Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 58 из 59

Silny wietrze, wiej z południa, Roznieć płomień mej dzielności, Nie ma dna twej mocy studnia, Dodaj duszy mej śmiałości.

Wola twa niech się z mą splata, Wojowniczko wichru lata.

Wiatr, który nadleciał z południa, niosąc zapach stali i krwi, odział Daru w złotą zbroję i zawiesił u jej boku potężny miecz.

Evan padł na kolano, lecz zasłonił się zdrową ręką w samą porę i zdołał zaplątać czarny bat w swych bransoletach. Jego okrzyk bólu ledwo przebił się przez muzykę.

Srogi wietrze, wiej z zachodu, Myśl ma stalą niech się stanie.

Wzywam cię nie bez powodu Matko, usłysz me wołanie, Zmieć przeszkody na mej drodze, Dmij, zachodni wietrze, srodze.

Wiatr teraz uderzał go w prawy policzek. Rebecca zdjęła dłoń z jego ramienia. Kiedy podeszła, by stanąć przy Daru, umysł Rolanda pracował na przyspieszonych obrotach, lecz żadna spójna myśl nie przebija się przez przerażenie.

Rebecca?

Najdziwniejsze było, że Daru najwyraźniej przybrała cechy bogini, a Rebecca wyglądała tak jak zawsze. Zmierzwione kędziory, piegi, wielki, pomarańczowy sweter.

Może rzeczywiście bogini była przy niej cały czas, podszepnął cichy głos w jego głowie.

Roland nie chciał się nad tym zastanawiać.

Evan szybko podniósł głowę i dyszał ciężko przez otwarte usta, lecz jakimś cudem nie pozwalał Ciemności ruszyć się z miejsca. Broczył światłem z tuzina ran.

Zanim Roland rozpoczął ostatnią zwrotkę, poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. Nie wiedział, czy był to wewnętrzny, czy zewnętrzny chłód. Stał zwrócony plecami do północy.

Zimny wietrze, wiej z północy, Spowij serce moje lodem, Zbroję daj mi do pomocy.

Starko, która władasz chłodem, Wrogów poraź śmierci tchnieniem!

Bądź mi, wichrze, ukojeniem.

Niespodziewanie obok Rebeki stanęła pani Ruth w czarnych szatach, które łopotały na lodowatym wietrze. Nie wyglądała jak gruba, starsza pani, choć nadal nią była. Nie wyglądała już nieszkodliwie.

Impet uderzenia rzucił Evana w powietrze, gdzie wił się przez chwilę, aż wreszcie spadł na ziemię.

Mrok w swej żądzy zniszczenia resztek Światłości przestał zważać na większą bitwę.

Roland uniósł głowę i oczy mu rozbłysły. Włożył w ostatni refren wszystkie siły i zasłonił Evana pieśnią jak tarczą.

Cztery wiatry, powietrze, płomienie, Ziemio i wodo, spełń me życzenie.

Prośby samotnego niechaj wysłucha – Dziewica-wojownik, Matka i Starucha.

Kiedy ostatnia nuta rozpłynęła się w ciszy, bogini przemówiła trojgiem ust, lecz jednym głosem:

– Stało się.

Adept Mroku z ręką wzniesioną do zadania ostatniego ciosu Światłości zaśmiał się, bo zegary zaczęły wybijać północ.

– Za późno – rzekł.

Brama rozwarła się.

– Święta Maryjo, Matko Boska, błogosławiony Jezusie i wszyscy święci, a to co takiego? – Posterunkowy Patton nacisnęła z całych sił na pedał gazu i samochód patrolowy z piskiem obrócił się w poprzek ronda Kings College aż opony od strony pasażera dotknęły krawężnika.

Wyłączyła silnik i siedziała, wyglądając przez okno. Ściskała kierownicę tak mocno, że kostki jej pobielały.

Syrena wyła jeszcze przez chwilę po wyłączeniu silnika. Posterunkowy Brooks nachylił się i wyłączył ją. Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, aby usłyszał ją ktokolwiek w parku.

