Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 53



– Tylko że ludzi tu niewiele – zauważył kierownik. – W sumie pięć osób.

– To nic, dla naszych celów wystarczy. Od załogi spodziewamy się jedynie krótkich uwag i spostrzeżeń. Proszę pamiętać, że to naprawdę niezwykle precyzyjny i wysoko zorganizowany automat. Jeśli mu pan rozkaże, potrafi nawet zaparzyć dobrą kawę.

– Bardzo się cieszę, przyda się na coś przynajmniej – mruknął kwaśno inżynier.

Inspektor chciał jeszcze coś powiedzieć ku większej chwale swego robota, ale spojrzał na zegarek i pożegnał się spiesznie.

– Ale, ale. – Kierownik dopadł go przy windzie. – Jak można się z nim porozumieć?

– Zwyczajnie, jak z człowiekiem. Nazywa się Krystalo-Astatyczny Robot Linearny. Może pan na niego wołać w skrócie KAROL. Reaguje na to imię. Życzę przyjemnej współpracy.

Kierownik nieufnie spojrzał w kąt sterowni, gdzie bez ruchu stał automat. Jego przydługie ramiona zakończone wielopalczastymi manipulatorami zwisały luźno wzdłuż kanciastego tułowia. Głowa robota była niewielka, osadzona na długiej szyi. Inżynier wahał się chwilę, wreszcze odchrząknął i powiedział:

– Karol!

– Słucham, panie Człowieku.

Robot zrobił dwa kroki w stronę inżyniera. Głos miał dość przyjemny. Kierownik zastanawiał się, co by tu powiedzieć, ale niczego nie wymyślił. Nie miał praktyki w rozmowie z tak złożonymi automatami.

– Zaparz kawy, Karolu. Jest w lewej szufladzie, biurka. Weź trzy łyżeczki na szklankę wody. A poza tym nie mów do mnie „panie Człowieku", tylko „inżynierze".

– Dobrze, inżynierze – powiedział Karol jak echo i ujął kierownika za ramię powyżej łokcia.

– Co ty robisz? – Inżynier z lekkim przestrachem próbował oswobodzić rękę, lecz Karol trzymał ją, delikatnie wprawdzie, ale skutecznie.

– Mierzę panu ciśnienie krwi – powiedział robot. – Ma pan dość wysokie. Nie radzę pić dużej kawy. Zrobię pół szklanki.

– Czy i medycyny też cię nauczono? – burknął kierownik ze złością.

– Owszem. Mam przecież dbać o zdrowie załogi.

Kierownik chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz w porę połapał się, że byłoby niedorzecznością wdawać się w polemikę z automatem. Poprzestał więc na małej kawie. Tym bardziej, że z tym ciśnieniem to była szczera prawda…

Karol był nieprawdopodobnym pedantem i uparciuchem, ale dał się lubić. Przez cały dzień włóczył się po rozległym terenie budowy, wspinał się zręcznie na stalowe konstrukcje, sprawdzał szalunki wykopów i wyszukiwał „dziury w całym", jak mawiał kierownik. Ludziom się nie narzucał. Chwilami można było zupełnie zapomnieć o jego istnieniu. Wystarczyło jednak popełnić najdrobniejsze wykroczenie przeciwko zasadom bhp, by natychmiast wyrósł jak spod ziemi i przywołał pracownika do porządku. Był nieugięty w egzekwowaniu przepisów, szczególnie upodobał sobie kierownika, który czasem gotów był oskarżyć Karola o złośliwość. W głębi ducha musiał jednak zawsze przyznawać rację

robotowi i to go jeszcze bardziej drażniło.

– Do licha! Do czego to doszło! – burczał nieraz, kiedy w pół drogi zmuszony 'był zawrócić po zapomniany hełm. – Przecież on niedługo zacznie sprawdzać, czy umyłem uszy.

