Страница 53 из 59
Roland westchnął i wstał.
– Dobra – powiedział i uśmiechnął się. Udzielił mu się nastrój Evana. – Jak je znajdziemy? Na żółtych kartkach książki telefonicznej?
Evan rozłożył ręce i oczy mu rozbłysły.
– Dlaczego by nie? Gdzieś trzeba zacząć.
W żółtej części książki nie było czarownic. W białej też nie. Nic też nie znaleźli pod hasłem „wicca” i pochodnymi.
– Wicca? – spytał Roland.
– Mmmm. – Evan przerzucił kartki i dotarł do spisu Kościołów. – To stare słowo. Wesleyanie, zjednoczeńcy, do licha. Może coś będzie pod świątyniami. – Chwilę później zamknął książkę. – Nie mogę uwierzyć, że w tak wielkim mieście nie ma spisu świątyń.
– Spróbuj pod hasłem „okultyzm” – podpowiedział Roland, ale i pod takim hasłem niczego nie znaleźli.
– Paliwa – szepnął Evan. – Papier, parad organizowanie, parapsychologowie – patrz astrologowie, wróżbici etc. Przynajmniej mamy punkt zaczepienia.
– Naprawdę myślisz, że to poskutkuje?
– Tak. Mam dobre przeczucia. – Evan rzekł to w sposób, który rozwiewał wszelkie wątpliwości.
W żółtej części książki telefonicznej Toronto było dwadzieścia pięć haseł w rubryce „astrologowie, wróżbici etc.” Wymieniano w niej nazwiska, herbaciarnie i przedsiębiorstwa, które z nazw przypominały eleganckie firmy inwestycyjne. Roland wydobył telefon Rebeki spod kanapy i włączył go do gniazdka. Posłuchał. Wyjął wtyczkę. Znów ją włożył.
– Nie ma sygnału. – Delikatnie postukał słuchawką o podłogę. – Wciąż nic.
Evan wziął słuchawkę i przyłożył ją do ucha. Po chwili rozchylił wargi i zmarszczył brwi.
Roland przypuszczał, że Adept usłyszał coś, co umknęło jego uszom. Był o tym przekonany, gdy Evan rzucił słuchawkę na widełki z taką siłą, że omal nie pękła.
– Jesteśmy odcięci? – spytał ostrożnie.
– Tak – potwierdził Evan z taką złością, że Roland drgnął. – Ośmiela się opowiadać mi ze szczegółami, co Ciemność uczyni z tym światem. Począwszy od tych, którzy mi pomogli.
Roland wypełzł spod krzaków bzu i wyprostował się, otrzepując spodnie. – Z tego, co widzę, jeszcze nie wróciła – rzekł.
Evan stukał palcami o pasek; był zmartwiony.
– Mam nadzieję, że Mrok jej nie porwał.
– Tak. – Roland przypomniał sobie, co to oznacza. – Ja też mam taką nadzieję. – Wziął głęboki oddech. – To co, może pójdziemy poznać swą przyszłość? Zobaczyć, czy dzisiejsza noc nie będzie ostatnią?
Dwie z wymienionych w książce telefonicznej firm mieściły się w rejonie Bloor/Spadina. Pierwsza znajdowała się po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko siedziby pani Ruth. „Madame Alaina”, głosił wypaczony i wyblakły szyld w oknie na pierwszym piętrze. „Czytanie z gwiazd, kart i rąk. Nie trzeba się wcześniej umawiać”. Jeszcze mniejsza i bardziej wyblakła tabliczka wisiała na drzwiach prowadzących na piętro nad bardzo starą apteką. Przynajmniej Rolandowi wydawało się, że to apteka, chociaż oświetlenie było tak kiepskie i szyby tak brudne, iż nie mógł mieć pewności. Na schodach mocno czuć było gotowaną kapustę.
– To głupota – szepnął Roland, kiedy stanęli na podeście i Evan uniósł rękę, by zapukać.
