Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 32 из 61

W tym samym czasie płoną także protokoły z posiedzeń biura politycznego KC PZPR, szczególnie te z lat ostatnich, kiedy obradowano tam nad szykowaną transformacją. A także, prawdopodobnie – bo na ten temat wciąż jeszcze nic pewnego nie wiemy – co ce

Warto swoją drogą zwrócić uwagę: niszczenie archiwów było w świetle obowiązującego wówczas prawa działaniem jednoznacznie przestępczym. Michnikowszczyzna swą pobłażliwość dla zbrodni peerelu i powolność w likwidowaniu odziedziczonych po reżimie peerelu instytucji wielokrotnie motywowała koniecznością przestrzegania właśnie litery prawa – prawa peerelowskiego. Uczepiła się postulatu praworządności w sposób iście maniakalny, ilekroć ktokolwiek postulował likwidację tej czy i

Dla Jacka Kuronia, w przytaczanym wyżej wystąpieniu, lekceważeniem prawa było nawet urządzenie pod domem Jaruzelskiego pikiety mającej przypominać o ofiarach stanu woje

A jednocześnie – kiedy prace komisji Rokity wykazywały, że przestępcy ze stanu woje

Jak z tego widać, postulat przestrzegania prawa od samego początku traktowany był przez michnikowszczyznę instrumentalnie i dotyczył tylko jednej strony toczonego sporu o przyszłość Polski.

Co stało się z funkcjonariuszami, którzy pod koniec roku 1989 masowo wyrejestrowywani byli z SB, a nie przeszli do wywiadu i kontrwywiadu? Jakiś tysiąc wysłano na wcześniejsze emerytury lub renty inwalidzkie, ze dwa przeniesiono do milicji – można sądzić, że dotyczyło to raczej tych mniej lotnych. Ogromnej liczbie zapewniono „miękkie lądowanie” poza resortem – w tworzących się właśnie firmach ochroniarskich, w związkach i klubach sportowych, w centralach handlu zagranicznego i, oczywiście, w bankach. Kiedy w roku 2002 wpływowy prezes PZU Cezary Stypułkowski spowoduje wypadek drogowy, w którym śmierć poniosą 3 osoby, z opresji wyciągać go będzie jeden z jego dyrektorów, były funkcjonariusz zbrodniczego Wydziału „D” z Krakowa. Załatwi tę sprawę – w której przewijają się lewe ekspertyzy, zaniechanie przesłuchań świadków, i wszystkie i

Wracając do roku 1989 – poza tymi pracownikami Firmy, których przeniesiono do pracy „pod przykryciem”, było też bardzo wielu już przygotowanych, by odejść do biznesu, którym zajmowali się bezpośrednio lub za pośrednictwem członków rodzin od co najmniej kilku lat.

Nie było to dla szefów MSW tajemnicą, zresztą angażowanie się funkcjonariuszy w taką działalność nie mogłoby się odbywać bez przyzwolenia ich przełożonych. Czesław Staszczak, szef służby polityczno-wychowaczej MSW, na odprawie kadry kierowniczej w Legionowie już na początku roku 1989 zapowiadał „jeśli na to wskazuje interes służby” „udzielanie zgody funkcjonariuszom na dodatkową pracę poza resortem spraw wewnętrznych”, i, w i

W powyższych słowach Staszczaka zwracam uwagę na odwołanie się do „interesu służby”. Można w tym widzieć tylko rytualne zaklęcie, mające uczestnikom odprawy osłodzić wiadomość, że już nie tylko partia, ale i bezpieka zaczyna się rozłazić za szmalem. Ale można też, i skło

Jest to chyba dość oczywiste. Lojalność wobec Firmy obowiązuje dożywotnio. To jasne, że gdy do takiego umieszczonego w bankowości, handlu czy gdziekolwiek indziej majora, kapitana albo porucznika SB przychodził człowiek wiarygodnie powołujący się na Firmę, traktowany był w sposób, powiedzmy, szczególny.





