Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 100 из 108

– Właśnie naprawiono defekt – powiedział. – Za piętnaście minut samolot będzie w powietrzu.

Z okien kasyna widać już było, jak obsługa techniczna wytacza mały, smukły samolot pasażerski z hangaru. Po chwili dwaj piloci weszli na jego pokład i uruchomili silniki. Naczelnik więzienia ruszył na posterunek żandarmerii, by osobiście zawiadomić więźniów, że za chwilę odlatują. Kiedy oznajmił tę nowinę, jego zegarek wskazywał 11.35. Tę samą godzinę wskazywały zegarki w celach.

Obaj więźniowie, wciąż milczący, pomaszerowali pod eskortą do podstawionego pod barak aresztu land-rovera i razem z Niemcem z Moabitu pojechali przez płytę lotniska do czekającego na nich odrzutowca. Wspięli się do niego po schodkach, nie oglądając się nawet; za nimi wszedł do samolotu jeszcze sierżant sztabowy RAF – trzeci i ostatni już pasażer Belfra w locie do Izraela.

O 11.45 podpułkownik Jarvis zwiększył do maksimum obroty obu silników. Belfer szybko i lekko oderwał się od pasa startowego lotniska Gatow. Prowadzony przez wieżę kontrolną skierował się wprost w południowy korytarz powietrzny Berlin – Monachium i wkrótce zniknął z oczu ludzi pozostałych na lotnisku.

W dwie minuty później wszyscy czterej zaproszeni do bazy dzie

Wiadomość radiowa błyskawicznie dotarła do rodzin trzydziestu marynarzy “Freyi”. W trzydziestu skandynawskich domach w oczach żon i matek pojawiły się łzy i tylko małe dzieci zupełnie nie mogły zrozumieć, dlaczego mama płacze.

Wśród załóg holowników i statków pożarniczych załadowanych detergentem do walki z ropą – cała ich flotylla czekała wciąż na morzu, na zachód od “Argylla” – najnowszy komunikat radiowy wywołał powszechne uczucie ulgi. Ani naukowcy, ani marynarze nie mieli cienia wątpliwości, że nie poradziliby sobie ze stoma tysiącami ton wylanej ropy.

Wielki magnat naftowy Clint Blake usłyszał tę wiadomość w Teksasie na falach NBC, przy śniadaniu w pierwszych promieniach słońca. Nie mógł powstrzymać się od radosnego okrzyku:

– W ostatniej chwili, cholera!

Natomiast Harry We

We wszystkich redakcjach gazet od Irlandii aż po Żelazną Kurtynę zaczęły się przygotowania do druku pora

O 12.20 czasu środkowoeuropejskiego, rząd Izraela przyjął w pełni warunki terrorystów z “Freyi”, dotyczące sposobu powitania Miszkina i Łazariewa na lotnisku Ben Guriona.

W pokoju na szóstym piętrze hotelu “Avia”, niespełna trzy mile od portu lotniczego im. Ben Guriona, Myrosław Kamynski usłyszał komunikat o starcie Belfra w hotelowym odbiorniku. Ciężki kamień spadł mu z serca. Leciał przecież do Izraela – w piątek po południu – z przekonaniem, że już w sobotę powita tu swoich kolegów. Tymczasem w sobotę, wczesnym rankiem, radio przyniosło fatalną wiadomość o wycofaniu się Niemców z poprzednich obietnic. Zaczęło się dręczące oczekiwanie. Choć tutaj, w swojej samotnej misji, był zupełnie bezsilny – wiedział, że nie zmruży oka, póki nie zapadnie i nie zostanie zrealizowana ostateczna decyzja o uwolnieniu. I oto radio doniosło, że samolot z więźniami wystartował. Teraz trzeba już tylko cierpliwie czekać na lądowanie Belfra w Izraelu. W Tel Awiwie będzie wtedy szósta piętnaście.

Na “Freyi” wiadomość o starcie samolotu podziałała na Drake'a mocniej, niż najsilniejszy środek pobudzający; zupełnie zapomniał o zmęczeniu. Pół godziny później, kiedy Izrael przyjął oficjalnie wszystkie jego warunki, potraktował to już jak zwykłą formalność.

