Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 2 из 53



– Kto?

– Turysta! – odpowiedziałem możliwie najuprzejmiej, aby wzbudzić zaufanie.

Moja odpowiedź nie wystarczyła widocznie mojemu rozmówcy, bo po chwili zapytał nieufnie:

– Co za turysta? Sam? Po nocy?

Gderliwy ton głosu upewnił mnie, że mówiący musi być starym człowiekiem. Niedobrze! Trzeba wysilić cały spryt, żeby staruszek otworzył!

– Jestem sam i chciałbym, o ile to możliwe, przenocować tu do rana. Jest dosyć późno, więc…

– Poczekaj pan chwilę… – odezwał się niepewnie głos zza drzwi. Następnie drzwi nieco się uchyliły, o ile pozwalał na to łańcuch, ze szpary spojrzała na mnie lufa pistoletu, a w ślad za nią wychyliła się blada, pomarszczona twarz. Po chwili ręka z bronią cofnęła się, brzęknął łańcuch i drzwi otworzyły się szybko.

– Proszę wejść. – Głos staruszka brzmiał nieco uprzejmiej.

Wszedłem i przyjrzałem mu się, gdy zamykał drzwi. Świeciłem mu latarką, a on stara

– Dobry wieczór! – powiedziałem, gdy wreszcie skończył i odwrócił się twarzą do mnie. Twarz miał bardzo zniszczoną, był prawie całkowicie łysy, tylko na skroniach bieliły się długie kosmyki siwych włosów. W żylastej dłoni wciąż trzymał pistolet, tym razem jednak lufą w dół i jak zdołałem zauważyć, zabezpieczony. Przyglądał mi się przez kilka sekund, po czym odpowiedział gderliwie:

– Dobry wieczór. Nie trzeba łazić po nocy, młodzieńcze!

– Bardzo przepraszam, na pewno obudziłem pana…

– Nie, nie obudził mnie pan… Pracowałem.

Nie miałem pojęcia, na czym polegała ta praca. Staruszek w milczeniu poprowadził mnie do pokoiku, skąpo oświetlonego bateryjną lampką. W rogu pokoju dostrzegłem kominek, na którym dogasały polana, a przed nim głęboki fotel i stolik, na którym stała filiżanka i dzbanek do kawy.

– Może pan tu spać – powiedział starzec, wskazując szeroką kanapę pod ścianą – tylko proszę nie chrapać, bo to przeszkadza w myśleniu.

– Widzę – zauważyłem nieśmiało dla podtrzymania rozmowy – że pan tak samo jak ja lubi pracować nocą…

– A nad czymże tak pracujesz, młody człowieku? – spytał, a w jego głosie odczułem lekką ironię.

– Jestem fizykiem… A ponadto studiuję jeszcze filozofię.

– A ileż to ma pan lat? – spytał wyraźnie zaskoczony.

– Dwadzieścia cztery.

– Nie do wiary! Nie dałbym panu więcej, jak dziewiętnaście! Więc mówi pan, że nad fizyką tak po nocy rozmyśla… No, no… – W jego oczach zapalił się ledwie dostrzegalny ognik jakby złośliwości. Sięgnął na półkę z książkami, stojącą w kącie obok kominka, i wydobył jakiś gruby tom. Otworzył go na byle jakiej stronie i podsunął mi przed oczy.

– A co to takiego? – zapytał zjadliwie, wskazując zakrzywionym palcem jakiś wzór matematyczny czy fizyczny.

Przyjrzałem się nieco dokładniej, bo w pokoju było dosyć ciemno, i odparłem bez wahania:

– To jest rozwinięcie wielomianu Hermite 'a na szereg…



– Dobrze! – przerwał mi w pół zdania. – A to?

– Funkcja Bessela pierwszego rodzaju…

– Drugiego, przyjacielu, drugiego, ale to nic… Widzę, że pan ma o tym pojęcie… – zamilkł na chwilę, a potem spojrzał na mnie jakoś cieplej, wydało mi się, że nawet lekko się uśmiechnął. – Wybaczy mi pan ten mały egzamin… Stary, profesorski nawyk…

– Pan jest profesorem? Matematykiem?

– Byłem… Matematyka, ekonomia… Teraz już nie… Rzuciłem to wszystko… To znaczy katedrę, Uniwersytet i ten cały młyn…

Mówiąc to, patrzył gdzieś w kąt pokoju, jak gdyby rozmawiał z samym sobą, zapominając o mojej obecności.

– Gdyby oni wszyscy – ciągnął dalej w kierunku ściany – wiedzieli to, co ja wiem, rzuciliby wszystko i uciekli, jak ja, od tego zwariowanego świata… Ale już niedługo… Niewiele dni pozostało temu światu… jeśli nie dopuści do głosu ludzi, którzy mogliby go uratować…

– Przepraszam, o czym pan mówi? – spytałem niepewnie.

– Ach… to ja pana przepraszam… Niech pan siada! – Wskazał na kanapę i usiadł obok mnie. – Muszę panu wyjaśnić kilka rzeczy… Czy zastanawiał się pan kiedykolwiek, ku czemu właściwie zmierza nasz świat?

