Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 12 из 53



Tylko… skąd u niego ta nagła troska o mnie? pomyślał przypomniawszy sobie ostatnie słowa Seugi.

Spojrzał na pusty horyzont, jakby raz jeszcze chciał się upewnić, czy spodziewana pomoc jakimś cudem nie przybędzie wcześniej. Nagła myśl poraziła go w chwili, gdy obchodził rumowisko osypanej lawiny. Zawrócił szybko w kierunku wejścia do komory. Stanąwszy w drzwiach wyprostował się i powiedział:

– Od południa zbliża się jakiś pojazd…

Seuga zerwał się pierwszy, za nim Eber. Dawe nie usunął się jednak z wąskiego przejścia i uderzywszy Seugę ramieniem wyrwał mu pistolet. Leman nie podniósł nawet głowy, a Lukas spojrzał z niedowierzaniem.

– Stać! – powiedział Dawe. – Przepraszam was, koledzy. Musiałem to zrobić…

Potrząsnął pistoletem i odepchnął Seugę. Eber wrócił na swoje miejsce i usiadł kiwając głową ze zrozumieniem.

– Musiałem to zrobić – powtórzył Dawe. – Jego troskliwość o mnie zmusiła mnie do tego. Wiecie, o co mu chodziło? Dlaczego tak mu zależało na moim zapasie powietrza? Bo obliczył sobie, że gdy was… już nie będzie, on zostanie ze mną. Każdy z nas będzie miał powietrza na pół godziny, a pomoc przybędzie za godzinę. Rozumiecie?

– Ach, ty… gadzie… – syknął Seuga drżąc z wściekłości. – W ten sposób ty masz teraz pistolet!

– Nie – powiedział Dawe, spokojnie opróżniając magazynek. Zebrał ładunki na dłoń i cisnął w stronę Seugi, który pełzając na czworakach pozbierał wszystkie i przeliczywszy ukrył w kieszeni.

– W ten sposób nikt nie będzie strzelał. – Dawe zatknął pistolet za pas.

– On jest silniejszy od ciebie, Dawe. Zabije cię rękami, to szaleniec… – powiedział Lukas cicho.

– Wiem – skinął głową Dawe. – Dlatego też… zamieńmy butle, Leman! Ty mu się nie dasz! Niech przynajmniej… Leman!

Leman leżał bez ruchu. Dawe skoczył w jego kierunku, lecz zderzył się z Seugą, który także spostrzegł to samo: butla Lemana była zakręcona, wskaźnik dopływu powietrza pokazywał zero.

– Puść – krzyknął Seuga, gdy Dawe drżącą dłonią próbował odkręcić zawór. – Skoro już to sam zrobił…

– Precz! – warknął Dawe. – On jeszcze żyje!

– Zostaw go! – Seuga szarpnął dłoń dowódcy. – Zostaw go, to jego sprawa! Nie puszczaj powietrza, jemu już nic nie pomoże, a ja… a my…

Eber chwycił go z tyłu za ramiona i rozciągnął na podłodze. Szamotali się przez chwilę. Dawe rozkręcił zawór, ale Leman naprawdę już nie żył.

– Zaoszczędził dla nas… zapas na półtorej godziny… – powiedział Dawe wstając i oglądając wskaźnik trzymanej w dłoniach butli. – Lukas, weźmiesz dwie trzecie. Eber resztę.

– Daj spokój… – powiedział Lukas. – Już się przyzwyczaiłem… do tej myśli, że… ja następny. To wystarczy akurat dla was dwóch, dociągniecie na tym do czterech godzin…

– Nas jest trzech! – przypomniał Seuga.

– Weźcie to wy. Dawe i Eber. Przeżyjecie tego drania… – powtórzył Lukas.