Mówiąc nawiasem, w tym samym czasie, gdy odbywała się odprawa w Legionowie, i

Powstawała w ten sposób siatka powiązań, czy raczej wiele siatek powiązań, oplatających od zarania poddaną transformacji gospodarkę i budowane struktury administracyjne nowej, wolnej Polski.

Ta siatka była znacznie gęstsza, niż wynikałoby to ze wszystkiego, co wyżej napisałem. Pisałem bowiem tylko o SB i milicji. Mimo wszystkich starań, zostały one w końcu poddane w nowej Polsce weryfikacjom, doszło do organizacyjnych i personalnych zmian, choć jak bardzo niewystarczających, najlepszym dowodem fakt, że w szesnaście lat po tych zmianach mogło się okazać, iż generał policji, jeden z tych funkcjonariuszy, którzy w ramach reform Kiszczaka przeszli do milicji z SB, zastępca Komendanta Głównego, szefował zagnieżdżonej w strukturach KG strukturze, której jego następca nie wahał się nazwać „związkiem przestępczym”. Czyli, mówiąc językiem potocznym, mafii, która ciągnęła kasę z ustawiania przetargów na zaopatrzenie dla policji tak, aby zarabiały na nich zaprzyjaźnione firmy.

W chwili, gdy piszę tę książkę, śledztwo dopiero się rozpoczęło, i pewnie dopiero przed nami potwierdzenie informacji, jakie to powiązania miała mafia z Komendy Głównej Policji z i

Bo też – cóż to była w III Rzeczpospolitej ta „zorganizowana przestępczość”?

„Mafia! – zirytował się Wiktor Suworow, kiedy zapytałem go w wywiadzie o skalę tego zjawiska w jego ojczyźnie. – A cóż to jest mafia?! Jacyś kołchoźnicy, myśli ktoś, pozsiadali z traktorów, i założyli mafię? Mafia to KGB, to GRU, to nomenklatura, jej podrzędne struktury, które w chwili rozkładu uwolniły się spod kurateli Kremla!”

Ano właśnie. Nam przez wiele lat kazano wierzyć, że mafia w Polsce, jeśli w ogóle istnieje (bo trzeba było niejednej strzelaniny w motelu „George”, aby to przyznano), jest dziełem drobnych cinkciarzy z podwarszawskich miejscowości. Że mafia to bandy ich ogolonych na łyso podwładnych z rozumem w pięści, którzy nachodzą właścicieli sklepów i knajp z żądaniem haraczu.

Kto chce, niech wierzy, że jeden cinkciarzyna z Pruszkowa i drugi z Wołomina mogliby wymyślić i przeprowadzić takie miliardowe interesy, jak masowe fałszowanie paliwa czy wyłudzanie VAT-u, że umieliby wysyłać do Południowej Ameryki broń z zapasów „ludowego” wojska i w zamian sprowadzać stamtąd kokainę. Kto chce, niech wierzy, że jakiś ogolony tępak mógłby zastrzelić generała policji i odejść niezauważony, nie korzystając z niczyjej ochrony. Że zamkniętego w wiedeńskiej celi „Baraninę” mogło powiesić paru zwykłych osiłków, którzy bandyckie wykształcenie zdobyli w ulicznych mordobiciach, i że oni mogli też wyczyścić bez pozostawienia śladów jego sejf, w którym gangster, jak mówił wielu ludziom (i pewnie ten brak dyskrecji skrócił mu życie) trzymał dokumenty stanowiące jego „polisę ubezpieczeniową”.

Ja, przykro mi, nie wierzę. Ów znany nam z prasowych publikacji najniższy poziom zorganizowanej przestępczości w Polsce nie mógłby długo funkcjonować, gdyby nie miał patronów wyżej – w prokuraturach, w policji, w lokalnej i centralnej administracji państwa.

Cóż tu zresztą ma do rzeczy wiara? Weźmy jeden tylko krzyczący przykład, jakim było zamordowanie generała Papały Oto przypadkiem, przy i