– Zaufaj mi – powiedział Evan.
Roland westchnął.
Evan zapukał.
Po kilku minutach drzwi się otworzyły i mniej więcej piętnastoletnia dziewczyna przyjrzała im się od stóp do głów. Nie zważając na Rolanda, wbiła ciemne oczy w Evana, jakby był prezentem, który chciałaby wyjąć z opakowania. Nie ściszając walkmana, którego nosiła na pasku, zsunęła słuchawki na szyję i uśmiechnęła się szeroko. W malutkich głośniczkach pobrzękiwał matowo przebój popularnego zespołu nowej fali.
– Czym mogę służyć? – spytała z nadzieją.
– Chcielibyśmy się zobaczyć z Madame Alainą.
– Och. – Jej zdanie o nich wyraźnie się pogorszyło. – Nie jesteście chyba z policji, co?
– Nie.
– Babcia nikogo dzisiaj nie przyjmuje.
– To ważna sprawa.
– Tak, tak zawsze się mówi. – Wzruszyła obciągniętymi lycrą ramionami. – Nie chce nawet wyjść z łóżka. Mówi, że to koniec świata. Proszę spróbować przyjść jutro.
– Jutro może być za późno.
Cierpienie w głosie Evana sprawiło, że oczy dziewczyny zalśniły.
No tak, nastolatki są na to podatne, pomyślał Roland, nie zważając na łzy, które stanęły mu w oczach.
– Poczekaj chwilę… – rzekł głośno.
Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka, większość uwagi poświęcając jednak Adeptowi. Czując się jak idiota, wziął głęboki oddech i zapytał:
– Może, hm, znasz jakieś, no wiesz, czarownice?
Tym razem rzeczywiście popatrzyła na niego i nie spodobało jej się to, co zobaczyła.
– Jasne, czarownice. – Zrobiła pły
Roland spojrzał na Evana i wzruszył ramionami.
– Chyba nie zna.
Evan westchnął.
Zeszli ze stukiem po schodach i znaleźli się na ulicy.
– Szkoda, że nie mogłem porozmawiać z tą babcią – mówił cicho Evan, kiedy szli na zachód do następnego astrologa w pobliżu. – Miałaby wiele mądrych rzeczy do powiedzenia.
– Co? Evanie, ta kobieta położyła się do łóżka, bo myślała, że będzie koniec świata.
Milczenie Evana było wymowniejsze niż słowa.
Roland poczuł, że się czerwieni.
– No tak.
„Dziecko zamordowane na rondzie Kings College!” Ten nagłówek w gazecie zatrzymał ich na chwilę. Mniejsze tytuły głosiły: „Mężczyzna celowo przejechał cztery osoby”; „Podpalacz podłożył ogień w domu starców, siedemnaście ofiar śmiertelnych”.
– Zaczęło się – wyszeptał Evan i poszedł dalej.
W oddali zawyły syreny.
Drugi adres zaprowadził ich do jaskrawoniebieskiego, drewnianego domku, który nie pasował do siedzib o ceglanych fasadach i wyszukanych koncepcjach projektantów. Na trawniku rosły sięgające kolan chwasty, które z bliska okazały się dzikimi kwiatami łąk. Roland rozpoznał margerytki i rudbekie.
Evan zadzwonił do drzwi. Usłyszeli rozbrzmiewające w domku dwa pierwsze takty LX Symfonii Beethovena.
Kobieta, która im otworzyła, nosiła długie, szpakowate włosy rozdzielone pośrodku. Luźna, uszyta z materiału w kwiaty sukienka z kwadratowym dekoltem sięgała prawie do kostek. Roland zauważył, że na nogach miała parę niemieckich sandałków za sto dolarów.
– Słucham? – powiedziała z uśmiechem.
– Szukamy Sky Mackenzie.