Kierownik dopadł Karola w warsztacie naprawczym i bez wstępów obrzucił gradem wymysłów. Karol wysłuchał cierpliwie przekleństw i złorzeczeń, po czym odpowiedział krótko:

– Nie rozumiem.

– Nie udawaj durnia! – uniósł się inżynier. – Kto kazał wyłączyć

szesnaście robotów i odesłać do naprawy?

– Ja. Miały usterki chwytaczy.

– Więc co z tego?

– Nie wiem. Pan powinien wiedzieć, co z tego. Ja wiem tylko, że robot z niesprawnymi chwytaczami nie może być dopuszczony do eksploatacji. Test wykazał osłabienie chwytu o sześć procent poniżej dopuszczalnego minimum, więc odesłałem je do warsztatu.



– Zrozum, że to mi kładzie robotę na szóstym odcinku. Przez tęnaprawę tracę sześćset czterdzieści robotogodzin. Czy nie ma i

– Jest – powiedział Karol spokojnie. – Mogę dopuścić te roboty do pracy, ale dopóki nie będą naprawione, na placu nie może się podczas ich pracy pojawić żaden człowiek. W tym stanie stanowią one zagrożenie.

– Kpisz chyba! Muszę być na budowie codzie

– Oczywiście, że nie. Jestem inaczej zaprogramowany niż pan.

Kierownika poniosło. Raz jeszcze zwymyślał robota za to, że ośmielił się sądzić, iż ludzi programuje się podobnie jak automaty.

– Przepraszam, jeśli pana w czymś uraziłem – odpowiedział Karol. – Nie znam się na tym.

Koniec końców inżynier musiał ustąpić. Karol i tym razem miał słuszność: niesprawny robot był niebezpieczny. Mógł spuścić ciężar na głowę przechodzącego, mógł sam spaść z wysokości.

Sześć procent poniżej minimum, myślał ze złością inżynier. Praktycznie biorąc, to głupstwo. Gdybym tu miał żywego behapowca, na pewno bym go zaraz przekonał, że to drobiazg bez znaczenia. Ale z tym elektronowym bałwanem nie ma żadnej dyskusji. Ma tylko jedną dobrą stronę: można mu w złości naubliżać, a on nawet fotokomórką nie mrugnie.

Tego dnia było szczególnie gorąco. Inżynier przechadzał się wzdłuż świeżo wykopanego rowu, obliczając w myślach opóźnienia, jakie spowoduje brak tych kilkunastu robotów przez najbliższe dwie doby. Była właśnie przerwa. Maszyny stały bez ruchu, a roboty zbiegły się do podstacji elektrycznej, żeby podładować baterie zasilające. Niektóre, leżąc na trawie, chłodziły się świeżym olejem i smarowały przegrzane panewki.

Idąc wzdłuż wykopu inżynier zbliżał się do miejsca, gdzie na dnie stała, nieruchoma w tej chwili, wielka samoczy

„Maszyna sterowana programowo. Nie zbliżać się nawet podczas postoju!" – przeczytał półgłosem. To ten nicpoń Karol. Właził na koparkę, żeby powiesić tablicę, i pewnie obluzował regulator wysięgu. Wszędzie się pęta i przeszkadza…

Nie zważając na groźną tablicę inżynier obszedł maszynę, by od przodu obejrzeć czerpak. Gdy stanął na skraju nie ruszonej jeszcze calizny gruntu, z oddali usłyszał tubalny głos Karola.

– Proszę odsunąć się od wykopu! – krzyczał robot na pełnym wzmocnieniu swego megafonu.

– Nie zawracaj głowy – mruknął inżynier nie przerywając oględzin maszyny.

W tej samej chwili żwirowaty grunt usunął się, a inżynier wraz z tumanem pyłu zjechał na dno wykopu. Zerwał się zaraz na nogi, spojrzał dookoła i błyskawicznie ocenił sytuację. Z trzech stron wznosiły się trzymetrowe, osypujące się ściany dołu. Z czwartej – potężne gładkie cielsko maszyny tarasujące całą szerokość wykopu. Nad głową – kilkutonowy zębaty czerpak, gotów w każdej chwili opaść, by zagarnąć następną porcję ziemi.