– Nie – powiedział twardo Dawe. – Zrobicie, jak powiedziałem. To rozkaz. W ten sposób będziemy mieli wszyscy jednakowy zapas… Przy oszczędnym oddychaniu mamy pewne szansę…

– A kto ci powiedział, że oni będą tu za następne trzy godziny? -

burknął Seuga sadowiąc się z dala od i

Seuga patrzył z niepokojem na zegarek. Minęło już dość czasu, by tamci, leżący bez ruchu pod ścianami, wyczerpali swój zapas… Czy żyli jeszcze? Seuga bał się zbliżyć, by to sprawdzić… Pomoc powi

Pistolet sterczał zza pasa Dawe. Seuga zmacał w kieszeni ładunki. Wystarczyłoby… Ale to na nic… Jak wytłumaczy tamtym…

Zaraz, a gdyby tak… wetknąć potem pistolet w dłoń Lemana? On zmarł przez uduszenie. Można by powiedzieć, że dostał szału i strzelał na oślep, gdy on Seuga, wyszedł na chwilę z komory… Ale to na nic: gdyby Leman strzelał, to zabrałby potem pełne jeszcze zbiorniki pomordowanych i sam by przeżył. Nie uwierzą w takie karkołomne wyjaśnienia. Mogą zresztą stwierdzić, w jakiej kolejności umierali…

Seuga spojrzał na wskaźnik swojej butli. Miał jeszcze zapas na półtorej godziny… Myśleli, że ma tyle samo, co oni. Miał półtoragodzi

Jeśli jednak tamci… przyjdą za kilka minut i znajdą mnie z taką ilością ciekłego powietrza, podczas gdy reszta ma puste zbiorniki…?

Wrota włazu zgrzytnęły ostro. Wpadliśmy wlokąc za sobą nosze, utleniacze i hermetyczne pojemniki ratunkowe.



Na wprost wejścia, rozpłaszczony na'stalowej ścianie stał Seuga. Rozszerzonymi oczami patrzył w podłogę, dłonie zaciskał na kranie butli.

Przed nim na stalowej płycie wrzało błękitne jeziorko szybko parującego ciekłego powietrza…

ŚMIERĆ KAROLA

Do niedawna sądziliśmy, że futurologia – dziedzina wiedzy zajmująca się naukowym przepowiadaniem przyszłości – jest nauką czysto teoretyczną. Wszystkie dotychczasowe dyskusje w redakcji na temat „jak to będzie za następnych lat dwadzieścia" kończyły się z reguły stwierdzeniem, że przy obecnym oszałamiająco szybkim rozwoju techniki nie sposób przewidzieć zagadnień i problemów, jakie będzie poruszało nasze pismo w najbliższych dziesięcioleciach.

Tymczasem przed kilkoma dniami redaktor naczelny przyniósł do redakcji sporą walizkę, postawił ją na biurku i powiedział:

– Pewien futurolog-eksperymentator wypożyczył mi po znajomości prototyp swego najnowszego wynalazku. Oto chronoperyskop, pozwalający oglądać – kolorowe i udźwiękowione – obrazy przyszłości.

– Świetnie – ucieszył się sekretarz redakcji. – Może wreszcie dowiem się, co ostatecznie pójdzie w najbliższym numerze.

Naczelny rozdał nam metalowe kaski, które następnie połączył kablami z przyrządem.

– Przyrząd nie jest jeszcze doskonały – powiedział. – Brak mu celownika czasowego i dlatego nie możemy przewidzieć miejsca ani czasu przeniesienia. Postaram się, aby to była możliwie najdalsza przyszłość. Uwaga, włączam!

Początkowo poczuliśmy tylko lekki zamęt w głowach, ale.po chwili…

Kierownik budowy patrzył przez okno na rozległy plac pocięty siecią wykopów, mrowiący się setkami automatycznych koparek, podnośników, agregatów montażowych.

Wśród wykopów oraz na wyrastających tu i ówdzie konstrukcjach krzątały się cztery brygady robotów budowlano-montażowych typu RBM-93. Przez wielkie okna sterowni zawieszonej na czterdziestometrowym maszcie widać było dokładnie, jak celowa i doskonale zorganizowana jest ta ich krzątanina. Żadnych zbędnych manipulacji, żadnego wahania. Każdy ruch automatu był doskonale precyzyjny, każdy ruch narzędzia wymierzony wprost ku wytkniętemu celowi.