– To ja jestem Sky, ale szukacie czegoś i
– Właśnie. – Roland zawsze sądził, że astrologowie, wróżki i tak dalej to banda pomyleńców i szarlatanów, a tu już druga osoba udowadniała, że się mylił.
– Szukacie w poprzednim życiu usprawiedliwienia dla swej decyzji, by zlekceważyć nakazy społeczeństwa i oddawać się zakazanej miłości w tym wcieleniu. – Kryształy, jakimi obwieszony był korytarz za jej plecami, rozszczepiały promienie słoneczne na tęcze.
– Raczej nie. – Jeden punkt dla pomyleńców i szarlatanów.
– Nie?
– Nie – rzekł z naciskiem Evan. – Szukamy czarownic. Wiccan?
Kobieta przyłożyła dłoń do piersi.
– Chodziłam na uniwersytet z jedną czarownicą. Bez przerwy napełniała wa
– Niewiele – przyznał Roland. Wiszący przy wejściu zegar z kukułką pokazywał prawie południe. Musieli iść dalej. – Dziękujemy za czas, jaki nam pani poświęciła.
– Gdybyście kiedyś chcieli odnaleźć poprzednie życie…
– Będziemy pamiętać o pani.
– Przyjmuję karty VISA i Mastercard – dokończyła i zamknęła drzwi.
W drodze do Chinatown Roland czuł, jak z każdym krokiem pogarsza się humor Evana.
– O czym myślisz? – spytał wreszcie.
– W tak wielkim mieście muszą być wyznawcy dawnego kultu – westchnął Evan.
– Po tym, co się stało zeszłej nocy, szala zbyt mocno się przechyliła, bym sam zdołał powstrzymać Mrok.
– Nie jesteś sam – przypomniał Roland.
– Tak, wiem. – Odgarnął włosy z twarzy. Dwie odziane na czarno kobiety w średnim wieku zamilkły i obejrzały się za nim. – Ale mamy tak mało czasu.
Chiński astrolog, podobnie jak Madame Alaina, mieszkał na piętrze nad sklepem. W odróżnieniu od zagraconego mieszkania Madame Alainy – przez otwarte drzwi spostrzegli mnóstwo haftowanych poduszek, zasłon z paciorków i frędzelków – ten lokal przypominał bardziej mały gabinet lekarski, biały i czysty. Dwa wyściełane krzesła stały naprzeciwko dużego biurka, ściany były obwieszone kaligrafowanymi znakami, z dużych słojów w regale dochodziły interesujące zapachy.
– Czym mogę służyć? – Młody człowiek o orientalnej urodzie wyszedł zza drzwi prowadzących do kuchni.
– Szukamy – Roland wyjął z kieszeni kawałek papieru i poszukał nazwiska na liście – Johna Chin.
– To ja.
– Och.
Młodzieniec uśmiechnął się.
– Wiem – rzekł – sądził pan, że będę starszy.
– No…
– Nic nie szkodzi. Jestem do tego przyzwyczajony… – Wróżbita ucichł i spojrzał na Evana.
Roland odwrócił się. Według niego Evan wyglądał normalnie. Wszelkie ślady jego aspektu były stara
John zrobił krok naprzód i skłonił się.
– Jak mogę ci pomóc, o święty?
Może rzeczywiście doznał objawienia. Obojętnie, czy John Chin miał widzenie czy nie, bez wątpienia zdawał sobie sprawę z tego, kim jest Evan. Roland starał się nie czuć zazdrości i prawie mu się to udało.
Evan potraktował pytanie z dużą powagą.
– Musimy znaleźć kogoś, kto się zna na starych obrzędach kultu bogini.
– Wiccan? – spytał John, nie odrywając wzroku od Evana. – Mają sklep „Wiedza Tajemna” na Dupont. Mogę podać ci dokładny adres.
– Proszę.
Podszedł do biurka i wyciągnął oprawioną w brązową skórę książkę adresową. – Dupont tysiąc czterysta czterdzieści sześć – rzekł po chwili.