Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 56 из 59

Rozdział czternasty

Samochód patrolowy objeżdżał powoli rondo Kings College, oświetlając reflektorami zieleniec. Barykady policyjne zostały usunięte późnym popołudniem, lecz kierowcom polecono w miarę możliwości omijać ten plac.

– Myślisz, że wróci na miejsce przestępstwa? – spytał posterunkowy Brooks. Jego towarzyszka zawzięcie spoglądała przez okno na teren oświetlony snopem światła z reflektora. On widział jedynie trawę, drzewa i być może niewyraźny znak po kredzie, który zalśnił bielą w nagłym blasku. Ciekaw był, co ona widziała.

– Mam nadzieję, że tak – wycedziła posterunkowy Patton, nie odrywając wzroku od trawnika. – Mam nadzieję, że wróci. Mam nadzieję, że będziemy na miejscu i mam nadzieję, że ten sukinsyn da mi okazję, żebym go położyła trupem na miejscu. – Widziała ciało dziecka rzucone jak niepotrzebny przedmiot na trawę, choć wiedziała, że zwłoki zabrano dawno temu, i wiedziała, że nie przestanie ich widzieć, dopóki morderstwo nie zostanie pomszczone.

Zakończyli patrol i posterunkowy Brooks wyłączył reflektory. Jakby na ten znak z radia odezwał się beznamiętny głos dyspozytorki:

– Funkcjonariusz potrzebuje pomocy, Bloor i Yonge, narożnik od północno-wschodniej strony. Powtarzam, funkcjonariusz potrzebuje pomocy, Bloor i Yonge, narożnik od północno-wschodniej strony.

Posterunkowy Patton nacisnęła guzik.

– Zgłasza się 52354. – Cofnęła się, gdy Jack jednocześnie włączył syrenę i nacisnął pedał gazu. Zacisnęła wargi i położyła rękę na pałce. W tym momencie rozbicie paru łbów wydawało się doskonałym pomysłem.

Za nimi na rondzie gęstniała Ciemność.

Rebecca wyciągnęła z szafy duży, pomarańczowy sweter i włożyła go na siebie. Nie było jej zimno ani nie myślała, że zmarznie. Potrzebowała go dla dodania sobie otuchy. Kupiła sweter sama – nikt jej w tym nie pomagał – i choć nie umiałaby wytłumaczyć dlaczego, oznaczał niezależność. Siłę. Poza tym był jasny, a Daru zawsze kazała jej nosić jasne kolory w nocy, żeby samochody mogły ją zobaczyć. Rebecca po raz pierwszy usłyszała wtedy, że samochody coś widzą.

– Nic ci nie jest, Pani?

Dziewczyna przytuliła się do piersi Evana, ocierając się głową o jego bark.

– Wciąż się trochę boję, Evanie. Nadal wydaje mi się, że nie rozumiem, czego ode mnie chcesz.

– Chcę, żebyś posłuchała, jak Roland śpiewa. Dobrze posłuchała. I chcę, żebyś tylko była sobą.

– Tylko tyle?

– Tak. To wszystko.

– Myślę, że to mogę zrobić. – Westchnęła. – Wciąż się trochę boję, Evanie.

– Ja też, Pani. – Przyłożył policzek do jej włosów i otulił ją opiekuńczo. – Ja też. – Przypomniał sobie obietnicę, jaką złożył trollowi, i zawstydził się, że musiano go o to prosić. Jeśli wygrają, jeśli oboje przeżyją i jeśli ona wyrazi zgodę, zabierze ją ze sobą, kiedy będzie wracał do Światłości. Tam jej niewi

Najpierw jednak muszą wygrać. I przeżyć.

– Jest po jedenastej! – zawołał Roland z dużego pokoju. – Powi

– Czy zadzwoniłeś do Daru, kiedy spałam, Rolandzie?