– Nno… chyba tak… Ciągły postęp we wszystkich dziedzinach…

– …prowadzi do nieuniknionej katastrofy! Czyż można tego nie zauważyć? Wystarczy prześledzić rozwój tego, co powszechnie nazywa się „postępem technicznym": niech pan zwróci uwagę na fakt, że czas, jaki dzielił wynalezienie maczugi od wynalazku na przykład niewiele od niej bardziej skomplikowanego toporka z brązu, jest niepomiernie dłuższy od okresu dzielącego odkrycie elektryczności i energii atomowej. To nasuwa z kolei przypuszczenie, że postęp -techniczny jest funkcją czasu i to funkcją tego rodzaju, że wzrost współczy

Mówił z takim przekonaniem, że w pierwszej chwili nie potrafiłem znaleźć rozsądnych argumentów przeczących tym wywodom.

– Ależ… na jakiej podstawie pan twierdzi, że rozwój ulegnie zahamowaniu…

– Źle mnie pan zrozumiał, młody człowieku! Postęp jest ogromną, żywiołową siłą, której nic nie jest w stanie zahamować. W tym właśnie tkwi cała tragedia ludzkości! Raz puszczona przez człowieka w ruch machina postępu działać musi aż do momentu, w którym człowiek wkręcony w jej tryby straci panowanie nad światem i ulegnie… Cywilizacja zadławi się własnym tempem… Już teraz dają się zauważyć pojedyncze wypadki: histeria, choroby nerwowe i psychiczne… Człowiek sam pada ofiarą swego

dzieła, nie wytrzymuje tempa, które rozwój narzuca… Niech pan sobie wyobrazi krzywą określającą relatywistyczny wzrost masy z prędkością: dla małych prędkości masa jest prawie stała, ale w miarę zbliżania się do wartości C = 300000 km/sek masa wzrasta, aby przy tej granicznej wartości osiągnąć wielkość równą nieskończoności; ponieważ jednak istnienie nieskończonej masy jest fizycznie nie do pomyślenia, prędkość światła jest praktycznie nieosiągalna! Jeśli teraz na osiach współrzędnych postawimy zamiast prędkości – czas upływający w naszym świecie, a zamiast masy – współczy

Stary człowiek zamilkł, wpatrzony w gasnący na kominku żar świerkowych szczap.

– Wydaje mi się – przerwałem po chwili zaległą w pokoju ciszę – że nie docenia pan jednak zdolności adaptacji człowieka do nowych warunków… Przecież nie było dotąd wynalazku, którego człowiek nie potrafiłby wykorzystać dla swoich praktycznych celów… Żaden wynalazek nie stał się dotąd panem człowieka…

– O, mój drogi młodzieńcze, mylisz się, jakże bardzo się mylisz! Cóż z tego, że przeciętny człowiek opanuje sposób posługiwania się danym urządzeniem, jeśli większość korzystających z tego urządzenia nie ma nawet bladego pojęcia o zasadzie jego budowy i działania! Ludzi rzeczywiście mądrych, tych, którzy tworzą coś nowego, jest bardzo niewielu… a tych, którzy rozumieją to, co ja rozumiem, na palcach można policzyć. Reszta – to miernoty, w najlepszym wypadku… jeśli nie debile… Czy wyobraża pan sobie do granic możliwości skomplikowany świat, dźwigany na barkach aspołecznych, egoistycznych, nic nie rozumiejących i co gorsza, nie chcących nic rozumieć jednostek?! Człowiek, człowiek! Mówiąc o współczesnym człowieku, mamy na myśli przeważnie uczonego w laboratorium, inżyniera nad rysunkiem technicznym, chirurga na sali operacyjnej… A reszta? Reszta, bezmyślna reszta zagonionych półgłówków, których umysł nie obejmuje nawet jednej milionowej tych zagadnień, które nazywamy sumą wiedzy ludzkiej… Niestety, ta przytłaczająca większość ludzkości decyduje o przeciętnej, o średnim poziomie umysłowym ludzkości.

Właśnie te stada młodych ludzi, uznających za jedyny cel zgromadzenie maksymalnej ilości środków materialnych dla zaspokojenia jakże przyziemnych potrzeb – stanowią większość, reprezentację ludzkości… Ci przesiąknięci alkoholem, unoszący się nad potęgą postępu, którego ani trochę nie rozumieją, pseudonowocześni filozofowie, stanowiący w rzeczywistości mieszaninę filisterstwa, mieszczuchostwa i wygodnictwa… Wreszcie wszyscy ci, którzy głosząc publicznie najwznioślejsze hasła postępu, w rzeczywistości boją się jedynie o własną pozycję w społeczeństwie – tacy właśnie stanowią trzon społeczeństwa… Czy spodziewa się pan, młody człowieku, że oni potrafią uchronić świat od zadławienia się własnym rozwojem? Nie! Oni będą pchać dalej tę przeklętą machinę, aby bezmyślnie napełniać swe zachła

Byłem pod nieprzepartym wrażeniem słów starego profesora, choć wydawało mi się, że z wieloma jego poglądami nie potrafiłbym się pogodzić.