan zawiezie gdzieś, gdzie można napić się piwa – polecił taksówkarzowi.
W hotelu znalazł się około północy. Tej nocy śnił o Thommym, Virginii, tajemniczej Marilyn i teorii względności. Gdy następnego dnia, jadąc po śniadaniu hotelową limuzyną na stację kolejową mijał campus, przypomniał sobie zdarzenia ostatniego wieczoru i postanowił, że dowie się wszystkiego co tylko możliwe o człowieku, który uratował mózg Einsteina przed spaleniem. Zacznie już dzisiaj, w Nowym Jorku, gdzie będzie za godzinę. Jego pociąg do Pe
Poza tym nie mógł się doczekać, aby tę historię o mózgu Einsteina jak najszybciej opowiedzieć jej. Odkąd j ą znał, zauważył, że zdarzenia, uczucia i myśli nabierają prawdziwego znaczenia dopiero gdy podzieli się informacją o nich właśnie z nią. Z Natalią było dokładnie tak samo.
Nie napisze jej o tym. Opowie. Właśnie tak. Usiądzie przed nią i patrząc jej w oczy, opowie. Jeszcze tylko jedna noc i jeden dzień. To szybko minie. Poza tym w Nowym Jorku czas biegnie szybciej. To oczywiście nie była prawda absolutna, tylko względna. Tak relatywistyczna i einsteinowska. Wiedział o tym od czasu Nowego Orleanu, identycznie leniwego i powolnego jak Teksas. Gdy w Nowym Jorku wiadomości zbliżały się już do prognozy pogody, w Teksasie nie zdążyła się skończyć pierwsza reklama po przywitaniu spikera.
Skyline Manhattanu majaczył w oddali, gdy jego pociąg wjeżdżał do tunelu pod Hudson River. Jutro wieczorem leci do Paryża, aby ją spotkać. J-U-T-R-O – przeliterował sobie powoli to słowo w myślach, kontemplując je i ciesząc się jak dziecko.
ONA: Jakubku, czy ja kiedyś mówiłam Ci, jak bardzo lubię myśleć o Tobie? Pewnie mówiłam, ale lubię także myśleć, że jeszcze nie mówiłam. Dzisiaj myślałam o Tobie wiele razy.
Muszę Ci coś koniecznie opowiedzieć. Asia mnie chyba zabije, bo powiedziałam jej, że idę tylko do pokoju poprawić makijaż, a tak naprawdę uciekłam do tej Internet Cafe na dworcu metra i piszę do Ciebie. Asia, odkąd się znamy, zabijała mnie już wiele razy, więc z pewnością jakoś to przeżyję.
Ty uwielbiasz takie historię, bo Ty lubisz wyłapywać zdziwienia. Oraz wzruszenia. Dzisiaj byłam bardzo zdziwiona, l wzruszona także. Nieprawdopodobnie. Ale od początku.
Ten śliczny student od Alicji (tak na marginesie, Alicja jak zwykle uważa, że jest bardzo i «ostatecznie», cokolwiek to znaczy, zakochana w studencie) pracował kiedyś w czasie wakacji dla pewnej niemieckiej wdowy po francuskim przemysłowcu, który wywiózł ją z Niemiec i zamknął w złotej klatce ogromnego domu w południowo-zachodniej części Paryża. Jak myślisz, co mógł robić śliczny student z Polski dla wtedy już ponad czterdziestoletniej wrażliwej wdowy, która ma 3 kucharki, tabun sprzątaczek, 2 ogrodników, szofera i weterynarza «pod telefonem»? Alicja, gdy jest zakochana, nigdy nie zadaje takich bezsensownych pytań.
Studenta zaprosiła wdowa, student zaprosił Alicję (bo co mógł zrobić, gdy Alicja nie odstępowała go na krok), a Alicja zaprosiła nas. Wdowie było to obojętne, bo zależało jej bardzo na zobaczeniu po latach swojego studenta.
Wdowa podesłała pod hotel dwie limuzyny, bo zrozumiała, że student ma kilkunastu przyjaciół, a nie trzy przyjaciółki. Mimo że student recytuje Alicji wiersze po francusku, jego francuski nie jest wcale najlepszy. Przynajmniej ten w mowie. Dom, w którym rezyduje wdowa – bo ona sama twierdzi, że mieszka na Mauritiusie, a w Paryżu tylko rezyduje – jest podobny do Belwederu, tyle że większy. Wdowa jest blondynką o smutnych oczach, które mają, głównie na skutek wielu operacji, niedefiniowalny kształt. Wdowa ma dwie przypadłości, z których druga jest po prostu wzruszająca. Pierwsza to chorobliwe uczucie konieczności «współżycia ze światem». Sama mówiła, ale dopiero po trzeciej butelce wina, że jest to rodzaj natręctwa i to w psychiatrycznym znaczeniu. Wdowa ma w każdym pomieszczeniu (łącznie ze stajnią dla koni) odbiorniki telewizyjne. Uważa bowiem, że w świecie dzieje się tyle tak istotnych rzeczy, że ona musi być o nich informowana. Dlatego wstaje o 5 rano i ogląda wiadomości na wszelkich możliwych kanałach i we wszystkich możliwych językach. Jak przyjechaliśmy, też oglądała jakieś wiadomości i zaszczyciła nas swoją obecnością dopiero 30 minut później. Wdowa po prostu martwi się o świat i chce dokładnie znać powód swoich zmartwień.