– Nie sądzę, by trzeba było specjalnie je nadzorować. Proszę popatrzeć, inspektorze, jak wspaniale idzie im robota. Te RBM-ki to znakomity model. Jestem nimi zachwycony. Żadnych awarii. Budowa postępuje zgodnie z harmonogramem. Te roboty są wprost bezbłędne i myślę, że nie jest im potrzebny ten – jak to go pan nazwał? – ten… „bhp robot".

Inspektor uśmiechnął się nieznacznie.

– Nie rozumiemy się, inżynierze – powiedział.

– Jak to? – Kierownik oderwał wzrok od okna i spojrzał ze zdziwieniem na inspektora.

– Pan, zdaje się, sądzi, że bhp-robot ma za zadanie opiekować się waszymi automatami…

– Oczywiście, tak myślę.

– Właśnie, właśnie… A tymczasem jego zadaniem jest ochrona was, ludzi pracujących wśród robotów i automatycznie sterowanych maszyn. Roboty, jak pan sam zauważył, opieki nie potrzebują.

– Co takiego? – Inżynier ojworzył usta ze zdziwienia i tak pozostał przez dłuższą chwilę.

– A tak, tak. Pan zapomina, inżynierze, że człowiek nie jest w stanie reagować z szybkością komputera ani też ogarnąć uwagą kilku rzeczy naraz. A roboty są diabelnie szybkie, sami narzucamy im takie tempo działania, na jakie tylko je stać. Robot wcale się na człowieka nie ogląda,

robi swoje i już. Nie życzę panu wejść mu nieostrożnie w drogę: zabetonuje pana w stropie, przyspawa do belki albo po prostu rozdepcze. Rozumie pan chyba, że ekonomicznym nonsensem byłoby wyposażanie każdego specjalistycznego robota w, układy bezpieczeństwa uniemożliwiające wyrządzenie szkody człowiekowi. Dlatego właśnie w Instytucie Ergonomii i Ochrony Pracy skonstruowano tego bhp-robota, który łączy w sobie najlepsze cechy inspektora bhp z precyzją, szybkością i nieomylnością automatu.

– Więc mam przez to rozumieć, że ten… że to straszydło będzie łaziło za mną krok w krok przez cały dzień roboczy? – oburzył się kierownik. – Że będzie kontrolowało każdy mój ruch i wtykało wszędzie swój nos?

– On nie ma nosa, inżynierze – przerwał inspektor. – Poza tym on jest bardzo dobrze wychowa… to jest, chciałem powiedzieć, zaprogra mowany, więc nie będzie panu w niczym przeszkadzał. Oczywiście dopóki będzie pan w zgodzie z przepisami bhp. Bo niestety, musi pan przyznać, że człowiek już taki jest: jak na niego nikt nie patrzy… Ot, co daleko szukać przykładu: pan sam. Chodzi pan sobie bez odzieży ochro

– A owszem, wisi, wisi! – Kierownik energiczne przemierzył pokój i otworzył szafę. – Proszę bardzo.

Zerwał z wieszaka kombinezon i rozpostarł przed sobą. Rękawy bluzy sięgały łokci, a nogawki – kolan.

– Oto co nam przysłano z pralni – ciągnął inżynier podtykając inspektorowi przed oczy kuse ubranko. – Gdybym się w to jakimś cudem wbił, pierwszy lepszy robot by mnie wyśmiał i straciłbym cały mój kierowniczy autorytet. O butach już nie wspomnę, mogę natomiast pokazać odciski na stopach.

– Nno… tak, rzeczywiście – powiedział inspektor z zakłopotaniem. – Interweniowaliśmy już wielokrotnie w sprawie jakości odzieży roboczej i ochro