Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 101 из 108

20.

Od 16.00 do 20.00

Przeciąwszy linię wybrzeża na południe od Haify, mały i zwi

Górny taras budynku portu lotniczego zapełniony był po brzegi ciekawskimi. W Izraelu, gdzie troska o bezpieczeństwo publiczne bywa nieraz przesadna, nawet obsesyjna – powszechne zdumienie budził wolny, nie kontrolowany wstęp na to jedyne w swoim rodzaju widowisko. Ten brak kontroli był jednak tylko pozorny. Wbrew obietnicy, danej terrorystom z “Freyi”, było tu wielu pracowników izraelskich służb bezpieczeństwa: niektórzy w mundurach linii lotniczej El Al, i

Jeep z obsługi lotniska poprowadził samolot Royal Air Force na duży asfaltowy plac przed głównym budynkiem dworca. Tutaj czekała już grupka funkcjonariuszy, którzy mieli się zająć specjalnymi pasażerami z Berlina. W pobliżu stał duży odrzutowiec linii El Al. Z jego wnętrza, przez szczelinę zasuniętych firanek w iluminatorach, dwaj ludzie skrupulatnie lornetowali pierwszy rząd gapiów na tarasie budynku dworcowego; obaj byli wyposażeni w przenośne radiotelefony.

W kilkusetosobowym tłumie na tarasie był też Kamynski; stał spokojnie, niczym nie wyróżniając się spośród i

Tymczasem jeden z izraelskich urzędników wspiął się do kabiny Belfra. Po jakichś dwu minutach wynurzył się stamtąd, a w ślad za nim Łazariew i Miszkin. Na ich widok jacyś dwaj młodzi zapaleńcy z Ligi Obrony Żydów rozwinęli na tarasie transparent, który jeden z nich przyniósł pod płaszczem; na transparencie było tylko jedno słowo: WITAMY – napisane po hebrajsku. Próbowali też zorganizować owację, ale sąsiedzi szybko ich uciszyli.

Miszkin i Łazariew, prowadzeni przed głównym budynkiem dworcowym, spoglądali cały czas w górę, na długi rząd twarzy nad barierką tarasu. Przed nimi szła grupka izraelskich urzędników, a zamykało orszak dwu mundurowych policjantów. Widzowie na tarasie przeważnie stali nieruchomo i w milczeniu; niektórzy jednak machali rękami i chusteczkami na powitanie. Z wnętrza zaparkowanego na wprost tarasu odrzutowca El Al uważnie obserwowali ich agenci Służby Specjalnej, starając się nie przeoczyć niczego, co mogłoby być oznaką porozumienia między maszerującymi zbiegami a kimś na tarasie. Na razie jednak niczego takiego nie dostrzegli.

Miszkin pierwszy zauważył Kamynskiego i natychmiast powiedział to Łazariewowi ledwie dosłyszalnym szeptem. Znacznie czulszy niż ucho Łazariewa okazał się jednak kierunkowy mikrofon, wycelowany w idącą dwójkę z furgonetki odległej o dobre sto jardów. Mikrofon, sprzężony z lunetą celowniczą, wyglądał raczej jak precyzyjny sztucer. Mierzący z niego człowiek nie słyszał wprawdzie słów Miszkina, ale słyszał je w słuchawkach jego towarzysz, wciśnięty niewygodnie między aparaturę “samochodu dostawczego”. Został wybrany specjalnie do tej roboty ze względu na dobrą znajomość ukraińskiego. Jego to głos usłyszeli za chwilę w swoich radiotelefonach dwaj obserwatorzy w samolocie.

– Miszkin powiedział właśnie do Łazariewa, cytuję: “Jest tam, blisko końca, ten w niebieskim krawacie”, koniec cytatu.

Lornetki obu obserwatorów zwróciły się we wskazanym kierunku. Tymczasem niewielki orszak pomiędzy nimi a budynkiem dworca lotniczego kontynuował swoją uroczystą paradę przed gapiami. Miszkin, ledwie spostrzegł znajomą twarz na tarasie, natychmiast odwrócił wzrok. Teraz już tylko spojrzenie Łazariewa wędrowało wzdłuż barierki. W końcu i on dojrzał Myrosława – i wyraźnie do niego mrugnął. Kamynski nie miał już wątpliwości: nikt nie podmienił prawdziwych więźniów.

Niemal w tej samej chwili jeden z obserwatorów w odrzutowcu mruknął: “Mam go” i zaczai przekazywać dane przez swój walkie-talkie.

– Wzrost średni, trzydzieści parę lat, włosy ciemne, oczy piwne, ubrany w szare spodnie, sportową marynarkę z tweedu i niebieski krawat. Stoi siódmy albo ósmy od końca tarasu, od strony wieży kontrolnej.

Wreszcie Miszkin i Łazariew zniknęli w budynku dworca. Widząc, że spektakl się skończył, ludzie z tarasu zaczęli się rozchodzić. Większość zjeżdżała ruchomymi schodami do wnętrza głównej hali dworca. U wylotu schodów siwowłosy mężczyzna zgarniał niedopałki z popielniczek do kosza umieszczonego na wózku. W długim łańcuchu osób zjeżdżających schodami szybko wypatrzył człowieka w tweedowej marynarce i niebieskim krawacie. Nie przerwał swoich czy

– Podejrzany idzie w stronę wyjścia numer pięć.