Ponadto uważa, że najbardziej w świecie cierpią i tak zwierzęta. Dlatego ma kilka psów, kilka kotów, kilkanaście kanarków, kilka chomików i tylko jedną czarną wietnamską świnię. Świnia jest naprawdę bardzo czarna, ogromna jak znany powszechnie bokser mieszkający w USA, tyle że ładniejsza. Gdy siedzieliśmy w wielkim ogrodzie, świnia biegała jak oszalała, czasami podbiegając do wdowy i trącając ją ryjem, który wdowa z czułością i z rozsuniętymi wargami całowała. Niezapomniany widok. Głośno kwicząca wietnamska świnia biegająca jak oszalała, ryjąca wypielęgnowane trawniki, tratująca klomby przepięknych róż, podbiegająca do wdowy, jak dziecko do matki, po swoją porcję czułości i pieszczot.
Ślicznego studenta świnia wyjątkowo dobrze znała i też go dotykała swoim wilgotnym ryjem. Alicja patrzyła na te czułości wietnamskiej świni z odrazą i bardzo przerażona.
Asia z kolei głaskała przeciskającą się między nami świnię z uwielbieniem, a historii wdowy o zwierzętach, które «są prześladowane przez ludzi», słuchała jak zapowiedzi nadejścia lepszego, dla zwierząt głównie, świata. Widziałam w jej oczach, że gdyby mogła, to przytuliłaby wdowę do siebie.
Po kilku takich oszalałych biegach świnia zniknęła w domu wdowy i więcej się nie pokazała. Wdowa wydawała się tym faktem zaniepokojona, ale nie ruszała się z miejsca.
Wdowa okazała się wyjątkową kobietą. Wszystko, co mówiliśmy, traktowała jak wiadomości kolejnego serwisu informacyjnego i reagowała na nie autentycznym oburzeniem, śmiechem lub współczuciem. Wypiliśmy kilka butelek bordeaux, które donosił kucharz, ponaglany regularnie przez telefon leżący na stoliku w ogrodzie. Gdy wstawaliśmy od stolika, byłam w bardzo erotycznym nastroju. To przez to bordeaux, francuski, który działa na mnie jak afrodyzjak (miej skojarzenia, jakie tylko chcesz), i przez fakt, że jutro wylatujesz z Nowego Jorku do Paryża.
Gdy w ogrodzie zrobiło się zbyt chłodno, przeszliśmy do rezydencji wdowy. Alicja z niepokojem i rozdrażnieniem obserwowała, jak student pomaga wstać wdowie z krzesła w ogrodzie i opartą o jego ramię i przytuloną, obejmującą go w pasie prowadzi do rezydencji.
Po wejściu do ogromnego salonu ukazał się nam niesamowity widok. Wietnamska świnia leżała rozwalona na białej (ze świńskiej skóry z pewnością) kanapie, ustawionej przy ścianie zakrytej prawie w całości szaro-czarną akwarelą o monstrualnych rozmiarach. Marmurowa posadzka salonu była pokryta strzępami gazet, częściowo zanurzonymi w cuchnących amoniakiem kałużach jakiegoś płynu. Chodząc po posadzce, rozgniataliśmy brązowo-czarne ziarna rozsypane w nieładzie. Pod kanapą z białej skóry stała otwarta mała klatka, wokół której leżało szczególnie dużo ziaren. To musiała być klatka chomika, o którym mówiła wdowa. Była całkowicie zdeformowana i nie było w niej chomika. Wdowa, nie zwracając zupełnie uwagi na cały ten chaos w salonie, podeszła do telefonu i spokojnym głosem zaczęła zamawiać limuzynę, która miała odwieźć nas do hotelu w Paryżu. My staliśmy tam jak osłupiali i patrzyliśmy na świnię leżącą na kanapie. Charczała i miała konwulsje, z jej pyska sączył się żółtawy płyn i spływał na marmurową posadzkę, co było wyraźnie widać, strużką po białej skórze kanapy. Nagle wdowa zauważyła, co się dzieje. Opuściła z krzykiem słuchawkę i rzuciła się na ratunek świni. Ja cofnęłam się pod ścianę. Student uciekł z salonu, a Asia podbiegła z wdową do kanapy.