Pośrodku zieleńca wznosiła się płyta Mroku wielkości dwudziestu stóp kwadratowych. Płyta tak nieprzenikniona, że umysł upierał się przy twierdzeniu, iż była lita, nawet mając dowód świadczący przeciwko temu. Z jej wnętrza wyłoniła się stworzona z Ciemności i obdarzona przez nią kształtem istota z koszmaru narkomana. Kiedy jej pokryte łuskami, błyszczące matową czernią cielsko przestąpiło próg, podźwignęła się na potężne, tylne nogi i zamachała w powietrzu kosmatymi, przednimi łapami. Wielkie, zakrzywione pazury rozdarły noc, każda z jej siedmiu głów otworzyła zębatą paszczę i ryknęła.

– Kręcą tu dziś film, prawda?

– Nie sądzę, Mary Margaret.

Obok potwora stał mężczyzna w czerni; u jego stóp ktoś leżał bezwładnie.

– To on! Ten facet z rysunku! Ten łajdak, który zarzynał ludzi w mieście!

– Jesteś pewna?

– Oczywiście, że jestem pewna!

Naprzeciwko monstrum stały trzy kobiety: jedna w złotej zbroi, druga w długich, czarnych szatach, a trzecia w dużym, pomarańczowym swetrze. Wyglądały znajomo, choć oko nie chciało ich widzieć jako pojedynczych jednostek. Sprawiały wrażenie co najmniej równie groźnych jak potwór, któremu stawiały czoło. Za nimi był mężczyzna z gitarą.

Przerażona jak nigdy jeszcze w życiu, posterunkowy Patton wyszła z samochodu i obeszła go dookoła, by stanąć przy drzwiach od strony pasażera. Brooks wysiadł powoli i stanął przy niej.

– Wzywamy posiłki? – spytał, odpinając kaburę.

– Nie.

– Więc co robimy?

Popatrzyła najpierw na bestię, potem na mężczyznę i kobiety i zmarszczyła czoło. Szykowało się coś dużego, coś… Znów spojrzała na kobiety i przygryzła wargę.

– Zaczekamy – powiedziała wreszcie.

– O cholera! – Roland zrobił mimowolnie krok do tyłu, gdy siedem głów wrzasnęło.

Pani Ruth mruknęła w zamyśleniu, Rebecca westchnęła, a Daru poluzowała miecz w pochwie.

Adept Mroku potrząsnął głową, głaszcząc lekko obsydianowy bok bestii.



– Zabij ją – drażnił Dziewicę. – Zgładź ją. Ciemność i tak nie przestanie nadchodzić i wcześniej czy później upadniesz, a ciało, które zamieszkujesz, zginie. Bez ciebie reszta trójcy jest niczym. – Jego uśmiech wyrażał sytość. Adept ocierał się o zad potwora. – A bramy nie możesz zamknąć, bo przelano krew, by ją otworzyć.

– Co? – Roland tak bardzo się zapomniał, że znów wy sunął się do przodu. – Co on miał na myśli, mówiąc, że nie możesz zamknąć bramy? Po to przecież jesteś tutaj! Trzy postaci bogini odwróciły się i znów trzy przemówiły jak jedna:

– Trzeba krwi, by zmazać krew.

Starucha mówiła dalej sama:

– Tę bramę otworzyła niedobrowolna ofiara, bardzie. Potrzeba będzie dobrowolnej ofiary, by ją zamknąć.

Siedem łbów bestii znów ryknęło.

Roland zrozumiał.

Mieli tylko jego.

Nie chcę umierać.

Zwilżył wargi i bardzo ostrożnie położył Cierpliwość na trawie.

Nie chcę umierać.

Pierwszy krok był najtrudniejszą rzeczą w jego życiu. Drugi i trzeci nie były łatwiejsze.

Zapewne nigdy się o tym nie dowiesz, wujku Tony, ale właśnie kończę zaczętą robotę.

Stanął pomiędzy Rebeccą i panią Ruth. Pomiędzy Matką i Staruchą.

Proszę, niech nie boli za bardzo.

