Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 59

Rozdział piąty

W dużej sypialni cesarskiego apartamentu hotelu King George poruszył się śpiący człowiek. Przez chwilę rozkoszował się dotykiem pościeli, sprężystością twardego materaca, miękkością poduszek i grą cieni na zamkniętych powiekach. Pełne wargi ułożyły się w uśmiech całkowitego zadowolenia, a oczy się otworzyły.

Były barwy tak czystego i jaskrawego błękitu jak letnie niebo. Ich spojrzenie padło na cienie na suficie i ześlizgnęło się po ścianie. Wpadające do pokoju światło nabrało różowej barwy, przechodząc przez zasłonki.

Młody mężczyzna na łóżku przeciągnął się z bezwzględnym skupieniem szczególnie zadowolonego z siebie kota, spuścił bose stopy na puszysty dywan i podszedł nago do okna. Odsunął zasłaniającą mu widok zasłonę i spojrzał na serce miasta.

– Kolejny piękny dzień – szepnął, odgarniając bujne, czarne włosy. – Słoneczny i gorący. – Słowo „gorący” w jego ustach zabrzmiało prawie jak rozkaz.

Widoczne na horyzoncie miasta słońce prażyło bezlitośnie i choć dzień dopiero się zaczął, powietrze drgało z upału.

Mężczyzna przycisnął do szyby dłoń o długich palcach i krążący po niebie gołąb spadł z wysokości siedmiu pięter na chodnik. Ptak omalże nie trafił pary staruszków, którzy wybrali się na spacer, i roztrzaskał się u ich stóp, spryskując oboje fonta

Przenikliwy wrzask starej kobiety sprawił, że na twarzy młodzieńca wykwitł uśmiech zadowolenia.

Pod prysznicem napawał zmysły dotykiem wody, zmieniając siłę strumienia wody z igiełek na masaż i z powrotem. Szybko osuszył się ręcznikiem, rozcierając kremową skórę, aż nabrała ciepłej, różowej barwy, a następnie przez chwilę pozował przed dużym lustrem, podziwiając swe naprężone muskuły. Wiedział, że jego ciało jest dziełem sztuki, którego wszystkie części miały doskonałe proporcje, tak jak to sobie zaplanował.

Jednakże takie ciało wymaga pokarmu.

Przytrzymując słuchawkę podbródkiem, ubierał się i zamawiał śniadanie.

– …i kawa ma być zaparzona nie wcześniej niż na kilka sekund przed tym, jak dzbanek opuści kuchnię. – Wyciągnął jasnoniebieską bawełnianą koszulę z szafy i włożył ją, wsuwając spód do dżinsów i zapinając rozporek na guziki. – Tak właśnie, dla pana Afotyka. – Odwiesił słuchawkę i uśmiechnął się szeroko, zadowolony z własnego sprytu. Afotyczny znaczy mroczny, a Mrok był jedynym imieniem, jakie nosił, Ciemność bowiem trzymała swe fragmenty zbyt blisko siebie, by pozwalać im na indywidualne nazwy. Sięgając po parę kosztownych półbutów, obejrzał mokasyny, jakie nosił poprzedniego wieczora.

Okazało się, że krew nie poplamiła skórzanego obuwia. Doprawdy było to nieco zaskakujące, bo polało się sporo krwi. W mieście takiej wielkości nie musiał długo szukać młodej kobiety, która pozwoliła mu się „pociąć” za śmieszną sumę, a gdy już uzyskał jej pozwolenie i pieniądze zmieniły właściciela, żaden jej krzyk, jęk czy szept protestu nie mógł zmienić ważności kontraktu. Ponieważ działał za jej pozwoleniem, równowaga między Mrokiem i Jasnością nie została nadmiernie naruszona. Dzięki temu nie przyciągał uwagi, która mogłaby utrudnić mu wykonanie zadania. Nie skrępowany nakazami obrzędu zeszłej nocy pozwolił swej wyobraźni rozwinąć skrzydła i nie śpieszył się, bo czynił to wyłącznie dla swojej przyjemności.

