Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 7 из 53



TOWARZYSZ PODROŻY

Pociąg ruszył z wolna, jakby z ociąganiem. Spojrzałem w okno. Wzdłuż peronu, jakieś dziesięć metrów za ostatnim wagonem, biegł jeszcze jakiś spóźniony pasażer. Spora walizka utrudniała mu bieg, obijając się o kolana. Przez przedramię miał przerzucony płaszcz nieprzemakalny, który rozwiał mu się w biegu i plątał pod nogami. Stałem w oknie przedostatniego wagonu i obserwowałem z ciekawością kibica sportowego: dobiegnie czy nie? Pociąg przyspieszał, peron prawie już się kończył… Biegnący nie dawał jednak za wygraną. Tuż przed końcem peronu udało mu się chwycić za poręcz przy drzwiach i ostatnim wysiłkiem podciągnąć się na stopień. Postawił walizkę na stopniu i otworzył drzwi wagonu.

Siedziałem w pustym przedziale. Po chwili za szybą dzielącą mnie od korytarza ukazała się twarz nieznajomego. Przeszedł widocznie z ostatniego wagonu. Pociąg był prawie pusty. Czego więc szukał? Zajrzał do mojego przedziału, wahał się przez chwilę, wreszcie odsunął drzwi i spytał cichym głosem:

– Czy można?

– Proszę bardzo! – odpowiedziałem obojętnie.

– Taki pusty pociąg… – zaczął, jakby się usprawiedliwiał, lokując równocześnie swoją walizkę na półce. – Bardzo nie lubię podróżować samotnie… To bardzo nieprzyjemnie nie mieć do kogo ust otworzyć.

– Owszem… – mruknąłem niezbyt zadowolony, gdyż nade wszystko nie lubię dużo mówić, gdy nie mam na to ochoty, a sądząc ze słów nieznajomego, zanosiło się na przymusową pogawędkę.

Postanowiłem, jak zwykle w takich wypadkach, że będę spał. Usadowiłem się w kącie przy oknie, oparłem głowę o wiszący płaszcz i zamknąłem oczy.

Słyszałem, jak mój towarzysz podróży sadowi się naprzeciw mnie. Szeleścił przez chwilę jakimiś papierami. Na pewno wydobył jajka na twardo i zaraz zacznie je spożywać! pomyślałem i nie mogłem się powstrzymać od otwarcia oczu. Nieznajomy siedział naprzeciwko mnie i przeglądał jakieś papiery, od czasu do czasu znacząc w nich coś ołówkiem. Był w średnim wieku, szpakowaty, miał niskie czoło i szerokie ramiona. Podniósł oczy, dostrzegł, że nie śpię, i uśmiechnął się do mnie.

– Widzę, że.pan nie może zasnąć – stwierdził. – Może światło panu przeszkadza?

– Nie, niech pan się nie przejmuje, nie chce mi się właściwie spać… Spojrzałem na papiery, które rozłożył na stoliku. Na pierwszy rzut oka wyglądały na jakąś pracę matematyczną.

– Przepraszam, czy pan zajmuje się może matematyką? – zapytałem.

– Ach… właściwie tak, ale… – zmieszał się nieco. – A pan… zna się pan na tym?

– O tyle, o ile jest mi to potrzebne w moim zawodzie… Pracuję w biurze konstrukcyjnym Instytutu Badań Kosmicznych…

– Naprawdę? – wykrzyknął, jakby go ta wiadomość niezmiernie uradowała – w takim razie mam szczęście! Niech pan sobie wyobrazi, że właśnie dziś udało mi się zakończyć pracę nad kapitalną teorią matematyczną, która pozostaje w ścisłym związku właśnie z zakresem pańskich zainteresowań… Przepraszam, nie przedstawiłem się dotąd… Jerzy Ferenc, magister nauk fizycznych…

– Robert Melis, inżynier-kosmik – przedstawiłem się i ja, ściskając jego wyciągniętą dłoń.

– Otóż, widzi pan, moja teoria daje fantastyczne możliwości podróży kosmicznych!

– Czy to coś z teorii lotu rakiet fotonowych? – spytałem z zainteresowaniem, gdyż właśnie to było tematem naszych ostatnich prac.

Przecząco pokręcił głową:

– Nie, nie, to zupełnie coś i

– Przyznam się, że nic a nic!

– To nic nie szkodzi! Postaram się wyjaśnić to panu w sposób możliwie najbardziej poglądowy… Czy wie pan, co to jest wstęga Mobiusa? Ach, prawda, pan już mówił, że nie zna się na topologii.

Przerwał na chwilę i spośród swoich papierów wydobył czystą kartkę. Za pomocą żyletki, którą wyjął z podróżnego nesesera, odciął wąski pasek papieru, długi na jakieś dwadzieścia pięć, szerokości kilku centymetrów.

– Jeśli ten oto pasek skleimy w taki sposób – pokazywał – to otrzymamy zwykły pierścień, a ściśle mówiąc, boczną powierzchnię bardzo niskiego walca; jeśli natomiast jedną z krawędzi przed sklejeniem skręcimy o sto osiemdziesiąt stopni, ot, tak – skręcił taśmę o pół obrotu – i dopiero teraz skleimy, to otrzymamy właśnie wstęgę Mobiusa… Niech pan zauważy, że taka wstęga posiada tylko jedną powierzchnię!

