Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 102 из 108

Na lotnisku Schiphol czekał już na niego śmigłowiec Wessex, przysłany z “Argylla”. O wpół do piątej Wessex osiadł miękko na pomoście rufowym krążownika. Oficer, który powitał nie ogolonego Szkota na pokładzie, patrzył na niego z wyraźną dezaprobatą, ale zaprowadził bez słowa do komandora Prestona. Również dowódca “Argylla” wiedział o gościu tylko tyle, że reprezentuje Ministerstwo Spraw Zagranicznych i że nadzorował w Berlinie wysyłkę porywaczy do Izraela; ale szarża upoważniała go do większej – niż jego podwładnego – poufałości:

– Może ma pan ochotę wykąpać się i ogolić?

– Marzę o tym – powiedział Munro. – Czy są jakieś wieści o Belfrze?

– Piętnaście minut temu wylądował na lotnisku Ben Gurion. Mój steward wyprasuje panu garnitur, a sądzę, że znajdzie się również odpowiednia koszula.

– Wolałbym raczej gruby sweter. Zrobiło się cholernie zimno.

– I to nastręcza poważniejszy problem. Znad Norwegii nadchodzi front zimnego powietrza. Wieczorem może być mgła.

Mgła pojawiła się tuż po piątej: nadeszła grubą ławą z północy wraz z falą zimnego powietrza, w którym kondensowały się ciepłe opary znad morza i lądu. Kiedy Munro, wreszcie po solidnej kąpieli, ubrany w gruby sweter i czarne marynarskie spodnie, ponownie spotkał się na mostku z komandorem Prestonem – mgła gęstniała coraz bardziej.

– Cholera by to wzięła – złościł się Preston. – Wszystko układa się jakby po myśli tych bandytów.

O wpół do szóstej mgła przesłoniła “Freyę” i spowiła wszystkie otaczające ją okręty woje

Jerozolimski korespondent BBC pracował w Izraelu już od ładnych paru lat i miał tu wielu dobrze poinformowanych znajomych. Gdy tylko dowiedział się od sekretarki o niedawnym dziwnym telefonie, sam chwycił za słuchawkę i zadzwonił do przyjaciela, pracującego w jednej z izraelskich służb bezpieczeństwa. Powtórzył otrzymaną wiadomość.

– Mam to wysłać natychmiast do Londynu. Ale nie pojmuję, kto mógł telefonować.

Po drugiej stronie drutu dał się słyszeć zduszony chichot.

– Wyślij tę wiadomość – powiedział po chwili człowiek z policji. – A tego faceta, który dzwonił, już znamy. I oczywiście bardzo dziękuję.

Radiowa wiadomość o lądowaniu Miszkina i Łazariewa na lotnisku Ben Gurion dotarła na “Freyę” o czwartej trzydzieści. Drake wyprostował się gwałtownie i wydał okrzyk triumfu.

– Zrobiliśmy to! Do końca! Są już na miejscu!

Larsen pokiwał głową. Okrzyk Drake'a wyrwał go niemal z omdlenia: coraz bardziej dawała się we znaki zraniona ręka, coraz trudniej było bronić się przed utratą przytomności.

– Gratuluję – mruknął sardonicznie. – Może nareszcie zabierzecie się stąd do diabła.

Telefon z mostka uprzedził odpowiedź Swobody. Nastąpiła szybka wymiana zdań po ukraińsku, zakończona okrzykiem radości w słuchawce – tak głośnym, że Larsen usłyszał go po drugiej stronie stołu.

– Wyniesiemy się, kapitanie, i to szybciej, niż pan myśli. Obserwator z komina doniósł właśnie, że z północy zbliża się wielka ława mgły. Przy odrobinie szczęścia nie będziemy musieli nawet czekać do zmroku. Mgła osłoni nas lepiej niż ciemność. Niestety, zanim odejdziemy, będę musiał przykuć pana kajdankami do nogi stołu. Ale nie ma się co martwić, kapitanie. Tamci uwolnią pana za parę godzin.

O piątej najważniejszą wiadomością dzie

W kajucie kapitana “Freyi” Drake zaśmiał się krótko.

– Nie będzie potrzeby. Mój los nie jest ważny. Ważne, że tamci dwaj będą mieli swoją konferencję prasową, najdalej jutro. A wtedy, kapitanie Larsen, wtedy… wybiją w murze Kremla dziurę, jakiej nikt jeszcze nie wybił.

Larsen patrzył przez okna na gęstniejącą mgłę.

– Również komandosi mogą skorzystać z tej mgły i zaatakować – odezwał się. – Tym razem nie pomogą wam żadne lampy ani reflektory. Już za parę minut z pokładu nie będzie widać powierzchni wody. Nie dostrzeżecie ani pęcherzyków powietrza, ani nawet całego płetwonurka.

– To już nie ma znaczenia – odparł Drake. – Nic w ogóle nie ma już znaczenia. Tylko to, że Miszkin i Łazariew mogą wreszcie przemówić. Tylko o to nam chodziło… i warto było dla tego ponieść wszelkie ryzyko.