Inżynier spojrzał na zegarek i zamarł. Do końca przerwy pozostało niewiele ponad dwadzieścia sekund. Zbyt mało, by ktokolwiek zdołał dobiec do awaryjnego

wyłącznika umieszczonego u stóp wieży kontrolnej. W sterowni też nie ma nikogo, kierownicy odcinków są daleko. Nieubłagany zegar sterujący włączy za chwilę automatykę i maszyny ożyją…

Wszystko rozegrało się w czasie tych dwudziestu kilku sekund. Nad brzegiem wykopu ukazały się nagle ogromne stopy robota. Karol zsunął się ciężko na dół, stanął przed inżynierem i chwycił go w pasie obiema dłońmi. Skrzypiąc i dygocąc z wysiłku wyrzucił go nieomal na brzeg wykopu. Stojąc już na górze inżynier obejrzał się. Karol patrzył na niego wypukłymi soczewkami swoich kamer.

– Cofnij się natychmiast, panie Człowieku – powiedział głośno, lecz zupełnie spokojnym głosem. To były jego ostatnie słowa.

Inżynier w dwóch susach odskoczył do tyłu. Zgrzytnęła stal i czerpak wrył się w miejsce, gdzie stał przed sekundą. Po chwili z wnętrza czerpaka, wraz ze zwałami ziemi, sypnęły się na brzeg rowu szczątki Karola: kilka pogiętych strzępów blachy, kikuty dźwigni, kłąb przewodów i barwny deszcz elektronicznych mikromodułów…

Inżynierowi ciarki przebiegły po plecach. W pierwszym odruchu zrobił dwa kroki w tamtą stronę, ale cofnął się zaraz. Schylił się jeszcze i wygrzebał z piasku kilka maleńkich jak łepek zapałki mnemotronów. Zaciskając je w dłoni powoli odszedł w kierunku wieży kontrolnej.

– To wszystko, inspektorze… – kierownik budowy zakończył opo

wieść. Zapadło milczenie.

– Fantastyczne… fantastyczne! – powiedział po chwili inspektor. – Mówi pan, że wskoczył tam za panem… To przechodzi nasze oczekiwanie. Nie programowaliśmy takiej sytuacji, ale to wynika z samego algorytmu Karola; naczelną zasadą jego działania była ochrona człowieka, a dopiero potem – ochrona samego siebie… I niech pan zauważy, jak wspaniale ten robot ocenił sytuację: gdyby próbował pana stamtąd wyciągnąć, stojąc na górze, moglibyście się razem obsunąć z powrotem, a to równałoby się stracie ce

– Jednego tylko do tej pory nie rozumiem… – powiedział inżynier w zamyśleniu. – Od czasu, gdy tego od niego zażądałem, Karol nazywał mnie po prostu „inżynierem" i nigdy się nie pomylił. A wtedy, stojąc tam na dole, powiedział znowu „panie Człowieku", jakby chciał zaakcentować tę różnicę między nami i uzasadnić, dlaczego właśnie on jest tam zamiast mnie… jak pan sądzi, czy o to mu chodziło?

– Ech, nie przesadzajmy, inżynierze. Przecież to był tylko robot! – Inspektor uśmiechnął się ironicznie. – Po prostu nie starczyło mu komórek pamięci dla przeanalizowania bardzo złożonej dla niego sytuacji i zmuszony był wymazać z pamięci kilka mniej istotnych rozkazów, a wśród nich pewnie i pańskie polecenie tytułowania pana inżynierem. A to, że do nieznajomych Karol zwracał się per „panie Człowieku", było tylko takim efektownym żarcikiem naszych programistów.