– Jak to? – spytałem nie zrozumiawszy dokładnie, o co mu chodzi.



– Przecież papier ma dwie powierzchnie?!

– Papier tak… Ale niech pan sobie wyobrazi, że jest on nieskończenie cienki… Nie mam niestety kleju…

– Mam taśmę podgumowaną, taką do klejenia rysunków technicznych – powiedziałem szukając w kieszeni. – Proszę!

– Świetnie! – ucieszył się Ferenc sklejając brzegi taśmy. – A teraz niech pan weźmie ołówek i spróbuje przejechać z dowolnego punktu na powierzchni tej taśmy dookoła, nie przekraczając ani razu jej brzegu!

– Rzeczywiście! – Ze zdziwieniem stwierdziłem, że ołówek po

wrócił dokładnie w to samo miejsce, z którego rozpocząłem drogę na taśmie. – To zadziwiające! „Obszedłem" obie strony papieru nie przechodząc przez jego brzeg.

– Obszedł pan całkowicie jedną stronę taśmy, gdyż drugiej strony ona nie ma!

– Tak to rzeczywiście wygląda… – odparłem nieco zaskoczony. Ferenc z zadowoleniem prestidigitatora, któremu udał się efektow ny trick, spoglądał na mnie z ukosa, bawiąc się moim zdumieniem.

– Widzi pan zatem, że zupełnie możliwe jest skonstruowanie powierzchni jednostro

– Praktycznie więc znajdujemy się równocześnie w dwóch miejscach?

– O, nie! To znaczy tak, ale tylko potencjalnie… Aby „przeskoczyć" do punktu sprzężonego z danym, należy dokonać zwarcia hyperprzestrze

– I uważa pan, że… człowiek… mógłby w ten sposób przenieść się w odległe części Wszechświata?

– Bez wątpienia mógłby! Tylko, niestety, nigdy nie wiadomo, co znajduje się po „drugiej stronie" Wszechświata, jeśli tak się można wyrazić o jednostro

Spojrzałem na niego pytająco. Uśmiechnął się blado.

– Niech pan nie sądzi, że to ryzyko dyskwalifikuje moje odkrycie, a przynajmniej jego praktyczne zastosowanie! Należy sobie przede wszystkim zdać sprawę z rodzaju niebezpieczeństwa; otóż niech pan sobie wyobrazi, że w miejscu, które odpowiada punktowi pańskiego „startu", w punkcie ferencowsko-sprzężonym, znajduje się na przykład chmura pyłu kosmicznego albo, co gorsza, jądro jakiejś galaktyki! Nie sposób tego stwierdzić a priori, a zatem wydawać by się mogło, że nie można wiedzieć, jakie warunki panują aktualnie u celu podróży, która tym samym staje się podróżą w nieznane… W rzeczywistości jednak istnieje prosty sposób rozpoznania tych warunków za pomocą sondowania hyperprzestrze

Ferenc zamilkł i zamyślił się, pocierając czoło dłonią.

Po chwili milczenia przypomniał sobie widocznie o moim istnieniu i powiedział, jakby zażenowany:

– Przepraszam pana… Myślałem przez chwilę o… moim ostatnim eksperymencie…

– Z sondowaniem? – spytałem zaciekawiony.

– Coś w tym rodzaju… W każdym razie to bardzo ważny element

na drodze do zastosowania mojego odkrycia. Polega na transplantacji spolaryzowanych dipoli magnetycznych… ach przepraszam,• zaczynam mówić o rzeczach, których pan na pewno nie rozumie… ale wybaczy mi pan, trudno to przełożyć na zrozumiały język, to wszystko jest nawet dla mnie tak niesamowicie skomplikowane, że doprawdy, chwilami, nie mogę sam uwierzyć w realność tej całej historii… Wie pan, w tej chwili boję się, naprawdę boję się skutków mojego dzieła. Bo proszę sobie wyobrazić, że moje odkrycie doprowadzi do całkowitej rewolucji w dziedzinie komunikacji transgalaktycznej… Cóż powiedzą na to specjaliści od rakiet relatywistycznych, tacy jak pan na przykład, którzy całe życie poświęcili na opracowanie modelu pojazdu pozwalającego na osiągnięcie możliwie najdalszego punktu we Wszechświecie… A po zastosowaniu mojej metody, jakże prostej w swojej istocie i łatwej w eksploatacji, osiąga się najdalszy punkt Wszechświata, i to w czasie nieskończenie

krótkim! Doprawdy, waham się, czy opublikować moje prace… Jadę właśnie do Birhoffa, którego pan niewątpliwie zna, to przecież obecnie największy autorytet w dziedzinie podróży transgalaktycznych… Ale jakże ubogie są dzisiejsze osiągnięcia na tym polu! Kilkanaście mniej lub bardziej rozsądnych prac traktujących zagadnienie czysto teoretycznie! Ani