Śniadanie, które dostarczono mu chwilę później, było wyśmienite. Delektował się smakiem jajek, kiełbasy i pieczarek smażonych z czosnkiem oraz imbirem, spłukał jedzenie łykiem soku tak świeżego, że kiedy opuszczał kuchnię, był jeszcze w pomarańczy.

– Mistrzu!

Wysoki na sześć cali i niekiedy człekokształtny cień wspiął się po nodze stołu z orzechowego drewna i zatrzymał przy dzbanku z kawą.

– Mistrzu! Adept Światłości przestąpił barierę!

– Tak, wiem. – Mężczyzna oblizał palce z resztek masła i okruchów francuskich rogalików. – Czyżbyś myślał, że nie zauważyłem takiego zakłócenia równowagi?

– Nie, mistrzu, ale… – Istota wstała i utworzyła ręce, żeby nimi pomachać.

– Ale? – Ton mężczyzny zabrzmiał groźnie.

– Ale moim zadaniem jest powiadamianie cię, mistrzu. Jestem twoimi oczami i uszami.

– Więc patrz, słuchaj, zrób coś użytecznego i dowiedz się, w jaki sposób ten Adept się przedostał. – Nalał sobie kawy, dodał sporą porcję śmietanki oraz cukru i wypił połowę, zanim ponownie się odezwał. Cień wahał się i kręcił nerwowo. Mężczyzna odstawił filiżankę z westchnieniem zadowolenia i spojrzał srogo. – Dzisiejszej nocy dowiesz się, kto otworzył drogę temu Adeptowi, ile wiedzą i czy można ich użyć podczas obrzędu.

– Tak, mistrzu, ale…

– Znowu ale?

Cień wił się i lamentował, wydając świdrujący, przewlekły pisk, który przypominał drapanie paznokciami po tablicy.

– Nie, mistrzu. Żadnych ale.



Kiedy cień umknął, mężczyzna westchnął i przeciągnął się. Z takich mniejszych fragmentów Ciemności nie było prawie żadnego pożytku i zaczynał się zastanawiać, czy warto było go oddzielać. Spojrzał na gazetę i rzucił mu się w oczy jeden z nagłówków: „Wyrównane szanse Jaysów i Tigersów w zbliżających się mistrzostwach”.

– Mecz baseballowy. – Zamyślił się, przeglądając artykuł. – Właśnie tego mi potrzeba, słoneczne, niedzielne popołudnie na stadionie. Tłumy ludzi, nastrój współzawodnictwa. – Przez krótką chwilę żałował, że nie może odłożyć otworzenia bramy na kilka dni; w następny weekend miała przyjechać drużyna Yankees. – Cóż, trudno – rzucił gazetę na podłogę – nie można mieć wszystkiego.

Wsunął klucz od pokoju do kieszeni, w której trzymał portfel, i ruszył w stronę drzwi. Otworzywszy je z rozmachem, omal nie wpadł na pokojówkę niosącą stertę ręczników.

Służba ho… – Dziewczyna opuściła rękę podniesioną do pukania i spojrzała na niego oczami rozszerzonymi z pragnienia. Była bardzo młoda i bardzo ładna. Brał ją brutalnie przez pierwsze dwa poranki swego pobytu w apartamencie, manipulując jej odczuciami, aż ból i przyjemność stały się nie do odróżnienia.

Tego poranka jedynie spojrzał na nią z odrazą i przeszedł obok.

Słyszał jej łzy i czuł na plecach żar jej wstydu. Jego kroki nabrały lekkości. To będzie wspaniały dzień.

– Co tam masz, Steve? – Posterunkowy Patton wysiadła z wozu patrolowego i zatrzasnęła drzwi. Usłyszała, że Jack zrobił to samo. Gdy nadeszło wezwanie, byli już po służbie i wracali na posterunek, ale ponieważ było im po drodze, zatrzymali się na parkingu przed supermarketem, żeby sprawdzić, czy mogą pomóc. Kobieta zauważyła, że posterunkowy Steve Stirling, weteran, który w trakcie długoletniej służby w policji zasłużył sobie na miano osoby kompletnie niewzruszonej, był bardzo blady. Jego towarzyszka, niedoświadczona policjantka ledwo kilka tygodni po akademii, zwymiotowała i wydawało się, że zrobi to jeszcze raz.