Raptem coś małego i ciężkiego przemknęło mu między nogami. Zachwiał się, odzyskał równowagę i zobaczył Toma, który z sykiem i parskaniem skakał w górę.

Olbrzymie łapy bestii zdjęły Toma z łba, w którym łypało wściekle jedno oko, i bez wysiłku jednym ruchem rozdarły kota na dwoje.

Kiedy krew chlusnęła na ziemię, bogini krzyknęła:

– Stało się!

Brama mroku zniknęła.

– Nie! – wrzasnął Adept Mroku. – To był tylko kot! Bogini uśmiechnęła się i Adept zadrżał przed jej obliczem.

– Nie ma czegoś takiego – rzekła – jak tylko kot.

Pły

Bitwa została stoczona zbyt szybko, by do Rolanda coś dotarło. Świadomość, że wciąż żyje, nie dopuściła do niego wrzawy i zamętu spowodowanego ciosami obu stron. Roland podniósł Cierpliwość i ściskał ją mocno, jakby znajomy dotyk gitary mógł go przekonać, że nadal istnieje.

Bestia miała tylko dwie głowy, kiedy wreszcie padła. Raz zadygotała i rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając plamę na murawie i smród, który rozwiał wschodni wiatr. Dziewica stała pośrodku plamy, wspierając się na mieczu, jej złota zbroja ociekała ciemną cieczą. Zęby miała obnażone i oczy jej płonęły. Odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.

Adept Mroku zaczął się cofać, drżąc z przerażenia. Nie spuszczając bogini z oczu, nie patrzył pod nogi i kiedy zahaczył piętą o Evana, przewrócił się. Przez chwilę leżeli twarzą w twarz – Adept Mroku i Adept Światłości – wreszcie Evan, który oszczędzał resztki sił, wbił mały sztylet ze światła w serce Ciemności.

Adept Mroku zawył i skonał.

Roland nie widział, żeby Rebecca się poruszyła. W jednej chwili stała obok Staruchy, w następnej już klęczała przy Evanie, biorąc na ręce jego poranione ciało. Opierał bezwładnie głowę na jej ramieniu i choć próbował, nie mógł podnieść ręki, by dotknąć jej policzka.

– Wybacz mi, Pani. – Jego aksamitny głos był również poraniony. – Byłem ślepy.

– Nie ma niczego do wybaczania. – Pogładziła go po włosach.

Westchnął, tocząc walkę z cierpieniem o ostatnie kilka sekund życia.

– Cieszę się – popatrzył jej w oczy – że jesteś ze mną do końca.

– Jaki koniec? – Nachyliła się i pocałunkiem starła bruzdę bólu z jego czoła. – Koniec nie istnieje, jest tylko początek. Krąg zawsze wraca do punktu wyjścia.

Uśmiechał się lekko.

– Banały z ciasteczek z wróżbą – wyszeptał.

Matka uśmiechnęła się i w odpowiedzi zaśpiewał cały świat.

– Być może – rzekła.

Roland nie zwracał uwagi na łzy, które spływały mu po twarzy, i poczuł, że serce znów zaczyna mu bić. Powinienem był wiedzieć, że nie pozwoli mu umrzeć. Kiedy chwilę później Evan stał przed nim z rozpostartymi ramionami, Roland podszedł do niego i uściskał z wszystkich sił, jakie mu jeszcze zostały.

– Już myślałem, że nie żyjesz. – Płakał na ciepłym ramieniu Evana.

– Ja też tak myślałem – wyszeptał mu we włosy Evan. – A potem sądziłem, że już po tobie.

– On mnie nawet nie lubił.

Evan zrozumiał.

– Kto tam zna koty. Będziemy czcić jego pamięć, bo był potężnym wojownikiem zmagającym się z Ciemnością. To już jednak koniec. Zwyciężyliśmy.

– Koniec? – Roland odsunął się trochę, by spojrzeć Evanowi w oczy. – Koniec? – Adept pokiwał głową.

– Koniec – jeszcze raz powtórzył Roland. Wtedy ogarnął go szok i nogi się pod nim ugięły.

Evan podtrzymywał Rolanda, dopóki ten nie odzyskał równowagi.