Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 48 из 53



JANUSZ I MY

(Wspomnienie Macieja Parowskiego)

1.

Na pewno nie zdołam powiedzieć wszystkiego co ważne; zaprzyjaźniliśmy się dość późno. Na początku była to luźna znajomość; jego brat, Wiesław, studiował ze mną na Politechnice Warszawskiej i wspominał też czasem o bracie-fizyku, który pisze. Nie humanista, a pisze, dawało mi to, pamiętam, jakąś nadzieję. W 1973 roku odbieraliśmy razem – Janusz nagrodę, ja wyróżnienie – w konkursie na opowiadanie „Młodego Technika” i „Naszej Księgarni". Sam zaledwie trzydziestopięcioletni, był Janusz wówczas bardzo opiekuńczy, wręcz ojcowski dla młodszych laureatów. To chyba wtedy w „Naszej Księgarni" poznał Żwikiewicza, Prostaka, Streicha, Czechowskiego… Z paroma z nich zaprzyjaźnił się; ja pozostawałem wówczas z boku, w latach siedemdziesiątych najwyżej parę razy wymieniliśmy ukłony na mieście i w warszawskich kawiarniach. Właściwie dopiero wiosną 1980, po lekturze „Cylindra van Troffa”, powiedziałem sobie: „uwaga!!!", lecz wkrótce zwaliło się nam wszystkim na głowy wiele spraw znacznie ważniejszych od fantastyki. Do nawiązania kontaktów nie doszło.

Wiosną 1982, kiedy w księgarniach pojawiło się kilka książek nowej polskiej SF, gdy zaczęła dominować socjologiczna fantastyka naukowa i stało się oczywiste, że w latach siedemdziesiątych było nas więcej i myśleliśmy podobnie – spotkaliśmy się. Szukałem Janusza w związku z przygotowaniami do rozruchu „Fantastyki”, wieści dotarły do niego i Janusz zadzwonił pierwszy. Bardzo szybko, pamiętam, okazało się, jak bliskie są nasze poglądy i gusta. Janusz dał mi do przeczytania szczątki „Limes inferior” i jeszcze w trakcie lektury zrobiło mi się żal i wstyd, że Oramus, Żwikiewicz, Jęczmyk, Nidecka, Wnuk-Lipiński, Głowacki odkryli tę wspólnotę wcześniej i byli z nim bliżej. Myślę, że zwłaszcza Nidecka), może przez chwilę Oramus pozostawali jako autorzy pod jego wpływem. Przypomniałem sobie, że jesienią 1981 Oramus zrobił dla ITD piękny i jak to się teraz mówi, ostry wywiad z Januszem, w którym Zajdlowski stosunek do rzeczywistości i do science fiction został odważnie ujawniony. Wówczas kibicowałem temu z boku, podzielając sąd Leszka Bugajskiego sformułowany w warszawskiej „Kulturze”, że SF wchodząca w rolę literatury politycznej, obyczajowej traci rację bytu. Czasy literatury „zamiast", myślałem, skończyły się, nareszcie będziemy mówić wprost. Janusz, którego najlepsze książki „zamiast" – „Limes inferior”, „Wyjście z cienia”, „Cała prawda o planecie Ksi”, „Paradyzja” – wędrowały przez drukarnie do czytelników, bardzo się sierdził na tę opinię w liście do warszawskiej „Kultury”. I okazało się, że to on miał rację. W 1982 roku zniknęło z naszego rynku parę pism, między i

Tak więc po tym pierwszym, koleżeńskim telefonie zawitałem do Janusza na Suwalską. Okazało się, że mieszkamy bardzo blisko siebie i że wprost nieprzyzwoitością będzie nie zajrzeć do niego raz na parę dni czy tygodni. Janusz przyjmował gości w małym podłużnym pokoju, wśród stosów książek na regałach i pryzm czasopism spiętrzonych na podłodze – herbatą, a czasem małymi kieliszkami rumu lub czeskiej beherovki. Siedział przy dosuniętym do ściany biurku drobny i szczupły, z twarzą skrytą pod bujnym zarostem, palił i gestykulował, wygłaszając namiętne sądy o sytuacji w kraju i ruchu fantastycznym, o niektórych pisarzach niesłusznie wyniesionych na piedestały przez krytykę i los. Relacjonował najnowsze lektury i własne pomysły. Odsłaniał związek fantastycznych fabuł z mechanizmami rzeczywistości, którą obaj mieliśmy za oknem. Bardzo jednoznaczny, bezpośredni nieraz związek. Słyszałem, że robił to także na spotkaniach autorskich, które lubił i na które, póki mógł, jeździł z przyjemnością. Natomiast wiem, że nie zabrał na żadne z tych spotkań dwu plastelinowych matryc medalu „im. George'a Orwella", który zamierzał prywatnie przyznawać najciekawszym przedstawicielom młodej polskiej fantastyki socjologicznej. Leżały te matryce na stosie „Tygodników Powszechnych” i „Przeglądów Katolickich” tuż przy biurku; Janusz cyzelował je własnoręcznie. Na jednej gołąbek próbował wydostać się z kuli ziemskiej przedstawionej w formie klatki. Na drugiej dominowały wielkie inicjały IGO i motyw pękającego łańcucha.