Dwaj młodzi ukraińscy Żydzi odjechali z lotniska im. Ben Guriona policyjną karetką – do głównego komisariatu Tel Awiwu, gdzie zamknięto ich w oddzielnych, pojedynczych celach. Premier Goleń miał szczery zamiar dotrzymać umowy z terrorystami: podarować berlińskim porywaczom wolność w zamian za uwolnienie “Freyi”, jej załogi i ładunku. Na razie jednak wolał zabezpieczyć się przed ewentualnymi sztuczkami pana Swobody i nie dawać mu żadnych atutów do ręki.

Dla Miszkina i Łazariewa było to już trzecie więzienie w ciągu jednego dnia, ale obaj doskonale wiedzieli, że ostatnie. Kiedy rozstawali się na korytarzu, Miszkin mrugnął do kolegi i zawołał po ukraińsku:

– Do zobaczenia w Jerozolimie. Nie za rok. Jutro!

Z pokoju służbowego na piętrze naczelnik aresztu zadzwonił po lekarza policyjnego, by przeprowadził rutynowe badania zdrowotne zatrzymanych; doktor obiecał przyjść natychmiast. Była siódma trzydzieści miejscowego czasu.

Ostatnie trzydzieści minut przed szóstą wlokło się na “Freyi” w ślimaczym tempie. W kajucie kapitańskiej Drake nastawił radio na falę BBC i niecierpliwie czekał na dzie

O szóstej w radiu zabrzmiał kurant Big Bena, po czym odezwał się głos spikera z Londynu:

– Tu serwis światowy BBC. Minęła godzina piąta czasu Greenwich, nadajemy wiadomości. Czyta Peter Chalmers.

Odezwał się drugi głos. Słuchano go w mesie “Argylla”, gdzie przy odbiorniku zebrali się niemal wszyscy oficerowie okrętu wraz z komandorem Prestonem. Słuchał go też komandor Ma

Słuchano na Downing Street i w Urzędzie Premiera w Hadze, słuchano w Waszyngtonie i Paryżu, w Brukseli, Bo

– Dziś w Jerozolimie premier Beniamin Goleń oświadczył, że wobec terminowego przybycia do Izraela dwu więźniów z Berlina Zachodniego, Dawida Łazariewa i Lwa Miszkina, nie ma i

– “Nie ma i

– Co takiego zrobił? – zainteresował się Larsen.

– Rozpoznał ich! To z całą pewnością oni. Nie było żadnej maskarady. Rozparł się wygodnie w fotelu i nabrał głęboko powietrza w płuca.

– No, to koniec, kapitanie Larsen. Odjeżdżamy: tym razem jestem pewien, że i pan się cieszy.

W kabinie kapitana “Freyi” znalazł się również dziwny na pozór przedmiot – kajdanki, zamykane na klucz. W rzeczywistości także na morzu zdarzają się przypadki, kiedy trzeba siłą ograniczyć czyjąś swobodę ruchów: zwłaszcza w długich rejsach oceanicznych. Ludzie, skazani na długotrwałą, dręczącą bezczy

– Dobrej nocy, kapitanie Larsen. Może nie zechce pan w to wierzyć, ale naprawdę bardzo mi przykro, że wylałem tę ropę z pańskiego statku. Nie doszłoby do tego, gdyby ci durnie nie próbowali mnie oszukać. I bardzo przepraszam za pańską rękę… ale przecież i to nie musiało się zdarzyć. Nie zobaczymy się już nigdy, a więc… żegnam…

Zamknął za sobą drzwi kabiny, przekręcił klucz, zbiegł schodami przez trzy piętra na poziom “A” i dołączył do swoich ludzi, zgromadzonych już na pokładzie rufowym. Swój przenośny odbiornik radiowy zabrał ze sobą.

– Wszyscy gotowi? – spytał Krima.

– Gotowi jak zawsze – uroczyście odpowiedział krymski Tatar.

– Wszystko w porządku? – zwrócił się Drake do Amerykanina, eksperta od jachtów. Tamten skinął głową.

– Wszystkie systemy działają bezbłędnie.» Drake spojrzał na zegarek. Była szósta dwadzieścia.

– Dobrze – powiedział. – Za kwadrans siódma Azamat włączy syrenę statku. Jednocześnie wyruszy kuter i pierwsza grupa. Azamat i ja odpłyniemy parę minut później. Wszyscy macie ubrania na zmianę i dokumenty? Po dotarciu do brzegów Holandii rozpraszamy się. Każdy ucieka na własny rachunek.

Wyjrzał za burtę. Obok rybackiego kutra kołysały się na wodzie dwa pneumatyczne ślizgacze. Wyciągnięto je z ładowni kutra i napompowano dopiero w ciągu ostatniej godziny. Większy miał czternaście stóp długości i mógł pomieścić pięć osób. Drugi, dziesięciostopowy, zapewniał wygodną podróż dwóm ludziom. Czterdziestoko