– Zadzwoniłem, dziecino. – Nie chciał jej spojrzeć w oczy. – Przez cały dzień nie było jej w biurze. Zostawiłem wiadomość dla niej w pracy i na sekretarce w domu. Rebecca zmarszczyła brwi.

– Ciekawe, gdzie ona jest?

Roland popatrzył na gitarę, na sufit, wyjrzał przez okno i zerknął nawet na Evana, który skinął głową.

– Obawiamy się, że Ciemność ją pojmała, Pani.

– Pojmała Daru?

– Tak.

– Sprawdzałeś? – spytała Evana.

Potrząsnął głową.

– Nie mam na to dość mocy – oświadczył ze smutkiem.

– Więc nie wiesz, czy wpadła w ręce Mroku.

– Daru nie zadzwoniła. Ani do nas, ani do biura.

– To nic nie szkodzi. – Rebecca szczelniej otuliła ramiona swetrem. – Daru pracuje bardzo ciężko i jest bardzo zajęta. Nie zawsze może dzwonić w każdej drobnej sprawie.

Roland nie zamierzał jej przekonywać. Choć osobiście sądził, że już nigdy nie ujrzą Daru, co to szkodzi, jeśli Rebecca będzie myślała inaczej? Po dzisiejszej nocy ten fakt może się okazać nieistotny.

Harfa pod oknem westchnęła, jakby podmuch wiatru musnął po kolei wszystkie jej struny.

– Myślę, że ona chce iść z nami – oznajmiła Rebecca.

– Z pewnością – rzekł Roland, gładząc polerowaną ramę. – Kiedy będzie już po wszystkim, obiecuję nauczyć się na niej grać. – Pod warunkiem że zostaną mi palce do grania.

Harfa znów westchnęła.

Rebecca powtórzyła westchnienie jak echo.

– Szkoda, że nie słyszałam twojej pieśni.

– Potrzebowałaś snu, Pani.

– Wiem.

– W swoim czasie usłyszysz ją.

– Wiem. – Wyszli z mieszkania i dziewczyna stara

Roland i Evan wymienili znaczące spojrzenia za jej plecami.

– Jakie sny? – spytał Roland.

– Jakby ktoś opowiadał mi o wszystkim, o czym zapomniałam. I to nie Roland mi o nich opowiadał, ale ktoś i

– O czym ci opowiadano?

– Nie wiem. – Potrząsnęła głową. – Kiedy się zbudziłam, znów nie pamiętałam. Może kiedy rzeczywiście usłyszę twój śpiew…

– Może – zgodził się Roland.

Niedaleko bloku stwierdzili, że mają czwartego towarzysza.

– Rebecco, ten cholerny kot idzie za nami.

– Nie, nie idzie za nami.

– Ależ tak. Przecież jest tutaj!

– Idzie obok nas – sprostowała Rebecca.

– Nie obchodzi mnie, gdzie idzie, tylko każ mu wracać do domu.

– Koty chodzą własnymi drogami, Rolandzie – rzekła Rebecca. Sądziła, że każdy o tym wie.

Evan przykucnął i Tom ocierał się o jego nogi.

– Czeka nas wielki bój, mały futrzaczku. Nie wątpimy w twoją odwagę, lecz nie chcielibyśmy, aby stała ci się jakaś krzywda.

Tom położył jedną łapkę na kolanie Adepta, wysuwając pazury i lekko wbijając je w dżinsy. Evan uśmiechnął się.

– Jesteś potężnym wojownikiem – przyznał, zagłębiając długie palce w gęste futro kota. – Jeśli naprawdę tego pragniesz, możesz iść z nami.

– Przeniosę go przez ruchliwe skrzyżowania – zaproponowała Rebecca.

Wspaniale, pomyślał Roland, kiedy ruszyli. Jakbyśmy nie mieli dość kłopotów. Choć Roland świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że kot zaprowadził go z powrotem do rzeczywistego świata, nie zmieniło to zdecydowanie jego zdania o Tomie ani o kotach w ogólności. Świadczyły o tym równoległe kreski zadrapań, jakie pojawiły się na jego nadgarstku dzisiejszego popołudnia. W szklanych drzwiach Mapie Leaf Gardens zobaczył odbicie ich grupy i pokręcił głową. Ciekawe, co sądzi o tym reszta świata.

