Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 33 из 61

Nie. Pojechał na imieniny byłego generała SB, aktualnie pełniącego wysoką funkcję w Komendzie Głównej, i bawił się tam całą noc w towarzystwie najwyższych oficjeli resortu, z samym Ministrem Spraw Wewnętrznych włącznie. I dopiero rano nie niepokojony przez nikogo (któż by śmiał?) udał się na lotnisko i odleciał do USA.

A to Polska właśnie. Mówimy oczywiście o Polsce Kwaśniewskiego i Millera, z Michnikiem jako duchowym patronem i czołowym autorytetem moralnym – bo rzecz miała miejsce w czasach przedrywinowych, gdy wszyscy trzej panowie żyli ze sobą w najlepszej zgodzie.

Potem co prawda zmieniła się władza, a na dodatek sprawa wyciekła do mediów i zaczęła bulwersować, więc prokuratura musiała się wziąć za załatwianie ekstradycji z USA tak gładko wypuszczonego z rąk podejrzanego. Tylko tak ją jakoś od lat załatwia, że a to zapomni coś dołączyć do ekstradycyjnego wniosku, a to się z nim spóźni, a to popełni w nim parę dzieci

W latach osiemdziesiątych wyjechał z Polski człowiek skazany na długoletnie więzienie za zamordowanie staruszki. Jakimś cudem, jak gdyby nigdy nic, wyszedł z tego więzienia, dostał paszport na zmienione nazwisko i poleciał sobie do Szwajcarii. Tam został pracownikiem banku. Pracował sobie w tym banku, załatwiając różnym osobom z kraju różne interesy, o których byłoby ciekawie się czegoś dowiedzieć, ale, niestety, na razie nic nie wiemy. Aż nagle Interpol doszedł, że ów bankier to naprawdę człowiek oficjalnie w Polsce poszukiwany, zbiegły z więzienia morderca – więc go zapuszkował i odstawił do Polski, wywołując tu konsternację, bo nikt z naszych władz bynajmniej o to Interpolu nie prosił. Co się wtedy stało? W tempie superekspresowym, w ciągu zaledwie miesiąca, trafił do prezydenta Kwaśniewskiego wniosek o ułaskawienie, ten go natychmiast podpisał, i już po paru dniach bankier mógł spokojnie wracać do Szwajcarii.

A to Polska właśnie. III Rzeczpospolita. To nie prokuratura, to dzie

Dzie





„W latach 90. setki oficerów byłej SB i milicji mających kontakty z przestępczym podziemiem po prostu stanęło na jego czele” – tak w roku 2006 piszący o tym dzie

Uważam się za dość pilnego czytelnika gazet, zresztą, z racji zawodu jestem do tego wręcz zmuszony. Ale nie przypominam sobie, aby w chwili powstania tego raportu MSW ktoś o nim informował; michnikowszczyzna była wtedy przecież u szczytu swych wpływów i do dobrego tonu należało raczej wyśmiewać „aferomanię”, niż jej ulegać. Mniej więcej w czasie, gdy tak istotne opracowanie na temat polskiej mafii powstało, „Gazeta Wyborcza” zajęta była orkiestrowaniem kampanii świętego oburzenia, że Polska Agencja Informacyjna wydała, a ambasady RP rozprowadzają na świecie opracowanie dr. Jana Żaryna na temat historii Polski – skandaliczne, bo zawierające garść faktów spośród podanych na początku tego rozdziału, a tym samym sprzeczne z uładzoną historią „historycznego kompromisu” ustaloną przez Michnika.

Wiem, oczywiście, że ani wystąpienie Staszczaka, ani raport Chomętowskiego, ani i

Partyjne kadry miały już w tym czasie ową ortodoksję gdzieś, a wojsko, bezpieka i milicja, gdyby wydano im rozkaz chwycenia za broń w obronie socjalizmu, albo by się rozbiegły na wszystkie strony, jak w Czechach i na Węgrzech, albo zwróciły tę broń przeciwko towarzyszom ze ścisłego kierownictwa, jak w Rumunii. Rzeczywistą obawę budziła w Michniku i jego przyjaciołach wcale nie perspektywa buntu komunistycznego „betonu” w obronie walącego się ustroju, ale i

Oddajmy znowu głos naszemu bohaterowi. Oto artykuł „Pułapka nacjonalizmu” z lutego 1990. Otwiera go wywód, że w państwie totalitarnym podział polityczny na lewicę i prawicę stracił znaczenie, bo każdy z tych obozów miał swoich nieprzejednanych i tych, którzy z różnych względów szli na jakąś współpracę z reżimem. To oczywiście obserwacja niewątpliwie słuszna – wystarczy jako dowód choćby wspomniany wyżej plan operacyjny SB, który z jednej strony ustawiał jako potencjalnych partnerów ludzi ze środowisk bliskich Kościołowi i z „lewicy laickiej”, a z drugiej Moczulskiego i Ikonowicza. Ale Michnik zakłada, że taka sytuacja musi przetrwać także po upadku totalitaryzmu, przekształcając się w spór pomiędzy rzecznikami kompromisu i fundamentalistami, co trąci fałszem – we wszystkich państwach postkomunistycznych, tak samo jak w zdenazyfikowanych Niemczech Zachodnich, prędzej czy później wykształciła się w miarę normalna demokratyczna scena polityczna. A wszystkie te rozważania służą Michnikowi do wysnucia następującego wniosku: „Taka jest prawidłowość: konający totalitaryzm pozostawia w spadku agresywny nacjonalizm i plemie

Zagrożeń trzeba być świadomym: finałem procesu antytotalitarnego może być pułapka wojskowo-nacjonalistycznych dyktatur”.

Pytanie, dlaczego mamy spoglądać akurat na Jugosławię – jak się już rzekło, państwo szczególne, bo stworzone w sposób sztuczny jako zlepek kilku skłóconych narodów, a potem na pięćdziesiąt lat poddany socjalizmowi, który w doskonały sposób potęguje wszystkie napięcia etniczne, bo w systemie „wyrównywania szans” drogą redystrybucji każda narodowość uważa, że to jej właśnie zabiera się pieniądze i dobra materialne po to, żeby obdarowywać „tamtych”. Każdy Serb do dziś powie, że w Jugosławii to oni utrzymywali wszystkie pozostałe nacje, i tak samo każdy Chorwat, Słoweniec czy Bośniak potwierdzi, że to od nich wywożono wszystko do Serbii. Każdy Ruski oznajmi wam, że bieda w ZSSR wynikała z faktu, że musieli utrzymywać bratnie kraje socjalistyczne, a zwłaszcza Polskę; a przecież u nas wszyscy wiedzą, że dlatego nie było mięsa, bo je wywożono do Ruskich. Nawet w cywilizowanej Belgii „państwo opiekuńcze” zdołało na tej zasadzie skutecznie skłócić Flamandów z Walonami, a we Włoszech Północ z Południem.