Przed sobą na kilku półkach ustawionych nad biurkiem miał Janusz obok słowników wiele plakietek i statuetek, które dostał od i



Może to najlepiej charakteryzuje Janusza. Oddać, co otrzymał, nie być dłużnikiem, podzielić się. Z czytelnikami – talentem, twórczością, wiedzą, swoim czasem. Z kolegami po piórze – także doświadczeniem, bywało, że znaczącą kwotą, kontaktami. Był Janusz przekonanym i aktywnym członkiem ZAiKS-u; miał dobre zdanie o tej organizacji pomagającej pisarzom znosić nierytmiczności współpracy z wydawcami i drukarniami. Namówił Oramusa, namówił mnie, dał swoją rekomendację. Żadnej i

roli organizacji pisarskich w życiu autorów, o stawkach za literaturę, nawet o podatkach dyskutowaliśmy w długie wieczory. Miał się Janusz za wielkiego specjalistę w tej dziedzinie – finanse, kruczki prawne, głupstewka systemów podatkowych, sprzeczności w systemie, niekonsekwencje – to był jego konik. Wiem, że dawał się tą wiedzą we znaki paniom i panom w rachubach, kwesturach, działach finansowych. Także w swoim ukochanym ZAiKS-ie. Obiecał podzielić się tą wiedzą z paroma osobami, ale już nie zdążył. Czytelnicy mogą rozpoznać strawersowane okruchy tej pasji w dużych partiach najlepszej chyba jego powieści, „Limes inferior”. Traktuje ona o perypetiach „elektronicznego cinkciarza" w otchłaniach piekła na ziemi zwanego Argolandem. Janusz nie lekceważył cinkciarzy, sądzę, że ich szanował. Dlatego gdy przy krytycznej okazji nazwano „Limes inferior” powieścią „o pracy", widać było, że nie sprawia mu ta opinia przykrości.

O czym Janusz opowiadał jeszcze? Na pewno nie o pracy zawodowej, tam miał jakieś złe doświadczenia, o których rozwodzić się nie lubił. Czasami mówił o wypracowaniach córki i o programie szkolnym… Najczęściej o polskiej science fiction, Janusz systematycznie czytał nową prozę, czytał krytyków. Czasem miał nam za złe, że zbyt pospiesznie lansujemy nowe wielkości. Był w tym bliski Lemowi, od prozy oczekiwał racjonalizmu, trzeźwości, poprawnego działania literackich światów. Nie lubił mgieł se

2.

Janusz był namiętnym palaczem. Palił od szesnastego roku życia, pamiętam, jeszcze na początku 1984 roku, zaczepiony przeze mnie, wygłosił zdecydowaną pochwałę tytoniu, ale już w maju musiał iść na operację. Lekarze zrobili swoje, powiedzieli mu później, że nowotwór w lewym płucu częściowo usunęli, zalecili naświetlania, a żonie dodali po cichu, że przed Januszem pół roku życia. Nikt chyba oprócz Jadwigi o tym nie wiedział, a Janusz może się i domyślał, ale nie robił problemów. Po sześciu miesiącach rekonwalescencji i naświetlaniach kobaltem zaczął chodzić do pracy, wstawał rano, wracał po południu, trochę czytał, zażywał leki, odpoczywał. Gości przyjmował najczęściej już nie w małym pokoiku, lecz w dużym, gości

W tym ostatnim okresie przeżywał duży i zasłużony sukces pisarski. Żartobliwie mawiał o sobie, że jest pierwszy po Lemie, a my powtarzaliśmy to niezależnie od niego. Zresztą raczej on powtarzał to po nas. Jeśli Lem zdawał się być górą odległą, skalistą i wyniosłą, to Janusz był osobą znacznie bliższą, kimś w rodzaju przyjacielskiego guru. Góra i guru. Prawie do końca, także po operacji, kiedy tylko było to jeszcze możliwe, Janusz spotykał się z czytelnikami. Pamiętam bardzo dobre spotkanie Janusza zimą 1983/1984 z pełną salą studenckiego Remontu/Kwantu i triumfalny pobyt w Staszowie jesienią 1984. W tym ostatnim okresie dostał parę nagród klubowych, jego książki zdobywały pierwsze miejsca w różnych plebiscytach, dostał nawet nagrodę „Fantastyki” – za „Wyjście z cienia”, a później także pośmiertną, za cały dorobek twórczy. Ale radość człowieka, który zdążył powiedzieć dużo z tego, co miał do powiedzenia, został wysłuchany, zrozumiany, zaakceptowany – była Januszowi dana już wcześniej. Jego sposób demaskowania przeróżnych społecznych Lewiatanów podobał się, wzbudzał zaufanie, dawał intelektualną satysfakcję. Czytelnicy na spotkaniach sugerowali, żeby z najcelniejszych, ostatnich powieści Janusza egzaminować na maturze. Uśmiechnął się tylko, kiedy mu to powtórzono. Był już w szpitalu, bóle atakowały go falami. To wtedy, na trzy tygodnie przed śmiercią, ze szpitalnego fotela udzielił przez telefon wywiadu Jerzemu Łuczakowi z katowickiej TV. Była okazja, Śląski Klub Fantastyki przyznał Januszowi doroczną Śląkfę. Janusz mówił wolno, precyzyjnie, z wysiłkiem. Z powodu telefonicznych zakłóceń musiał wielokrotnie odpowiadać na te same pytania. Nie powtarzał się dosłownie, potem analizował swoją wypowiedź. Widać było, że jest bardzo zmęczony, ale tym rodzajem zmęczenia, które raczej przedłuża, niż skraca życie.