Reszta świata zdawała się niczego nie zauważać. Jak na wpół do dwunastej w piątkową noc w dużym mieście nie byli na tyle dziwni, by wzbudzać czyjąkolwiek ciekawość.

…z wyjątkiem jednego małego chłopca, który przyglądał im się z otwartymi ustami, chociaż już dawno powinien być w łóżku. Chłopczyk nadal gapił się, dopóki matka nie potrząsnęła nim i nie kazała mu się grzecznie zachowywać.

Zanim doszli do zatłoczonego i ruchliwego Yonge, Rolandowi wydawało się, że biorą udział w filmie. Wszystko było nierealne, odsunięte odrobinę od miejsca, gdzie się znajdowali. Światła były zbyt jasne, cienie za ostre, dźwięki zbyt stłumione, ciepłe powietrze przepływało nad skórę nie dotykając jej. Miał wrażenie, że nic nie istniało, dopóki na to nie spojrzał, a gdy spojrzał, przestawało istnieć. I

Światło na skrzyżowaniu było czerwone i pozornie nie zmieniało się przez bardzo długą chwilę. Tłum falował niespokojnie, nie zaprzestając ruchu ani na chwilę i wtedy Rolandowi przyszło nagle do głowy, jaki to film. To jest western – tuż przed popłochem w stadzie bydła. Kiedy już się zacznie, wiesz, że najlepszy przyjaciel bohatera spadnie z konia i zginie.

– Nadchodzi burza – oznajmiła z absolutną pewnością Rebecca. „

– Tak – przyznał Evan – nadchodzi.

Roland przez chwilę zastanawiał się, czy mówią o tym samym, ale doszedł do wniosku, że to nie jest ważne. Po ciele spływał mu pot, podkoszulek przylepił się do pleców. Podrzucił w wilgotnej dłoni plastikowy uchwyt pokrowca i zaczął powtarzać w pamięci słowa inwokacji. Było to sto razy lepsze od myślenia. Stokroć lepsze to niż myślenie.

Światła się zmieniły. Nareszcie. Samochody na College ruszyły naprzód. Czarna corvette, która pędziła na południe do Yonge, starała się nadrobić stracony czas.

Z piskiem opon i hukiem, brązowa mazda wbiła się w bok corvetty, odrzucając ją na pomarańczową taksówkę. Przez pierwsze kilka sekund słychać było jedynie huk samochodów, potem wszystko ucichło i pozostała jedynie zgnieciona, dymiąca sterta metalu. Wtedy ludzie zaczęli krzyczeć.

Evan skoczył naprzód, ale Roland odciągnął go do tyłu.

– Jest jedenasta trzydzieści osiem! Nie mamy czasu, żeby pomagać!

Kierowca taksówki był przewieszony do połowy przez okno. Krew spływająca mu z ust zbierała się kałużę na jezdni.

– Puść mnie! – Evan wyrywał się. – Nie rozumiesz! Ja muszę im pomóc!

– Rozumiem. – Roland starał się nic nie widzieć. Starał się nie słyszeć, nie czuć. – Najlepiej im pomożesz pokonując Ciemność!

Evan zrobił krok w stronę rozbitego pojazdu.

– Evanie – cichy głos Rebeki przedarł się przez hałas i histerię. Obaj mężczyźni odwrócili się do niej. Gdyby Roland w ogóle o tym myślał, przypuszczałby, że dziewczyna wpadnie w panikę, lecz ku jego zdumieniu sprawiała wrażenie promieniującej spokojem, wyspy wśród zamętu. – Jeśli zatrzymasz się tutaj, Roland i ja pójdziemy dalej bez ciebie.