– A więc nareszcie są już w drodze – odezwał się do Larsena. -Za cztery godziny będą w Izraelu. Bezpieczni. Potem jeszcze cztery godziny… może nawet mniej, jeśli spadnie mgła… i odpływamy. Na pewno zaraz pojawią się tutaj ci z okrętów woje

Norweg pół siedział, pół leżał w swoim głębokim fotelu. Pod jego oczami rysowały się czarne smugi, znamionujące skrajne zmęczenie. Ciągle jednak bronił się skutecznie przed snem – nie chciał dać młodszemu przecież Ukraińcowi nawet tej drobnej satysfakcji. A zresztą, dla niego sprawa nie była jeszcze zamknięta. Nie będzie miał spokoju, dopóki ostatni terrorysta nie opuści pokładu i dopóki nie zostaną rozbrojone ładunki wybuchowe. Czuł, że jest bliski załamania. Początkowy palący ból w dłoni przerodził się teraz w tępe, pulsujące rwanie, promieniujące na całą rękę i bark; wzmagały się zawroty głowy. Wciąż jednak udawało mu się zachować przytomność. Ostatnie zdanie Ukraińca obudziło w jego oczach błysk nienawiści.

– Cieszyć się? – spytał. – A Tom Keller?

– Kto? – nie zrozumiał Swoboda.

– Mój trzeci oficer, ten, którego rozstrzelaliście na pokładzie w piątek!

Drake roześmiał się.

– Pański Tom Keller jest na dole razem z wszystkimi i

Osłupiały Norweg wymamrotał coś niewyraźnie. Drake popatrzył nań z ciekawością.





– Nie musiałem nikogo zabijać. Wygrałem, bo zagroziłem całej Europie Zachodniej czymś, co by ją dotknęło bardziej niż śmierć trzydziestu ludzi. Za to pan, panie Larsen, rzeczywiście chciał mnie zamordować. I prawie się panu udało…

Właściwie – ciągnął po chwili dalej – od szóstej rano, odkąd zniszczył pan oscylator, komandosi mogli bez większej trudności odbić statek. Na szczęście nie wiedzieli o tym, a pan nie mógł ich zawiadomić. Dzielny z pana człowiek, kapitanie Larsen. Czy teraz życzy pan sobie jeszcze czegoś?

– Tylko tego, żebyście się wreszcie wynieśli ze statku.

– Już niedługo, kapitanie, już niedługo.

Wysoko nad Wenecją podpułkownik Jarvis zmienił nieznacznie kurs Belfra. Srebrna strzałka na niebie skierowała się na południowy wschód i pomknęła nad Adriatykiem.

– Jak tam klienci? – spytał pilot czuwającego w tylnej części kabiny sierżanta.

– Siedzą spokojnie, oglądają widoczki.

– Uważaj na nich. Jak ostatnio lecieli samolotem, skończyło się zastrzeleniem kapitana.

Sierżant docenił dowcip i roześmiał się.

– Mam ich na oku.

Drugi pilot popatrzył na mapę, rozłożoną na kolanach.

– Jeszcze trzy godziny lotu – powiedział.

Wiadomości z lotniska Gatow słuchano też w drugiej części Europy. Komunikat o starcie Belfra, przepisany po rosyjsku, szybko dotarł do pewnego mieszkania w dzielnicy urzędowej na końcu Prospektu Kutuzowa. Parę minut po drugiej miejscowego czasu jedli tu obiad dwaj mężczyźni. Marszałek Kierenski przeczytał meldunek i wściekle walnął w stół mięsistą dłonią.

– Wypuścili ich! Ugięli się, gnojki, tchórze, Szwaby i Angole… Ci dwaj Żydzi lecą już do Tel Awiwu! – krzyczał.

Jefrem Wiszniajew wziął kartkę z jego ręki i przeczytał uważnie. Na jego twarzy pojawił się chłodny, złośliwy uśmiech.

– No to towarzysz Rudin będzie skończony już dzisiaj. Na wieczornym posiedzeniu Biura przedstawimy pułkownika Kukuszkina z jego zeznaniem… i tym razem wotum zaufania nie przejdzie! Dziś o północy, Nikołaju, Związek będzie nasz. A za rok… cała Europa.

Marszałek Armii Czerwonej napełnił “Stoliczną” dwie spore szklanki. Potem podsunął jedną głównemu ideologowi Partii, drugą uniósł wysoko w górę.

– Za zwycięstwo Armii Czerwonej! – zawołał.

Także Wiszniajew podniósł szklankę z trunkiem, którego bardzo rzadko używał. Bywają jednak chwile wyjątkowe…

– Za tryumf komunizmu w świecie!