Przed budynkiem Avram Hirsch wyjął z furgonetki następną paczkę gazet i cisnął ją na wózek tragarza – tragarz też był przebranym policjantem. Człowiek w niebieskim krawacie przeszedł parę kroków od nich; nie oglądając się ani na lewo, ani na prawo, skierował się wprost na parking, gdzie wsiadł do samochodu z emblematem wypożyczalni. Inspektor Hirsch zatrzasnął tylne drzwi furgonetki i usiadł obok kierowcy.

– Volkswagen golf, tam, na parkingu – lakonicznie poinformował siedzącego za kierownicą młodszego policjanta nazwiskiem Bentsur.

Kiedy wynajęty golf opuszczał teren lotniska główną szosą wyjazdową, “gazeciarska” furgonetka była jakieś dwieście metrów z tyłu. Dziesięć minut później Hirsch mówił przez radiotelefon do jadących za nim i

– Podejrzany wjeżdża na parking hotelu “Avia”.





Kamynski, który całą wyprawę na lotnisko odbył z kluczem od pokoju hotelowego w kieszeni, teraz szybko przeszedł przez hali i pojechał windą na szóste piętro. Stara

– Czy może pani sprawdzić, z jakim numerem się łączy? – spytał telefonistkę w recepcji hotelowej inspektor Hirsch, który już tutaj był.

– Niestety nie – odpowiedziała. – Rozmowy miejscowe idą przez centralę automatyczną.

– Cholera! – zaklął. – Trudno, poradzimy sobie inaczej. Pobiegli razem z Bentsurem do windy.

Dopiero po trzecim dzwonku ktoś podniósł słuchawkę w biurze jerozolimskiego korespondenta BBC.

– Czy pani mówi po angielsku? – spytał Kamynski.

– Oczywiście – odparła izraelska sekretarka.

– A więc proszę słuchać uważnie, bo powiem to tylko jeden raz. Supertankowiec “Freya” będzie uwolniony bez uszkodzeń tylko pod warunkiem, że w tekście pierwszej wiadomości, jaka zostanie nadana w dzie

Jeszcze przez kilka sekund sekretarka jerozolimskiego korespondenta BBC pospiesznie stenografowała w notesie, zanim odpowiedziała:

– Tak, myślę, że tak. A kto mówi?

Nie było odpowiedzi.

Pod drzwiami pokoju Kamynskiego do inspektora Hirscha i policjanta Bentsura dołączyło jeszcze dwóch ludzi. Jeden z nich miał ze sobą karabin z krótką lufą. Obaj ubrani byli w mundury personelu lotniska. Hirsch wciąż jeszcze był w uniformie rozwoziciela gazet: zielone wojskowe spodnie i bluza, czapka z zielonym otokiem. Spokojnie nasłuchiwał pod drzwiami aż do momentu, gdy dał się słyszeć trzask odkładanej słuchawki. Wtedy wyciągnął z kabury własny rewolwer i dał znak człowiekowi z karabinem. Ten stara

Hirsch był sabrą, czyli Żydem urodzonym już w wolnym Izraelu, a jego rodzice, oboje szczęśliwie uratowani z obozów śmierci Trzeciej Rzeszy, pochodzili z Rosji; w dzieciństwie słyszał w domu wyłącznie rosyjski lub jidysz. Człowiek, którego miał teraz przed sobą, wydawał mu się Rosjaninem; nie miał zresztą powodu sądzić inaczej. Toteż krzyczał po rosyjsku: “Stój!” Jego głos zadudnił przeraźliwie w małym, ciasnym pokoju.

Kamynski stał obok łóżka, z książką telefoniczną w rękach. Kiedy wraz z hukiem wystrzału drzwi otworzyły się na oścież, mimowolnie upuścił księgę: zamknęła się, uniemożliwiając policjantom ewentualne stwierdzenie, jakiego numeru szukał. Usłyszawszy krzyk Hirscha, zupełnie zapomniał, że jest w pokoju hotelowym na przedmieściach Tel Awiwu. Widział znowu małą chatkę w karpackiej dolinie, słyszał krzyki ludzi w zielonych mundurach, otaczających kryjówkę jego grupy. Patrzył na inspektora Avrama Hirscha – ale widział zielone otoki żołnierzy KGB, słyszał ich powtarzane w nieskończoność okrzyki: “Stój!… Stój!… Stój!…”, i wiedział, ze jedynym wyjściem jest uciekać, uciekać jak lis przed psami gończymi, wymknąć się tylnymi drzwiami chaty i zaszyć w zbawczej gęstwinie pobliskiego lasu. Zaczął cofać się szybkim krokiem w stronę otwartych drzwi balkonu. Nie zatrzymała go niska bariera; przegiął się przez plecy i runął w przepaść. Zastygł na asfalcie parkingu ze złamanym kręgosłupem, zmiażdżoną miednicą i pękniętą podstawą czaszki.

Inspektor Hirsch patrzył z balkonu na strzaskane ciało, potem odwrócił się do Bentsura.

– Dlaczego? Na litość boską, dlaczego?

Służbowy samolot, którym wczoraj wieczorem przylecieli na Gatow dwaj “ministerialni” specjaliści, wkrótce po starcie Belfra zabrał ich z powrotem do Londynu. Na pokładzie był też Adam Munro, który jednak, korzystając ze swoich specjalnych, rządowych pełnomocnictw, zażądał po drodze lądowania w Amsterdamie.