Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 34 из 61

Ale Jugosławia okazała się na mapie postkomunizmu przypadkiem bardzo szczególnym. W żadnym i

Ba, „plemie

Z jakiego więc powodu tragedia, która dotknęła Jugosławię, miałaby być przestrogą dla Polski?

Z żadnego. Nie tylko dziś, w roku 2006, ale i w początkach roku 1990 nie unosił się nad Europą Centralną duch finału irańskiej rewolucji. Ani przez chwilę nie groził nam zbrojny bunt ubeków i milicji, ani tym bardziej wojna domowa. Nikt też nie chciał stawiać szubienic i powoływać rewolucyjnych trybunałów. Nie znaleźliśmy się na żadnej granicy, po przekroczeniu której Polska spłynęłaby krwią. Wszystkie te zagrożenia istniały tylko w publicystyce Adama Michnika i jego podwładnych uzasadniającej linię polityczną, której logiczną konsekwencją musiała być z jednej strony bezkarność wobec zbrodni popełnionych w poprzednim ustroju, z drugiej – swoboda działania dla mafii, w jaką w wolnej Polsce przekształciły się struktury peerelowskiej przemocy.

Tak zupełnie nie a propos, tytułem dygresji – jeździcie Państwo samochodami? Tak? To prawdopodobnie lejecie do baku sfałszowane paliwo. Bo takie, wedle różnych szacunków, sprzedaje się w Polsce na co trzeciej, a niektórzy twierdzą, że i na co drugiej stacji. Zamiast 96 oktanów 80, zamiast czystej benzyny – domieszka lakieru, oleju opałowego czy jakiejś i

No cóż, powiada michnikowszczyzna, złodziejstwo zdarza się wszędzie. Oczywiście. Ale nigdzie na taką skalę i w sposób tak bezczelny. Nie do pomyślenia byłoby w cywilizowanym kraju, by na stacji lano sfałszowane paliwo, zaraz wykryłaby to inspekcja, właściciel straciłby koncesję i stanął przed sądem. U nas nie. Dlaczego? Bo prawo skonstruowane zostało tak, że nie można nic nikomu zrobić. Pompiarz oznajmi, że sprzedaje tylko to, co mu nalali z cysterny. I szukaj wiatru w polu. Bo na całym świecie pompiarz ma obowiązek przechowywania próbek każdej dostawy, i namierzenie, z której to cysterny, do kogo należącej, świństwa nalano, nie nastręcza najmniejszych problemów. A w Polsce tego obowiązku nie ma, i ilekroć próbowano go wprowadzić, zawsze gdzieś w sejmowej komisji, gdzieś w ministerstwie, w ostatniej chwili wymóg przechowywania próbki wykreślała jakaś niewidzialna ręka. Niekiedy znikał tak, że sami posłowie, którzy wnosili nowelizację ustawy i głosowali za nią, byli zdumieni – przecież nie za tym głosowali! To znaczy, wydawało im się, że nie za tym.

Taką to niewidzialną rękę mamy w Polsce, zamiast postulowanej niewidzialnej ręki wolnego rynku.

Świętej pamięci Krzysztof Dzierżawski napisał kiedyś o ustawie wprowadzającej podatek VAT, że dla mafii w Polsce była ona tym samym, co poprawka konstytucyjna wprowadzająca prohibicję na całym terenie USA dla Ala Capone. To prawda, ale niecała. Praktycznie wszystkie afery, jakie wstrząsały III Rzeczpospolitą, miały swój początek w ustawach. W jakimś jednym zdaniu, w paru słowach, zręcznie dopisanych lub skreślonych przez niewidzialną rękę. O tym, jaką potęgę ma w sobie taki zabieg, przeciętny Polak dowiedział się dopiero w czasach „afery Rywina”, słuchając ze zdumieniem, ile to miliardów zależało od tego, czy w ustawie pojawią się słowa „lub czasopisma”, czy też z niej znikną. Ale wtajemniczeni wiedzieli to od zawsze. Odkąd pisali ustawy gospodarcze Rakowskiemu, tak, aby na tych ustawach można było uwłaszczyć nomenklaturę i służby.

W chwili, kiedy piszę tę książkę, prasa dużo pisze o zatrzymanych „baronach” mafii paliwowej, o „alchemikach” od paliw i ich krociowych zyskach. Sadza się do więzień jakichś właścicieli spółek, którzy wyglądają na słabo zorientowanych w procederze figurantów, wynajętych do wpisania w sądowe rejestry właśnie po to, żeby to ich, a nie kogo i

Dzie

A to policjanci chroniący świadka koro





Wiemy o jednym takim wypadku – niejakim „Słowiku”, którego ułaskawił Wałęsa. Ale generalnie informacja o ułaskawieniach jest tajna – na mocy ustawy o ochronie danych osobowych. Zgodnie z tą ustawą z urzędu prezydenckiego uzyskać można tylko informację, że liczba złoczyńców uwolnionych w ciągu drugiej kadencji przez Aleksandra Kwaśniewskiego od kary przekroczyła nieco 3000. Kogo ułaskawił konkretnie, i co ten ktoś miał na sumieniu, tego nie wiemy.

Mam wierzyć, zapytam raz jeszcze, że za tą niewiarygodną niemożnością państwa polskiego stoi jakiś cinkciarzyna z Pruszkowa czy Wołomina?

Tak więc, będąc w miarę uważnym czytelnikiem gazet, o wspomnianym wyżej raporcie MSW i zawartych w nim wnioskach dowiedziałem się dopiero z wydanej parę lat później „Historii Polski 1914 – 2001” Wojciecha Roszkowskiego. Nasunęło mi się wtedy pytanie, jak sądzę, oczywiste. Jeśli policja wie już o szefach gangów, że w peerelu byli współpracownikami służb, to przecież nic prostszego, niż sprawdzić w archiwach, kto był danego gangstera „oficerem prowadzącym”. Prawda? I już byśmy wiedzieli, pod jaką to „kryszą” gangster działa. Mnie, laikowi, wydało się to łatwe i oczywiste. Ale z jakiegoś powodu nikt tego nie zrobił. Muszę się więc poprawić. Od samego początku oplotła wolną Polskę nie jedna – oplotły ją dwie wzajemnie się uzupełniające sieci, czy raczej, powtórzmy, zbitki siatek, sitw, układów, niezależnych od siebie, ale poczuwających się do wspólnoty interesów i przez to działających zgodnie. Jedna – to opisana swego czasu przez „Życie” i przypominana od czasu do czasu „Czerwona Pajęczyna”, z firmami takim jak BIG Bank (obecnie bank Mille

W książce o michnikowszczyźnie te litery nie mogły się w końcu nie pojawić: TW. Tajny Współpracownik. W ubeckim żargonie określano ich też i

W latach osiemdziesiątych ich liczba zbliżała się do stu tysięcy. Mówię oczywiście o liczbie TW (pozostańmy już przy tej jednej, najliczniejszej kategorii tajnej współpracy ze służbami) czy