– Jest w pojemniku na śmieci – oznajmił krótko Steve, patrząc ze złością na gromadzących się gapiów.

Zmarszczywszy brwi, policjantka podeszła do otworu w pojemniku i wstrzymała oddech. Sam smród mógł sprowokować wymioty. Na wierzchu gnijących, zwykłych śmieci ze sklepu spożywczego leżało coś, co przypominało zawartość stoiska mięsnego – kotlety, żeberka, mięso na pieczeń, wszystko pokryte ruchomym dywanem much. Wtedy spostrzegła, że jeden z kawałków mięsa miał twarz.

Zacisnęła zęby, zeskoczyła na chodnik i podziękowała Bogu oraz wszystkim świętym, że nie jadła niczego od kilku godzin. Kiedy Jack mijał ją, chwyciła go za ramię.

– Nie patrz. – To nie była ich sprawa. On nie musiał zaglądać.

Zamiast tego spojrzał na nią, odczytując z jej oczu grozę tego, co ujrzała, skinął głową i odsunął się.

– Cudowny początek dnia. – Steve podszedł do niej i razem patrzyli, jak nadjeżdżają trzy następne samochody, w tym jeden z policyjnym fotografem. – Mogłaś o tej porze siedzieć już na posterunku z kubkiem kawy. Nie żałujesz, że się zatrzymałaś?

– Tak. – Niczego nie musiała dodawać; jedno „tak” starczyło za wszystko.

– W porządku, zobaczmy, czy wszystko zrozumiałam. – Daru przetarła oczy i wzięła świeży kubek herbaty, dziękując skinieniem głowy. – W najbliższy piątek, w noc Letniego Przesilenia, Adept Mroku otworzy przejście pomiędzy tym światem a Ciemnością. Ty – wskazała głową Evana – zostałeś sprowadzony z krainy Światłości, żeby go zatrzymać. Wy dwoje – skinęła na Rolanda i Rebeccę – macie mu pomóc.

– Tak można by to streścić – zgodził się Roland.

– Świetnie. Przyłączam się.

– Co takiego?

Daru upiła łyk herbaty, westchnęła i powiedziała powoli i wyraźnie:

– Ja również zamierzam pomóc.

– Czy to znaczy, że nam wierzysz? – Roland popatrzył na nią ze zdumieniem. Opowiadanie zajęło im resztę nocy, ale teraz w słonecznym blasku niedzielnego poranka sam nie był pewny, czy wierzy.

– Wierzę swoim oczom – rzekła zgryźliwie Daru, zamaszystym gestem wskazując zarówno czarny sztylet, jak i Evana. – Nie czytałeś nigdy Sherlocka Holmesa?

– Że co proszę? – Brak snu w połączeniu z uczuciem jazdy kolejką górską w lunaparku za każdym razem, gdy Evan spojrzał na niego – tylko powtarzaj sobie, że to doznanie religijne – sprawiły, że Roland czuł się bardzo rozbity.

– Po wyeliminowaniu rzeczy niemożliwych to, co zostanie, musi być rozwiązaniem, bez względu na to, jak wydaje się nieprawdopodobne. Jeśli Evan istnieje, a istnieje… – Evan uśmiechnął się do niej przez ramię i wrócił do podziwiania rozmaitych wzorów ze światła wpadającego przez zasłony -…i jeśli wierzę w to, kim jest, a wierzę – chwila spoglądania Adeptowi w oczy wystarczyła, by obeszło się bez krzykliwszego pokazu wspaniałości -…w takim razie reszta też musi być prawdą. Jeśli Ciemność ma podbić nasz świat – zacisnęła wargi w wąską kreskę – nie zamierzam stać bezczy

Nie, pomyślał Roland, mogę się założyć, że nigdy tak nie czyniłaś. Jako pracownik miejskiej opieki społecznej Daru każdego dnia walczyła z Ciemnością na pierwszej linii frontu.